Jest takie stare powiedzenie: \"cygan zawinił, kowala powiesili\". Jak ulał pasuje ono do sytuacji, która odbiła się w ostatnich dniach szerokim echem nie tylko w Krakowie, gdzie miała miejsce, ale w całej Polsce.
Pewną mieszkankę podwawelskiego grodu zaniepokoił zaparkowany pod wiaduktem kolejowym nad ulicą Lubicz (tuż koło Dworca Głównego PKP, czyli w ścisłym centrum miasta) samochód osobowy. Ponieważ stał tam od kilku dni, zdecydowała się powiadomić policję. Na swoje nieszczęście wysunęła w trakcie rozmowy telefonicznej sugestię, że być może w obserwowanym przez nią i budzącycm niepokój fordzie mondeo jest bomba.
Stróże porządku publicznego ruszyli natychmiast do akcji, co im się chwali. Błyskawicznie zamknęli ruch na ulicy Lubicz, co spowodowało ogromne korki nie tylko w najbliższej okolicy, ale także na odległych ulicach. Policyjni antyterroryści i specjaliści od ładunków wybuchowych dokładnie sprawdzili stojący w nietypowym miejscu samochód, by po kilkudziesięciu minutach z ulgą stwierdzić, że nie ma w nim niebezpiecznych przedmiotów. Szybko ustalili też, że auto zostawił tam - wbrew zasadom ruchu drogowego - jego właściciel, który bardzo śpieszył się na pociąg.
Trudno, w dobie zrozumiałego strachu przed aktami terroryzmu takie sytuacje zdarzają się co pewien czas na całym świecie. Wyrozumiali krakowianie trochę popsioczyli więc na utrudnienia w dotarciu do domu lub do pracy w listopadowe popołudnie, policja podliczyła koszta akcji, sprawca zamieszania został ukarany mandatem i teoretycznie wszystko powinno wrócić do normy.
Stało się jednak inaczej, chyba że takie właśnie żenujące postępowanie, jakie zaprezentowała krakowska policja należy teraz uznać za polską normę. Postanowiła ona mianowicie oddać do sądu grodzkiego sprawę przeciwko...kobiecie, która wykazała się obywatelską czujnością, podnosząc alarm w sprawie samochodu, porzuconego w miejscu idealnym jej - a także antyterrorystów - zdaniem do dokonania zamachu bombowego.
Zamiast pochwalić ją za wzorową postawę, policja uznała jej postępowanie za nieuzasadnione, generujące niepotrzebne koszta i wywołujące komunikacyjny chaos. To, co w większości krajów świata skutkowałoby uznaniem dla osoby zgłaszającej stróżom porządku publicznego słuszne podejrzenia co do możliwego aktu terroryzmu w strategicznym punkcie wielkiego miasta (wiadukt, tramwaje, autobusy, samochody, setki pieszych), zostało zakwalifikowane w kategoriach głupiego żartu telefonicznego.
Gdyby nie szybkie nagłośnienie tej kwestii przez lokalne media, w których wypowiedzieli się znani prawnicy, socjologowie i psychologowie murem stając za dzielną kobietą, jej społeczna aktywność skończyłaby się rozprawą sądową i być może nawet wyrokiem skazującym (prawdopodobnie grzywną). Na szczęście policja zmitygowała się - prawdopodobnie pod wpływem głosów oburzenia pod jej adresem - i zapowiedziała ponowne przemyślenie potrzeby składania wniosku do sądu, co należy rozumieć jako zapowiedź dyskretnego wycofania się z angażowania wymiaru sprawiedliwości.
I bardzo dobrze, bo gdyby upierała się przy pomyśle ukarania czujnej kobiety, to dałaby nader wyraźny sygnał obywatelom III Rzeczypospolitej, żeby nigdy nie zaprzątali jej uwagi możliwymi zagrożeniami życia, zdrowia oraz mienia rodaków, bo mogą sobie co najwyżej niepotrzebnie ściągnąć na głowy poważne problemy.
Tym razem nie sprawdzi się więc na szczęście zacytowane na wstępie powiedzenie o cyganie i kowalu, a odpowiedź na postawione przeze mnie w tytule powyższego artykułu pytanie zyska pozytywną odpowiedź.
Jerzy Bukowski
Stróże porządku publicznego ruszyli natychmiast do akcji, co im się chwali. Błyskawicznie zamknęli ruch na ulicy Lubicz, co spowodowało ogromne korki nie tylko w najbliższej okolicy, ale także na odległych ulicach. Policyjni antyterroryści i specjaliści od ładunków wybuchowych dokładnie sprawdzili stojący w nietypowym miejscu samochód, by po kilkudziesięciu minutach z ulgą stwierdzić, że nie ma w nim niebezpiecznych przedmiotów. Szybko ustalili też, że auto zostawił tam - wbrew zasadom ruchu drogowego - jego właściciel, który bardzo śpieszył się na pociąg.
Trudno, w dobie zrozumiałego strachu przed aktami terroryzmu takie sytuacje zdarzają się co pewien czas na całym świecie. Wyrozumiali krakowianie trochę popsioczyli więc na utrudnienia w dotarciu do domu lub do pracy w listopadowe popołudnie, policja podliczyła koszta akcji, sprawca zamieszania został ukarany mandatem i teoretycznie wszystko powinno wrócić do normy.
Stało się jednak inaczej, chyba że takie właśnie żenujące postępowanie, jakie zaprezentowała krakowska policja należy teraz uznać za polską normę. Postanowiła ona mianowicie oddać do sądu grodzkiego sprawę przeciwko...kobiecie, która wykazała się obywatelską czujnością, podnosząc alarm w sprawie samochodu, porzuconego w miejscu idealnym jej - a także antyterrorystów - zdaniem do dokonania zamachu bombowego.
Zamiast pochwalić ją za wzorową postawę, policja uznała jej postępowanie za nieuzasadnione, generujące niepotrzebne koszta i wywołujące komunikacyjny chaos. To, co w większości krajów świata skutkowałoby uznaniem dla osoby zgłaszającej stróżom porządku publicznego słuszne podejrzenia co do możliwego aktu terroryzmu w strategicznym punkcie wielkiego miasta (wiadukt, tramwaje, autobusy, samochody, setki pieszych), zostało zakwalifikowane w kategoriach głupiego żartu telefonicznego.
Gdyby nie szybkie nagłośnienie tej kwestii przez lokalne media, w których wypowiedzieli się znani prawnicy, socjologowie i psychologowie murem stając za dzielną kobietą, jej społeczna aktywność skończyłaby się rozprawą sądową i być może nawet wyrokiem skazującym (prawdopodobnie grzywną). Na szczęście policja zmitygowała się - prawdopodobnie pod wpływem głosów oburzenia pod jej adresem - i zapowiedziała ponowne przemyślenie potrzeby składania wniosku do sądu, co należy rozumieć jako zapowiedź dyskretnego wycofania się z angażowania wymiaru sprawiedliwości.
I bardzo dobrze, bo gdyby upierała się przy pomyśle ukarania czujnej kobiety, to dałaby nader wyraźny sygnał obywatelom III Rzeczypospolitej, żeby nigdy nie zaprzątali jej uwagi możliwymi zagrożeniami życia, zdrowia oraz mienia rodaków, bo mogą sobie co najwyżej niepotrzebnie ściągnąć na głowy poważne problemy.
Tym razem nie sprawdzi się więc na szczęście zacytowane na wstępie powiedzenie o cyganie i kowalu, a odpowiedź na postawione przeze mnie w tytule powyższego artykułu pytanie zyska pozytywną odpowiedź.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE
Ostatnio Dodane
Sylwester, czyli "dziki człowiek"
Zła historia kredytowa małżonka
Tania wysyłka paczek na Boro Park w Fabko Shipping Center i odbiór paczek z Twojego domu w Nowym Jorku
Polskie domy pogrzebowe w New Jersey. Warner Wozniak Funeral Service w Clifton i Wallington, NJ
Polski psychoterapeuta w NY i MA, Agata Dyrda-Gacek: Zmiana jest możliwa.
Sklep WR Hardware sprzedaje farby, narzędzia i materiały budowlane na Greenpoincie
Lekarz rodzinny w NJ. Internista J. Nealis akceptuje Medicare i inne ubezpieczenia medyczne. Internista mówi po polsku
zobacz wszystkie