KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Sobota, 28 grudnia, 2024   I   05:21:55 PM EST   I   Antoniusza, Cezarego, Teofilii
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Inteligentny wróg niepodległej Polski

14 listopada, 2008

Umarł Mieczysław F. Rakowski, były premier, ostatni I Sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wieloletni redaktor naczelny tygodnika \"Polityka\".

Gdybym miał go określić krótko, acz dosadnie, użyłbym słów: "inteligentny aparatczyk komunistyczny", de facto tożsamych ze sformułowaniem: "inteligentny wróg Polski". Całe życie wiernie służył bowiem z ochotą i z ogromnym zaangażowaniem antypolskiemu (i w ogóle antyludzkiemu) ustrojowi, którego ostatecznej porażki doczekał, stojąc na czele PZPR i będąc zmuszonym do wydania słynnej komendy: "sztandar wyprowadzić!".
   
Rakowski nigdy nie miał najmniejszej wątpliwości co do słuszności wyboru politycznej drogi i  do samego jej końca - wzorem niezwykle przezeń poważanego generała Wojciecha Jaruzelskiego - bronił nierealnego już w teoretycznym założeniu (jako że z gruntu sprzecznego) projektu zbudowania nad Wisłą "socjalizmu z ludzką twarzą", a w rzeczywistości utrwalania przy pomocy propagandowego pióra, policyjnej pałki i żołnierskiego karabinu totalitarnej władzy aparatu partyjnego nad zniewolonym społeczeństwem.
   
Wymarzoną ojczyzną Rakowskiego nie była przecież niepodległa Polska, ale wasalna wobec Związku Sowieckiego PRL, na czele której szańców stał zarówno redagując "Politykę", jak pełniąc powierzane mu przez Moskwę ważne funkcje partyjne i państwowe. Nie krył swej miłości do komunizmu, podobnie jak nie usiłował nawet udawać, że podoba mu się to, co proponował ruch "Solidarności".
   
Należał do tego grona żarliwych wyznawców Marksa i Lenina, którzy rozumiejąc potrzebę bieżącego reformowania zarządzanego przez siebie ustroju, z góry odrzucali jakąkolwiek możliwość poszerzenia szeregów "wtajemniczonych" o ludzi z zewnątrz. Było wręcz przeciwnie: kto posunął się w wolności swego myślenia za daleko, tego szybko  eliminowano z elitarnej grupy "właścicieli Polski Ludowej", bądź sam z niej występował,  często zasilając później szeregi dysydentów oraz robiąc niekiedy zawrotną karierę po drugiej stronie politycznej barykady, by wspomnieć tylko Bronisława Geremka i Jacka Kuronia.
   
Zawołaniem Rakowskiego były zarówno słowa Władysława Gomułki: "raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy", jak i te, które stanowiły hasło IX Zjazdu PZPR w lecie gorącego 1981 roku: "socjalizmu będziemy bronić, jak niepodległości". W praktyce oznaczały one dokładnie to samo: doktrynalną niechęć do rozmów z opozycją, chyba że na polecenie kremlowskich zwierzchników w ramach zakrojonego na szeroką skalę politycznego eksperymentu i w dodatku w sytuacji bez możliwości obrony pełnego stanu posiadania.
   
Rakowski był człowiekiem inteligentnym, dlatego potrafił bez moralnych wahań, z charakterystyczną dla komunistów taktyczną giętkością ideologicznego kręgosłupa (którą zwali oni "mądrością etapu") najpierw wyszydzać i zniesławiać "Solidarność" (historyczne spotkanie w Stoczni Gdańskiej), a potem - jak gdyby nigdy nic -  przygotowywać grunt pod rozmowy z nią, strojąc się na tę okazję w szaty liberała.
   
Oczywiście zamiast dyskutować z politycznymi wrogami, wolałby zdusić ich siłą swojej argumentacji, a gdyby ona nie poskutkowała, to wytłuc ciągłym ogniem karabinów maszynowych (nie składał przecież ostentacyjnej dymisji w przełomowych dla najnowszej historii Polski latach 1968, 1970, 1981, czyli nie wzdragał się przed mordowaniem własnych rodaków, ani obywateli innego państwa, którzy ośmielili się sprzeciwić moskiewskiej hegemonii), ale kiedy przyszedł rozkaz miękkiego przekazania części władzy, jak zwykle posłusznie go wypełnił, chociaż zapewne jęczał w duchu i obiecywał srogi rewanż.
   
Zapatrzony w swego idola: generała Jaruzelskiego podążał krok w krok za nim, kiedy trzeba odgrywając rolę niepokornego intelektualisty, w innych okolicznościach wspomagając zaś szeregi twardogłowych murarzy komunistycznego betonu.
   
Takich żądnych sprawowania władzy za każdą cenę ludzi jak Rakowski było na pęczki w latach 1944-1989 we wszystkich zniewolonych przez Sowiety krajach Europy środkowo-wschodniej: posłusznych i lojalnych Kremlowi, nienawidzących opozycji, gardzących własnym społeczeństwem, gotowych popełnić każde świństwo, aby tylko zasłużyć na łaskę Moskwy, nie sprzeciwiających się obronie swoich posad strzelaniem do rodaków.
   
Jedni z nich odznaczali się wrodzoną tępotą umysłu niczym Albin Siwak, drudzy wyłączali myślenie i ograniczali się do wykonywania - często zbrodniczych - rozkazów jak Jaruzelski, jeszcze inni cynicznie zaprzedawali zaś swoją inteligencję w służbie złej sprawie, by cieszyć się przywilejami, a nade wszystko samym faktem niepodzielnego rządzenia państwem z mandatu Kremla (być może byli wśród nich - chociaż z latami coraz mniej liczni -  prawdziwi fanatycy komunistycznej ideologii).
   
Do tej ostatniej grupy należał Mieczysław F. Rakowski, co dostrzegał chyba każdy rozsądnie myślący obserwator polskiej sceny publicznej przed 1989 rokiem. Dlatego niesmakiem napawa mnie jednoczesne kreowanie go na wielkiego człowieka i wybitnego polityka przez Aleksandra Kwaśniewskiego, Jerzego Urbana oraz Lechę Wałęsę i niektórych przedstawicieli dawnej opozycji antykomunistycznej. Pierwsi bronią po prostu swoich życiorysów i kontynuują dzieło okłamywania zdezorientowanego w ocenie PRL społeczeństwa, ale po co z własnej woli przyłączają się do nich drudzy?
   
Rozumiem, że w Polsce obowiązuje niezbyt mądre powiedzenie: "o zmarłym nie mówi się źle", ale może lepiej w takim razie po prostu wymownie milczeć, aniżeli windować razem z sierotami po PRL na niezasłużony piedestał politycznej wielkości przeciętnego komunistycznego aparatczyka, który całe życie poświęcił na walkę przeciw Polsce.

Jerzy Bukowski