KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 28 marca, 2024   I   09:25:11 PM EST   I   Anieli, Kasrota, Soni
  1. Home
  2. >
  3. STYL ŻYCIA
  4. >
  5. Zdrowie i uroda

Smak Bałtyku: Epizod I (sierpień 2013)

28 września, 2014

Podróż wybrzeżami Szwecji, Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy, Polski, Niemiec oraz Danii.

Przez całe pokolenia Morze Bałtyckie było miejscem pracy i przyjemności, nadziei i tragedii. Jedni przybywali tam znad Morza Północnego albo Oceanu Atlantyckiego. Inni przepływali wodami rzek - Torniojoki, Kemijoki, Newy, Dźwiny, Wisły czy Odry. Fiordy, klify, piaszczyste plaże, urokliwe porty, rybackie łodzie, dzika przyroda, cudowne krajobrazy - takie jest Morze Bałtyckie, ze wszystkimi tajemnicami i historiami jakie w sobie skrywa, fascynujące miejsce dla podróżników i wczasowiczów, ale jednocześnie groźne dla zawodowych żeglarzy.

Zamykam oczy i pamięcią wracam do mojej samotnej podróży dookoła świata z 2011 roku. To była niesamowita przygoda, zwariowane dnie - fizycznie i psychicznie wyczerpujące. Przez ponad dwa miesiące rozkoszowałem się każdą chwilą pomimo wszystkich wyzwań jakie niosła ze sobą wyprawa. Były momenty zachwytu, choroba morska na Morzu Wschodniochińskim i chwile strachu jak mega trzęsienie ziemi, które nawiedziło Japonię w dniu 11 marca.

Podróżowanie statkami i pociągami, pobyt w Mumbaju, Singapurze, Szanghaju, Tokio, San Francisco czy w kilku innych fascynujących miejscach, mnóstwo czasu na refleksje, wspólne posiłki i długie rozmowy z ludźmi, których nigdy wcześniej w swoim życiu nie spotkałem, dało mi wszystko to czego oczekiwałem. Nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek będę miał możliwość zrealizowania podobnego projektu, ale wiem, że wspomnienia będą wracały do końca moich dni. Pokonałem długi dystans. Marzenie zostało zrealizowane, ale w międzyczasie kolejne zaczęły pojawiać się w mojej głowie.

Przygoda, którą przeżyłem była fascynująca, ale odkąd urodziła się Laura (4), a potem Klara (1,5), marzyłem o odkrywaniu świata wspólnie z moimi córeczkami. Czas nigdy nie jest odpowiedni a okoliczności nie zawsze sprzyjają, więc razem z żoną Sylwią zdecydowaliśmy, że nie ma sensu czekać aż dziewczynki dorosną. I wtedy przyszła nam na myśl podróż dookoła Morza Bałtyckiego. Wybrzeża Szwecji, Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy, Polski, Niemiec oraz Danii zdawały się być dla nich idealnym wstępem do przygody. Zresztą, Morze Bałtyckie pozostawało w mojej pamięci od najmłodszych lat. Pamiętam jak będąc jeszcze małym chłopcem całe wakacje spędzałem bawiąc się na jego piaszczystych plażach. Tamte doświadczenia sprawiały, że czułem się szczęśliwy.

Projekt być może nie jest takim wyzwaniem jak wyprawa dookoła świata - sytuacja polityczna w regionie jest stabilna, a poziom przestępczości na relatywnie niskim poziomie, nie ma też zagrożeń katastrof naturalnych albo chorób tropikalnych. Jednakże, podróżowanie z małymi dziećmi stawia kompletnie inne wyzwania - zmienia dynamikę całej wyprawy. Wszystko co jest z nią związane - trasa, postoje, tempo, musi być dostosowane do ich własnego rytmu. Częścią podróży powinna być bowiem dobra zabawa, w przeciwnym razie ciągle przemieszczanie się z miejsca na miejsce, wczesne poranki, stres związany z pokonywaniem długich dystansów, mogą okazać się zbyt dużym obciążeniem dla dziecka, a poziom jego entuzjazmu i energii może drastycznie się obniżyć. To jest to czego chcieliśmy uniknąć.

Wspólne próbowanie nowych rzeczy, fascynacja miejscami, poznawanie ludzi, chłonięcie zapachów i barw, jest częścią edukacji dziecka, i niejednokrotnie ma większe znaczenie niż lata spędzone w szkole. Zabierając nasze córeczki na wyprawy chcemy rozbudzić w nich ciekawość i ofiarować dar poznania świata. Chcemy, żeby nie tylko świetnie się bawiły, ale żeby dzięki temu nauczyły się czegoś o wiele ważniejszego. Takie doświadczenia kształcą człowieka, wyostrzają jego spojrzenie, rozbudzają poczucia własnej wartości, uczą otwartości na odmienne kultury i szacunku dla cudzych poglądów. Dlatego wierzę, że podróżowanie z Klarą i Laurą, pokazywanie im świata od ich najmłodszych lat, będzie najlepszą inwestycją w ich edukację.

Liczy się jednak nie tylko sama podróż, ale przygotowania z nią związane. Cały projekt podzieliliśmy na trzy etapy, które zostaną zrealizowane w latach 2013-2015. Planowanie pierwszej części zajęło nam kilka miesięcy. Niczego nie pozostawiliśmy przypadkowi, z doświadczenia wiem bowiem, że to mogłoby pokrzyżować nasze plany. Nabyta przed wyjazdem wiedza była bezcenna i miała istotny wpływ na sprawny przebieg wyprawy. Sam pomysł pojawił się w naszych głowach przeszło rok temu, a teraz aż trudno uwierzyć, że Epizod I projektu został już zrealizowany. Ten etap rozpoczęliśmy w Sztokholmie i skierowaliśmy się na północny kraniec Zatoki Botnickiej, zatrzymując się w międzyczasie w Gävle, Sundsvall, Örnsköldsvik, Umea i Lulea. Mijając po drodze małe wioski i miasteczka mogliśmy wyobrazić sobie jak sceneria będzie wyglądała przez następne kilkanaście dni - wybrzeże, rzeki, wyspy, lasy i pastwiska, a cały krajobraz upstrzony drewnianymi domkami pomalowanymi na charakterystyczny ciemno czerwony kolor. W szczególności przejazd przez Höga Kusten z jej górskimi wzniesieniami i dolinami wciskającymi się w wody archipelagu zrobił na nas niesamowite wrażenie. Aż trudno uwierzyć, że ta kraina, która na południu zaczyna się w Härnösand i rozciąga aż po Örnsköldsvik na północy, jeszcze kilka tysięcy lat temu pokryta była kilkukilometrową warstwą lodu.

W samym sercu Höga Kusten leży wyspa Ulvön, największa i najczęściej odwiedzana w regionie. Wody archipelagu były spokojne, więc dwugodzinna podróż z Köpmanholmen minęła przyjemnie. W międzyczasie prom zatrzymał się na Trysunda, wiosce rybackiej, uważanej za jedną z najpiękniejszych wysp w Szwecji. Ta niewielka osada umieszczona w małej zatoczce, wyglądała jakby wyciągnięta została z krainy bajek. Ulvön składa się natomiast z dwóch wysp - północnej i południowej. Spośród nich północna część z jej kilkunastoma rybackimi wioskami, jest zdecydowanie częściej odwiedzana przez turystów. Podobnie jak Trysunda, Ulvön jest idllicznym miejscem, jednym z tych o których myślisz jakim szczęściarzem jesteś, że tam byłeś.

Krajobraz zmienił się diametralnie po dotarciu do północnego krańca Zatoki Botnickiej. To była prawdziwie dzika kraina - całkiem płaska, z niewielkim ruchem na drodze i niewielką liczbą przydrożnych osad bądź miasteczek. Zdawało się, że nie było tam niczego poza lasami sosnowymi. Granicę z Finlandią przekroczyliśmy w Tornio, a potem zjechaliśmy ze szlaku, żeby po kilku intensywnych dniach odetchnąć w Rovaniemi i spotkać się z najbardziej znaną osobą na świecie - Świętym Mikołajem. Następnego dnia wróciliśmy na wybrzeże chłonąc widoki zatoki, i stopniowo pokonując kolejne kilometry i pozwalając, żeby droga zabrała nas w lini prostej przez Oulu, Kokkolę i Turku aż do Helsinek.

W międzyczasie popłynęliśmy na wyspę Hailuoto. Trudno wyobrazić to sobie, ale pierwsze jej części wyłoniły się z zatoki mniej niż 2000 lat temu. Proces ekspansji ciągle postępuje aż w końcu połączy się ona z kontynentem. Wioska Marjaniemi położona na zachodnim krańcu wyspy była sennym miejscem o tej porze roku. W porannym słońcu okolica wyglądała niesamowicie. Wsłuchując się w gwizd wiatru i wdychając morskie powietrze, uświadomiłem sobie, że nie mógłbym być szczęśliwszy niż będąc tutaj z rodziną. Jasne, były rzeczy, które dla mnie i dla Sylwii były poza zasięgiem - kolacje w restauracji późnym wieczorem, albo długie piesze wędrówki nie były dla nas w obecnej chwili. Z drugiej strony, były nowe wyzwania, a podróżując z naszymi córeczkami musieliśmy nauczyć się patrzeć na świat ich oczami.

Pokonywanie dziennych kilometrów, mijanie urokliwych wiosek, włóczenie się godzinami po ulicach Sztokholmu albo Helsinek, chłonięcie ich atmosfery i odkrywanie ich uroków, przejazd spektakularną Höga Kusten, wycieczka do latarni morskiej Bjuröklubb, która z dumą wznosi się nad Zatoką Botnicką, wizyty na wyspach Ulvön i Haliuoto, spacer po pięknej plaży Yyteri na przedmieściach Pori, zwiedzanie muzeów Forum Marinum w Turku i Junibacken w Sztokholmie, podziwianie fascynującego świata podwodnego w akwarium Sea Life w Helsinkach, a w końcu podróż statkiem przez archipelag wysp Alandzkich, było czymś magicznym. To były wspaniałe dni, a ja czułem się szczęśliwy, że mogłem doświadczyć tego wszystkiego razem z rodziną.

Wyprawa nabiera sensu, kiedy się z niej powraca i zaczyna ją komuś opowiadać, zapraszam zatem do odwiedzenia www.dusty-dreams.org albo profilu Facebook, gdzie można poczytać o naszej podróży i obejrzeć zdjęcia. Jednocześnie wiem, że nie da się tego dobrze opowiedzieć - trzeba tam po prostu pojechać, zobaczyć, przeżyć na własnej skórze.

Jest jeszcze mnóstwo innych miejsc do odkrycia na wybrzeżu Morza Bałtyckiego, i już nie mogę się doczekać Epizodu II naszej przygody - podróży wybrzeżami Estonii, Łotwy i Litwy. Mam nadzieję, że będziemy w drodze już za kilka miesięcy.

Michał Cichecki

Zobacz drugą część >>>