Druga relacja \"na żywo\", z trasy niestrudzonego Jurka Majcherczyka z trwającej wyprawy dookoła świata Polonijnego Klubu Podróżnika. Tym razem z Wyspy Wielkanocnej.
Tajemniczy punkt na Pacyfiku
Wyspa - marzenie wielu, dostępna dla niewielu, a to głównie z powodu swojego położenia – izolacji od reszty świata. Od wybrzeży Ameryki Południowej dzieli ją ponad 3,700 km a od Tahitii ponad cztery tysiące km. Owiana tajemnicą ogromnych Kolosów, od wieków fascynowała podrózników i badaczy, naukowców i zwykłych zjadaczy chleba. Do dzisiaj lokalni przewodnicy stwierdzają, że blisko 70 procent historii tego miejsca stworzono na podstawie domysłów, przypuszczeń, hipotez itd, itp.
Nie mająca nic wspólnego z historią wyspy nazwa "Wyspa Wielkanocna", wzięła się od daty jej odkrycia przez duńskiego admirała, który wylądował na niej w niedziele wielkanocna 1722 roku. Zastał wtedy na wyspie ponad 10 tysięcy mieszkanców. Jej właściwa nazwa „Rapa Nui” znaczyła dla mieszkańców, „miejsce jedyne na ziemi”, lub „jedyny wielki kamień” gdyż mysleli oni wtedy, że są jedynymi ludźmi na tym świecie.
Do Chile wyspa została przyłączona w 1888 roku, a w 1966 zbudowano tutaj lotnisko. Teorii zaludnienia wyspy jest tak wiele, że nie jestem w stanie przytoczyć tej najbardziej prawdopodobnej. Dlatego wszystkich zaniteresowanych odsyłam do internetu, a szczególnie na strony www.onet.pl do sekcji Podróże. Wspomnę tylko, że już po jej odkryciu bywali tutaj i misjonarze i wielcy podróżnicy jak kpt., James Cook, czy Thor Heyerdahl, który opracował własną teorię zaludnienia wyspy. Bywali też handlarze niewolników, którzy wywieźli na plantacje do Peru ponad połowę jej mieszkanców, wśród których znajdowała się elita społeczeństwa Rapanui. W pewnym momencie jej historii, znajdowalo się na niej tylko 113 rdzennych mieszkańców, groziło jej całkowite wyludnienie!
Wielkanocna - czy końska wyspa!
Na wyspie wylądowaliśmy późno wieczorem, i od razu uderzyło w nas gorące tropikalne powietrze. Koszule i bluzki szybko zaczęły się robić lepkie. Powitani zostaliśmy naszyjnikami mocno pachnących kwiatów bugenwilli. Przejazd do małego motelu zajął nam niecałe 15 minut. Wszystko jest tutaj blisko siebie. W położonym obok lotniska miasteczku Hanga Roa, mieszka 90% mieszkańców wyspy a jest ich łącznie cztery tysiące z których 65% to rdzenni mieszkańcy. Cała wyspa ma tylko 166 km2 a z powietrza przypomina kształtem trójkąt o wymiarach 24 x 15 x 13 km i pokryta jest kilknastoma wygasłymi kraterami o różnej wielkości i dziesiątkami pagórków i wzgórz, z których najwyższe ma 506 metrów wysokości. Po całej zaś wyspie wałęsają się... konie, czasami w niedużych stadach, często pojedyczo, a często zobaczyć można klacze ze źrebakami. Nie byłoby może w tym nic aż tak dziwnego, gdyby nie fakt spotkania ich również na uliczkach miasteczka. Często blokują uliczny ruch, czasami wchodzą na trawniki, a i też zaglądaja do restauracji czy do internetowych kawiarenek. I – O DZIWO – nikt z lokalnych na to nie reaguje, są tolerowane jak... świete krowy w Indiach. Więc i nam przyszło się szybko do tego „zjawiska” przyzwyczaić, traktując to jako lokalny folklor. Oprócz koni, na ulicach miasteczka „żebrzą” wszechobecne psy do czego zdązyliśmy się już przyzwyczaic w czasie pobytu w Sanitago. Ich jednak nie spotka się w innych miejscach wyspy, gdyż jest ona ogołocona z jakichkolwiek innych zwierząt. Czasami można było zauważyc kilka odmian ptaków oraz przemykające jaszczurki a na samym brzegu wszechobecne mewy.
Królewski przewodnik
Nasz pobyt na wyspie trwał trzy dni, które w pełni wykorzystaliśmy na zwiedzanie wyspy. Pierwszego dnia, wyruszylismy z naszą przewodniczką o imieniu „China” na zwiedzanie najbardziej znaczących miejsc. China jest dosć ładną kobietą w średnim wieku, której matka była rodowitą Rapa Nui a ojciec przybyszem z Chile, a imię zas dostała od babci, która niewiadomo dlaczego zobaczyła w noworodku bardzo skośne oczy. Naszą uwagę już po chwili zwraca kierowca naszego autobusu o imieniu „Chico”. Na każdym postoju paraduje w pióropuszu i długim pokrytm rzeźbami totemem- laską. Powoli odkrywamy i jego historię. Okazuje się , że jest w linii prostej potomkiem z królewskiego rodu, a raczej potomkiem jednego z ostatnich kacyków na wyspie. „Chico”, który mówi też po hiszpańsku opowiada mi swoją wersję hisorii Rapa Nui, po części wyspiewując ją w języku rapanui, przy akompaniamencie instrumentu przypominającego „charango”. Oprowadzenie po wyspie przez Chico i China, dodało nam dodatkowego smaku odkrywania tego tajemniczego miejsca, gdzie królują ogromne posagi „moai” zwane przez nas Kolosami.
Muzeum na wolnym powietrzu
Tak można bez problemu nazwac tę wyspę, na której doliczono się blisko 20 tysięcy różnych miejsc i acheologicznych przedmiotów. W sród nich jest blisko tysiąc kolosów o różnej wielkości, z których ogromna większość leży powalona i częściowo przysypana ziemią. Wszystkie one mają długi nos i szpiczasty podbródek a w ich oczodołach znajdowaly sie jasne kamienne oczy. Na głowach niektórych z nich znajdowały kamienne cylindryczne kapelusze zwane „pukao”, które wykonane były z innego rudawego koloru kamienia wulkanicznego. Skąd wziął się taki właśnie model - pozostanie zapewne na zawsze zagadką.
Nasze pierwsze kroki kierujemy do miejsca o nazwie Ahu Tongariki, gdzie na kamienych podestach a raczej ołtarzach zwanych ahu stało 15 moai. Wszystkie z nich są odwrócone tyłem do wody, a niktóre z nich mają nakrycia głowy. Najwyższy z nich ma ponad 10 metrów wysokości i waży ponad 20 ton. Na cełej wyspie tylko 50 kolosów zostało przywróconych do stojącej pozycji. Zawdzięczać to trzeba Japończykom, którzy przywiezli tutaj ogromne dzwigi i dokonali całej operacji w połowie lat osiemdziesiatych XX-wieku. Z tych 50 stojących wszystkie z wyjatkiem 7 stoją tyłem do oceanu. Dlaczego te siedem i tylko siedem?
Następne miejsce które odwiedzamy to zbocze krateru Rano Raraku, na którego południowym zboczu znajdował sie kamieniołom. To tutaj wykuwano w skale te kolosy w postaci jednego kawałka a nastepnie transportowano na miejsce przeznaczenia. Największe wrażenie robi jeszcze w całości nie wykuty posąg mający 22 metry długości o wadze blisko 90 ton. Dlaczego został porzucony? Na to i na setkich innych pytań, które cisną się nam i każdemu zwiedzającemu to miejsce nie ma odpowiedzi, jedynie przypuszczenia, lub domysly. Taka jest cała ta wyspa, takie jest to największe chyba na świecie muzeum pod gołym niebem.
Informacje praktyczne
Aby zobaczyć najważniejsze miejsca na wyspie potrzebne sa mimum trzy pełne dni. Lepiej jednak zostać dłużej. Wtedy można skorzystać z innej formy zwiedzania niż jeżdżenie samochodem; czyli wycieczki piesze, konne czy rowerowe a także fanatasyczne nurkowanie typu scuba diving, lub snorkeling.
Wyspę można odwiedzać przez cały rok, może z wyjątkiem miesiąca maja, kiedy najwięcej pada. Warto też ominąć sezon turystyczny, kiedy wyspa jest pełna turystów, a hotele mają najwyższe ceny, jest to okres od grudnia do lutego. Chilijskie linie lotnicze LAN latają na wyspę już 6 razy w tygodniu z Saniago, lub z Tahitii, gdzie można doleciec z Nowego Jorku czy z Paryża.
Na wyspie jest kilka kawiarenek internetowych, które za godzinę pobierają około 10 dolarów. Jeszcze będąc w Santiago warto wymienić swoje pieniądze na chilijskie peso, gdyż na wyspie wymiana jest dość niekorzystna, a przy zakupach zaokrąglana na niekorzyść kupującego. Na wsypie jak i w całej Ameryce Południowej napięcie prądu wynosi 220 Volt a wtyczki są typu polskiego.
Przed wykazdem na wyspę polecam zobaczyć film Kevina Costnera pt “Rapa Nui”, który dośc dobrze oddaje hostorię tego miejsca, a szczególnie jak zorganizowane było społeczeństwo i jak transportowano i stawiano Maoi.
Następna relacja juz z Tahitii i innych wysp Polinezji Francuskiej.
Jerzy Majcherczyk
SPONSORZY WYPRAWY:
Wyspa - marzenie wielu, dostępna dla niewielu, a to głównie z powodu swojego położenia – izolacji od reszty świata. Od wybrzeży Ameryki Południowej dzieli ją ponad 3,700 km a od Tahitii ponad cztery tysiące km. Owiana tajemnicą ogromnych Kolosów, od wieków fascynowała podrózników i badaczy, naukowców i zwykłych zjadaczy chleba. Do dzisiaj lokalni przewodnicy stwierdzają, że blisko 70 procent historii tego miejsca stworzono na podstawie domysłów, przypuszczeń, hipotez itd, itp.
Nie mająca nic wspólnego z historią wyspy nazwa "Wyspa Wielkanocna", wzięła się od daty jej odkrycia przez duńskiego admirała, który wylądował na niej w niedziele wielkanocna 1722 roku. Zastał wtedy na wyspie ponad 10 tysięcy mieszkanców. Jej właściwa nazwa „Rapa Nui” znaczyła dla mieszkańców, „miejsce jedyne na ziemi”, lub „jedyny wielki kamień” gdyż mysleli oni wtedy, że są jedynymi ludźmi na tym świecie.
Do Chile wyspa została przyłączona w 1888 roku, a w 1966 zbudowano tutaj lotnisko. Teorii zaludnienia wyspy jest tak wiele, że nie jestem w stanie przytoczyć tej najbardziej prawdopodobnej. Dlatego wszystkich zaniteresowanych odsyłam do internetu, a szczególnie na strony www.onet.pl do sekcji Podróże. Wspomnę tylko, że już po jej odkryciu bywali tutaj i misjonarze i wielcy podróżnicy jak kpt., James Cook, czy Thor Heyerdahl, który opracował własną teorię zaludnienia wyspy. Bywali też handlarze niewolników, którzy wywieźli na plantacje do Peru ponad połowę jej mieszkanców, wśród których znajdowała się elita społeczeństwa Rapanui. W pewnym momencie jej historii, znajdowalo się na niej tylko 113 rdzennych mieszkańców, groziło jej całkowite wyludnienie!
Wielkanocna - czy końska wyspa!
Na wyspie wylądowaliśmy późno wieczorem, i od razu uderzyło w nas gorące tropikalne powietrze. Koszule i bluzki szybko zaczęły się robić lepkie. Powitani zostaliśmy naszyjnikami mocno pachnących kwiatów bugenwilli. Przejazd do małego motelu zajął nam niecałe 15 minut. Wszystko jest tutaj blisko siebie. W położonym obok lotniska miasteczku Hanga Roa, mieszka 90% mieszkańców wyspy a jest ich łącznie cztery tysiące z których 65% to rdzenni mieszkańcy. Cała wyspa ma tylko 166 km2 a z powietrza przypomina kształtem trójkąt o wymiarach 24 x 15 x 13 km i pokryta jest kilknastoma wygasłymi kraterami o różnej wielkości i dziesiątkami pagórków i wzgórz, z których najwyższe ma 506 metrów wysokości. Po całej zaś wyspie wałęsają się... konie, czasami w niedużych stadach, często pojedyczo, a często zobaczyć można klacze ze źrebakami. Nie byłoby może w tym nic aż tak dziwnego, gdyby nie fakt spotkania ich również na uliczkach miasteczka. Często blokują uliczny ruch, czasami wchodzą na trawniki, a i też zaglądaja do restauracji czy do internetowych kawiarenek. I – O DZIWO – nikt z lokalnych na to nie reaguje, są tolerowane jak... świete krowy w Indiach. Więc i nam przyszło się szybko do tego „zjawiska” przyzwyczaić, traktując to jako lokalny folklor. Oprócz koni, na ulicach miasteczka „żebrzą” wszechobecne psy do czego zdązyliśmy się już przyzwyczaic w czasie pobytu w Sanitago. Ich jednak nie spotka się w innych miejscach wyspy, gdyż jest ona ogołocona z jakichkolwiek innych zwierząt. Czasami można było zauważyc kilka odmian ptaków oraz przemykające jaszczurki a na samym brzegu wszechobecne mewy.
Królewski przewodnik
Nasz pobyt na wyspie trwał trzy dni, które w pełni wykorzystaliśmy na zwiedzanie wyspy. Pierwszego dnia, wyruszylismy z naszą przewodniczką o imieniu „China” na zwiedzanie najbardziej znaczących miejsc. China jest dosć ładną kobietą w średnim wieku, której matka była rodowitą Rapa Nui a ojciec przybyszem z Chile, a imię zas dostała od babci, która niewiadomo dlaczego zobaczyła w noworodku bardzo skośne oczy. Naszą uwagę już po chwili zwraca kierowca naszego autobusu o imieniu „Chico”. Na każdym postoju paraduje w pióropuszu i długim pokrytm rzeźbami totemem- laską. Powoli odkrywamy i jego historię. Okazuje się , że jest w linii prostej potomkiem z królewskiego rodu, a raczej potomkiem jednego z ostatnich kacyków na wyspie. „Chico”, który mówi też po hiszpańsku opowiada mi swoją wersję hisorii Rapa Nui, po części wyspiewując ją w języku rapanui, przy akompaniamencie instrumentu przypominającego „charango”. Oprowadzenie po wyspie przez Chico i China, dodało nam dodatkowego smaku odkrywania tego tajemniczego miejsca, gdzie królują ogromne posagi „moai” zwane przez nas Kolosami.
Muzeum na wolnym powietrzu
Tak można bez problemu nazwac tę wyspę, na której doliczono się blisko 20 tysięcy różnych miejsc i acheologicznych przedmiotów. W sród nich jest blisko tysiąc kolosów o różnej wielkości, z których ogromna większość leży powalona i częściowo przysypana ziemią. Wszystkie one mają długi nos i szpiczasty podbródek a w ich oczodołach znajdowaly sie jasne kamienne oczy. Na głowach niektórych z nich znajdowały kamienne cylindryczne kapelusze zwane „pukao”, które wykonane były z innego rudawego koloru kamienia wulkanicznego. Skąd wziął się taki właśnie model - pozostanie zapewne na zawsze zagadką.
Nasze pierwsze kroki kierujemy do miejsca o nazwie Ahu Tongariki, gdzie na kamienych podestach a raczej ołtarzach zwanych ahu stało 15 moai. Wszystkie z nich są odwrócone tyłem do wody, a niktóre z nich mają nakrycia głowy. Najwyższy z nich ma ponad 10 metrów wysokości i waży ponad 20 ton. Na cełej wyspie tylko 50 kolosów zostało przywróconych do stojącej pozycji. Zawdzięczać to trzeba Japończykom, którzy przywiezli tutaj ogromne dzwigi i dokonali całej operacji w połowie lat osiemdziesiatych XX-wieku. Z tych 50 stojących wszystkie z wyjatkiem 7 stoją tyłem do oceanu. Dlaczego te siedem i tylko siedem?
Następne miejsce które odwiedzamy to zbocze krateru Rano Raraku, na którego południowym zboczu znajdował sie kamieniołom. To tutaj wykuwano w skale te kolosy w postaci jednego kawałka a nastepnie transportowano na miejsce przeznaczenia. Największe wrażenie robi jeszcze w całości nie wykuty posąg mający 22 metry długości o wadze blisko 90 ton. Dlaczego został porzucony? Na to i na setkich innych pytań, które cisną się nam i każdemu zwiedzającemu to miejsce nie ma odpowiedzi, jedynie przypuszczenia, lub domysly. Taka jest cała ta wyspa, takie jest to największe chyba na świecie muzeum pod gołym niebem.
Informacje praktyczne
Aby zobaczyć najważniejsze miejsca na wyspie potrzebne sa mimum trzy pełne dni. Lepiej jednak zostać dłużej. Wtedy można skorzystać z innej formy zwiedzania niż jeżdżenie samochodem; czyli wycieczki piesze, konne czy rowerowe a także fanatasyczne nurkowanie typu scuba diving, lub snorkeling.
Wyspę można odwiedzać przez cały rok, może z wyjątkiem miesiąca maja, kiedy najwięcej pada. Warto też ominąć sezon turystyczny, kiedy wyspa jest pełna turystów, a hotele mają najwyższe ceny, jest to okres od grudnia do lutego. Chilijskie linie lotnicze LAN latają na wyspę już 6 razy w tygodniu z Saniago, lub z Tahitii, gdzie można doleciec z Nowego Jorku czy z Paryża.
Na wyspie jest kilka kawiarenek internetowych, które za godzinę pobierają około 10 dolarów. Jeszcze będąc w Santiago warto wymienić swoje pieniądze na chilijskie peso, gdyż na wyspie wymiana jest dość niekorzystna, a przy zakupach zaokrąglana na niekorzyść kupującego. Na wsypie jak i w całej Ameryce Południowej napięcie prądu wynosi 220 Volt a wtyczki są typu polskiego.
Przed wykazdem na wyspę polecam zobaczyć film Kevina Costnera pt “Rapa Nui”, który dośc dobrze oddaje hostorię tego miejsca, a szczególnie jak zorganizowane było społeczeństwo i jak transportowano i stawiano Maoi.
Następna relacja juz z Tahitii i innych wysp Polinezji Francuskiej.
Jerzy Majcherczyk
SPONSORZY WYPRAWY:
KATALOG FIRM W INTERNECIE
Ostatnio Dodane
Polski adwokat na Staten Island. Beata Gadek na sprawy imigracyjne i nieruchomościowe w Nowym Jorku
Polski dentysta, protetyk w Nowym Jorku. Bożena Piekarz-Lesiczka, DDS na Greenpoincie
Propozycja na filmowy małżeński wieczór
Polska agencja na sprawy imigracyjne i proste rozwody w Nowym Jorku. Divorce and Immigration Services na Greenpoincie
Dom pogrzebowy na Greenpoincie. Sparrow-A Contemporary Funeral Home Inc. przy kościele St. Stanislaus Kostka w Nowym Jorku
Polski internista w Nowym Jorku. Danuta Kurstein wykonuje badania imigracyjne w Yonkers i na Greenpoincie
Pomoc dzieciom w odniesieniu sukcesu w amerykańskiej szkole. Angielski jako drugi język
zobacz wszystkie
Sponsorowane
Polski adwokat na Staten Island. Beata Gadek na sprawy imigracyjne i nieruchomościowe w Nowym Jorku
Polski dentysta, protetyk w Nowym Jorku. Bożena Piekarz-Lesiczka, DDS na Greenpoincie
Propozycja na filmowy małżeński wieczór
Polska agencja na sprawy imigracyjne i proste rozwody w Nowym Jorku. Divorce and Immigration Services na Greenpoincie
Dom pogrzebowy na Greenpoincie. Sparrow-A Contemporary Funeral Home Inc. przy kościele St. Stanislaus Kostka w Nowym Jorku
Polski internista w Nowym Jorku. Danuta Kurstein wykonuje badania imigracyjne w Yonkers i na Greenpoincie
Pomoc dzieciom w odniesieniu sukcesu w amerykańskiej szkole. Angielski jako drugi język
zobacz wszystkie