- Home >
- WIADOMOŚCI >
- Biznes Polska USA
Rozmowa z kandydatem na posła RP Jakubem Banasiem. Szansa, aby coś się zmieniło
11 października, 2023
Kamil Brzozowski
Jako synowi prezesa Najwyższej Izby Kontroli polityka nie jest mu obca. Jak sam twierdzi, to właśnie rozgrywki polityczne, które dotknęły jego samego i jego rodzinę, zmotywowały go do tego, aby startować do Sejmu RP w tegorocznych wyborach. Uważa, że polskiej polityce potrzebna jest dziś świeża krew i spore zmiany. Jakie? Jakub Banaś, kandydat nr 2 na liście Konfederacji, wyjaśnia to w wywiadzie skierowanym do amerykańskiej Polonii, o której poparcie ubiega się 14 października.
- Ubiega się Pan o mandat posła po raz pierwszy w życiu. Proszę powiedzieć nam kilka słów o sobie oraz o tym, co skłoniło Pana do kandydowania w tym roku do Sejmu?
Jakub Banaś: - W pierwszej kolejności motywacją dla mnie jest historia mojego ojca i rodziny. Znaleźliśmy się na kursie kolizyjnym z tzw. „dobrą zmianą”, czyli z rządem. Mój ojciec (Marian Banaś, prezes Najwyższej Izby Kontroli – red.) przez swoje zaangażowanie i wierność swoim ideałom został brutalnie zaatakowany przez służby państwa i prokuraturę po to, aby ci u władzy mogli osiągnąć swoje cele polityczne.
Nie godzę się na to, aby ojciec stał się kozłem ofiarnym, na którym ktoś zbija swój kapitał polityczny. Dlatego zdecydowałem się mu pomóc, najpierw jako doradca społeczny w Najwyższej Izbie Kontroli, żeby bronić niezależności tej instytucji, potem naturalnie przyszedł etap mocniejszego zaangażowania się w politykę i następny rozdział polegający na wejściu w politykę partyjną. Stąd moja decyzja o kandydowaniu do Sejmu w tym roku z ramienia Konfederacji.
Jeżeli chodzi o sprawy zawodowe, to przez całe życie byłem i jestem przedsiębiorcą, prowadziłem własną firmę, najpierw w branży gastronomicznej, później w branży szkoleniowej, logistycznej. Ostatni etap mojej działalności to konsulting dla firm z sektora średnich i małych przedsiębiorstw, szczególnie z uwzględnieniem procesów sukcesyjnych. Skończyłem prawo i finanse, więc oprócz tego, że mam doświadczenie biznesowe, praktyczne, to posiadam też dobre przygotowanie teoretyczne. Pracowałem również jako manager w spółkach Skarbu Państwa, co było bardzo ciekawym doświadczeniem, które pokazało mi obszar biznesu tak zwanego państwowego i wszystkich tych powiązań z polityką.
- Jedno z haseł Pana kampanii skierowanej do amerykańskiej Polonii brzmi: „Czas na zmianę”. Co dokładnie chce Pan zmienić w polskiej polityce i dlaczego właśnie teraz przyszedł na te zmiany czas?
- To pytanie wymaga odpowiedzi na dwóch poziomach. Pierwszy to jest samo Prawo i Sprawiedliwość. Jestem człowiekiem, który serce ma raczej po prawej stronie i uważam, że PiS zdradził te ideały, z którymi szedł do wyborów i dzięki którym odsunął od władzy Platformę Obywatelską, którą uważam za formację wielce szkodliwą dla Polski i w tej kwestii zgadzam się z PiS. Natomiast bardzo szybko Prawo i Sprawiedliwość stało się podobną formacją jak ta, z którą walczyło, a ludzie tworzący tę partię zwycięstwo w wyborach wykorzystali jako sposób na budowanie własnych majątków i robienie karier.
Uważam, że nadszedł czas na zmianę dlatego, że Prawo i Sprawiedliwość nie zbudowało i nie buduje państwa i instytucji państwowych, tylko instytucje, które są podległe partii. Interesy państwa podporządkowane są celom partyjnym i prywatnym, co prowadzi do patologii i jest szkodliwe dla Polski, osłabia nasz kraj. Ludzie są zmęczeni już tymi dwoma kadencjami Prawa i Sprawiedliwości, trzeba wprowadzić nowych ludzi do polityki.
44-letni Jakub Banaś urodził się w Krakowie, obecnie mieszka pod Warszawą, gdzie wraz z żoną Agnieszką wychowują dwójkę swoich dzieci. Foto: Archiwum prywatneJakub Banaś urodził się w 1979 r. w Krakowie, natomiast dzieciństwo spędził w Czchowie na Małopolsce. Uczęszczał do IV Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki w Krakowie. Należał do Związku Młodzieży Chrześcijańskiej YMCA. Jest absolwentem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie; niedawno podjął także studia doktoranckie na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Jeszcze jako student prawa aktywnie tworzył i rozwijał swoją działalność biznesową, w dalszej części swojej kariery miał także doświadczenia m.in. w branży zbrojeniowej oraz bankowości. Jest odnoszącym sukcesy przedsiębiorcą, obecnie na stanowisku prezesa zarządu swojej spółki Open Qualis, specjalizującej się w consultingu oraz restrukturyzacjach. Jest synem Mariana Banasia, który od 2019 r. sprawuje funkcję prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Tworzy udany związek małżeński z żoną Agnieszką, z którą wychowuje dwójkę dzieci – syna i córkę.
- Kandyduje Pan z ramienia Konfederacji. Czym różni się program tej partii od pozostałych?
- Kwestiami fundamentalnymi. Pierwsza kwestia, która odróżnia program Konfederacji od pozostałych partii opozycyjnych, to jest postawienie na nowoczesność i innowacje, ale z uszanowaniem i zachowaniem tradycji i naszej tożsamości. Program Konfederacji opiera się na tym, co najlepsze w historii i dziedzictwie Polski, w połączeniu z tradycją chrześcijańską, z której ta polskość wyrosła. Chcemy bronić rodziny i wartości, które stanowią o tożsamości Polski, a jednocześnie budować nowoczesne państwo i nowoczesną gospodarkę, co naszym zdaniem nie tylko się nie wyklucza, ale wręcz wyrasta jedno z drugiego. I to jest dla nas najbardziej istotne.
Mamy bardzo wolnorynkowe podejście do gospodarki, uważamy, że wolność i możliwość samodzielnego realizowania swej przedsiębiorczości są kluczowe dla rozwoju zarówno Polski, jak i całego społeczeństwa. Państwo nie może rzucać kłód pod nogi na każdym kroku osobom, które prowadzą działalność gospodarczą. Dzięki takiemu podejściu powstała wielka Ameryka, która na arenie międzynarodowej odgrywa pierwszoplanową rolę. Chciałbym, żeby taką rolę w Europie i tej części świata odgrywała Polska. Ale żeby tak się stało, Polacy muszą mieć możliwość budowania swojego dobrobytu na swojej przedsiębiorczości, na pracy, na gromadzeniu oszczędności i kumulacji kapitału. To jest fundament, który nas różni od partii opozycyjnych i także od Prawa i Sprawiedliwości, które ma zupełnie inne podejście do społeczeństwa i wolności, chcąc niejako z góry narzucać wszystkie rozwiązania i traktując obywateli jak osoby, które sobie same nie potrafią poradzić.
- A czy są w Pana programie jakieś postulaty, na które szczególnie powinna zwrócić uwagę amerykańska Polonia?
- Jeżeli chodzi o Polonię, to jednym z moich postulatów jest zmiana w konstytucji pozwalająca na to, żeby przedstawiciele Polonii zasiadali w Senacie. To mógłby być taki łącznik instytucjonalny między Polonią a państwem i Polakami w kraju, i wtedy Polska miałaby wreszcie realną możliwość skorzystania z kapitału, z tej siły, którą ma Polonia, a który to potencjał w tej chwili jest w mojej opinii całkowicie marnowany.
Uważam też, że jeśli chodzi o relacje, bardzo ważna jest wzajemność i mam związany z tą zasadą bardzo konkretny postulat, a mianowicie, żeby w Polsce była możliwość posługiwania się amerykańskim prawem jazdy. Polacy odwiedzający USA mają taką możliwość, dlaczego nie działa to więc w drugą stronę? To niby mała rzecz, ale myślę, że ułatwiłaby życie wielu osobom, które przyjeżdżają do Polski w celach turystycznych lub w odwiedziny do rodziny. Nie musieliby być zdani na transport publiczny czy pomoc bliskich, mogliby po prostu wypożyczyć samochód i mieć swobodę.
- Temat senatora Polonii był już kilka lat wcześniej podejmowany. Kto wg Pana powinien takiego przedstawiciela wybierać? Polacy w kraju i za granicą czy tylko Polonia?
- Oczywiście, że tylko Polonia. Pozwólmy ludziom mieć swoich przedstawicieli, którzy naprawdę reprezentują ich poglądy i potrzeby, to jest sedno demokracji bezpośredniej.
- Jest Pan zwolennikiem wolnego rynku, rozwoju. Polska przez ostatnie kilka dekad niesamowicie się zmieniła pod tym względem. Czy wg Pana gospodarka Polski oraz znaczenie Polski na arenie międzynarodowej zmierzają w dobrym kierunku?
- Ogólnie poziom życia w Polsce w ciągu ostatnich lat zauważalnie się podniósł, ale problem polega na tym, że jest to „bogactwo na kredyt”. Źródłem zasobności powinna być praca i przedsiębiorczość, a nie poleganie na transferach społecznych, czego skutkiem jest masowa konsumpcja i generowanie długu publicznego. Polska jest w tej chwili zadłużona na półtora biliona złotych, to jest gigantyczna kwota, a w przyszłym roku mają być to już dwa biliony! I Polska będzie musiała kiedyś ten astronomiczny dług spłacić. Jest realne ryzyko, że to się skończy wariantem greckim, to jest bardzo niebezpieczna dla państwa sytuacja.
Ekonomia charakteryzuje się tym, że procesy trwają. Jeżeli się uruchomi jakiś proces, to później bardzo trudno zmienić jego bieg. A teraz trwa w Polsce proces niszczenia klasy średniej. Działania obecnego rządu nie wspierają przedsiębiorczości, tylko budują szerokie warstwy społeczne uzależnione od pomocy socjalnej, a transfery na tę pomoc coraz bardziej powiększają już i tak ogromny dug publiczny. Państwo nie wspiera tych, którzy działają, pracują, produkują – czyli wnoszą coś do gospodarki, ale rozdawnictwem socjalnym kreuje pozorny dobrobyt. Ale za to wszystko przyjdzie nam zapłacić. Jestem przekonany, że mamy już pierwsze sygnały recesji, a to zwiastuje bardzo szerokie problemy w polskiej gospodarce i zmiany układu majątkowego i społecznego w Polsce. Przecież podobne działania rządu i „życie na kredyt” przyniosły opłakane skutki w Stanach Zjednoczonych, gdzie powiększa się rzesza ludzi biednych, mimo że uczciwie pracują i następuje coraz większe rozwarstwienie między nimi a ludźmi na szczycie drabiny społecznej. Bogaci coraz bardziej się bogacą, a rośnie grono osób biednych, którzy nie mogą związać końca z końcem. Światowa recesja i galopująca inflacja mogą tylko przyśpieszyć ten proces. A tysiące osób zależnych od zasiłków socjalnych, od wsparcia państwa, to prosta droga do katastrofy ekonomicznej. Na szczęście jeszcze mamy szansę, żeby ją powstrzymać. Wybory są tą szansą. Kolejny krok w tym samym, co do tej pory kierunku, to krok w przepaść. Upadek będzie bolesny, a podnoszenie się z niego – jeszcze bardziej. Jeśli dopiero wtedy ludzie się ockną, zaczną szukać winnych – to będzie już za późno. Jest takie stare powiedzenie, że oszczędnością i pracą ludzie się bogacą – i w tym tkwi prawda. Rozdawnictwo i rosnące długi osłabiają Polskę i w konsekwencji też Polaków.
- Jakie zmiany wprowadziłby Pan, aby takiego scenariusza uniknąć?
- Te, o których mówi Konfederacja. Po pierwsze: należy odchudzić administrację państwową, obniżyć koszt funkcjonowania państwa i zmniejszyć zakres ingerencji państwa w gospodarkę i sprawy obywateli. Dlatego proponuję taką „Ustawę Wilczka 2.0” (tzw. Ustawa Wilczka uchwalona w grudniu 1988 r. wprowadziła w Polsce swobodę działalności gospodarczej i zakończyła okres realnego socjalizmu w polskiej gospodarce – red.). W latach 90. w Polsce mieliśmy ok. 100 tys. urzędników, dziś aparat państwowy rozrósł się do pół miliona. Instytucje powinny działać sprawnie i efektywnie, wspierać obywateli, a nie mnożyć biurokratyczne formalności, generować koszty i zapewniać „ciepłe posadki” dla znajomych.
Po drugie: trzeba w Polsce przywrócić szacunek do pieniądza publicznego. Pomoc publiczna musi być mądrzej rozdysponowywana, aby trafiała do tych, którzy naprawdę na nią zasługują. Jako Konfederacja postulujemy też zlikwidowanie co najmniej kilkunastu podatków, których koszt obsługi w niektórych województwach jest większy niż przychód z tych podatków.
- Przejdźmy do tematu Stanów Zjednoczonych... Czy uważa Pan, że sojusz między Polską a USA ma się dziś dobrze?
- Uważam, że ten sojusz jest nam potrzebny. Natomiast widzę ewidentny problem w układzie sił w tym sojuszu i w charakterze tej relacji. Nie jest to obecnie relacja partnerska. Polska nie przedstawia w sposób klarowny swoich żądań, nie stawia warunków, tylko spełnia każdą zachciankę partnera, który dzięki temu może występować z pozycji siły i w sposób twardy i bezwzględny wykorzystywać tę naszą naiwność – i realizować swoje własne interesy. A ja chciałbym, żeby ta relacja służyła realizacji interesów obu państw, nie tylko jednego. To wymaga zmiany naszego podejścia, mentalności – czyli znów: ludzi, którzy nas reprezentują. Owszem, uśmiech i uścisk dłoni dobrze wychodzą na zdjęciach, ale w polityce liczy się to, co stoi za tymi gestami i czy przynosi to realne i pożądane przez nas efekty. Niestety, na razie po prostu dajemy się wykorzystywać, a nie tak powinien wyglądać sojusz i partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi, które, co podkreślam, jest niezwykle istotne dla zapewnienia naszego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa tej części Europy.
- Jak ocenia Pan rolę Polski, jeżeli chodzi o wojnę w Ukrainie i ukraińskich uchodźców, którzy znaleźli się w Polsce? Czy Polska zrobiła już wystarczająco dużo, czy też powinna zrobić więcej?
- Tu trzeba zwrócić uwagę na dwa aspekty. Pierwszy to jest wspaniałe zachowanie naszego społeczeństwa, które okazało tyle serca Ukraińcom w pierwszych miesiącach wojny. To jest coś niesamowitego, mogącego stanowić dla całego świata przykład solidarności i człowieczeństwa. Pomoc bliźniemu to podstawa chrześcijaństwa, zatem ta sytuacja to również dowód na to, że wartości chrześcijańskie w Polsce wcale nie umarły, wręcz przeciwnie, są nadal głęboko zakorzenione w polskiej kulturze. Należy się z tego cieszyć i ja jestem z tej postawy moich rodaków dumny.
Natomiast zupełnie czym innym jest zachowanie polityków i rządu. Tu musi być znowu twardy realizm poznawczy, zrozumienie tego, jaka za całą tą sytuacją stoi gra interesów, w tym także interesów Ukrainy jako kraju i samych Ukraińców. Czym innym jest ukraińskie społeczeństwo i ludzie, którzy walczą obecnie na wojnie za wolność swojej ojczyzny, a czym innym osoby, które dbają tylko o własne pieniądze i interesy i właśnie to chronią, uciekając z kraju. To oni rozbijają się dziś po Warszawie czy innych miastach drogimi samochodami, wynajmują lub kupują apartamenty i wcale nie są skorzy do pomocy ani swojemu krajowi, ani swoim rodakom. Czym innym są ci właśnie oligarchowie i politycy, tworzący biznesową elitę Ukrainy, a czym innym ludzie, którzy walczą w ich imieniu, czy zwykli uchodźcy. To ważne, żeby polski rząd potrafił to rozróżnić i właściwie ocenić.
Niestety, w tej relacji znów okazaliśmy swoją naiwność. Jako państwo daliśmy Ukrainie wszystko, czego potrzebowała: schronienie dla jej obywateli, broń, pomoc dyplomatyczną. A co dostaliśmy w zamian? Twardą grę polityczną, która ma na celu zrealizować interesy ukraińskich oligarchów, czego doskonałym przykładem jest aktualny konflikt toczący się wokół embarga na ukraińskie zboże.
Ta naiwna postawa Polski ma bardzo poważne konsekwencje międzynarodowe. Mimo całej okazanej pomocy to Polska dziś jest postrzegana jako ta, co zdradziła Ukrainę, a kraje zachodnie, które o pomocy co prawda głośno mówiły, a po cichu nadal robiły interesy z Rosjanami, dziś wskazują palcem na Polskę i odwracają kota ogonem, zarzucając, że nie chcemy pomagać Ukrainie. Podobna sytuacja była po II wojnie światowej, kiedy to Polacy wykrwawiali się na chyba wszystkich frontach świata, a w „nagrodę” dostali Jałtę. Dopóki Polska nie będzie naprawdę silna, dopóty nikt nie będzie brał pod uwagę naszego zdania. Konfederacja jako jedyna partia miała odrębne zdanie zarówno co do formy i zakresu pomocy świadczonej Ukrainie, jak i wcześniej odnośnie do restrykcji covidowych. I moim zdaniem obecnie jako jedyna partia jest w stanie upomnieć się o interes Polski na arenie międzynarodowej.
- Temat imigrantów stał się jednym z dominujących w obecnej kampanii wyborczej w Polsce. Co Pan sądzi o aferze wizowej i polityce oraz nastawianiu Polski do migracji?
- To kolejny przykład, który pokazuje słabość obecnego rządu, który działa „pod publikę”, mając na celu jedynie utrzymanie się u władzy, a nie myśląc strategicznie. Polska nie ma w ogóle żadnej strategii imigracyjnej i to jest największy problem. A Unia Europejska zmaga się z kryzysem imigracyjnym już od wielu lat, nie rozumiem, jak można było dopuścić do tego, że Polska zupełnie nie jest przygotowana organizacyjnie do tego wyzwania.
Ten rząd działa tylko reaktywnie i to jest wielki problem. Na reakcję będzie za późno, jak już dojdzie do takiej sytuacji, jaka ma miejsce w San Francisco czy w Nowym Jorku, gdzie niekontrolowany napływ rzeszy imigrantów wywołuje kryzys za kryzysem. Gdy się to odbywa w ten sposób, to zamiast ubogacenia kulturowego i rozwoju kraju mamy getta, takie jak w Paryżu, Marsylii czy Berlinie.
To jest teraz bardzo ważne, żeby te problemy mądrze rozwiązać, w pierwszej kolejności nie dopuścić do niekontrolowanego napływu imigrantów, w drugiej mieć pomysł, jak włączyć w polską tkankę społeczną te osoby, które chcą w Polsce uczciwie żyć i pracować – tak, jak to miało miejsce w przypadku Polaków migrujących niegdyś za ocean.
To jest wielkie wyzwanie. A błędy, jakie popełniła obecna władza, są bardzo poważne. Mówi się, że kilkaset tysięcy osób wjechało do Polski i na teren Unii Europejskiej w sposób niekontrolowany i nielegalny dzięki zorganizowanemu systemowi korupcyjnemu, w który włączone były instytucje Ministerstwa Spraw Zagranicznych przy kompletnej ignorancji i bierności polskich służb specjalnych. To pokazuje słabość państwa i słabość partii, i tego, że nie ma tu prawdziwego gospodarza.
- Jest Pan jednym z nielicznych kandydatów w tych wyborach, którzy bezpośrednio ubiegają się o poparcie Polonii. Dlaczego Polonia amerykańska jest dla Pana tak ważna?
- Polonia w USA jest inna, ma swoją tożsamość, wiele osób ją tworzących pamięta czasy PRL-u i to, co było w nich złego. Polonia jest bardzo przywiązana do polskości, kultywuje tradycje, co budzi mój ogromny szacunek i podziw, ale jednocześnie wrosła w amerykańskie społeczeństwo, ma kapitał, wiedzę, kontakty i inne spojrzenie na Polskę.
Dobrze zorganizowana Polonia amerykańska może ogromnie pomóc Polakom i Polsce. Przecież to dzięki Polonii amerykańskiej jesteśmy w NATO, udało się wiele rzeczy przeforsować na arenie międzynarodowej. Polonia może być istotnym elementem lobbingu politycznego na rzecz Polski zarówno wśród demokratów, jak i republikanów, tego wymaga nasz interes narodowy. W Polsce trzeba też stworzyć dobre warunki do inwestowania, zamiast dawać ogromne ulgi globalnym korporacjom. To umożliwi polonijnym przedsiębiorcom rozwój działalności biznesowej w kraju nad Wisłą. Uważam, że właśnie Polonia amerykańska, która kocha Polskę, ma do niej ogromny sentyment, ceni tradycje i wartości rodzinne, chrześcijańskie, jest w stanie dać Polsce wiele więcej niż światowe banki czy fundusze inwestycyjne, które są w Polsce tylko po to, aby zarobić.
- Już 14 października Polacy mieszkający bądź przebywający w USA będą mogli zagłosować w jednej z 52 komisji wyborczych na terenie kraju. Dlaczego powinni oddać głos właśnie na Pana?
- Jestem twardym graczem. Moje życie nie było łatwe i lekkie. W biznesie musiałem wiele lat walczyć o przetrwanie, uczyłem się na popełnianych błędach i to mnie zahartowało, tak samo jak walka o utrzymanie niezależności Najwyższej Izby Kontroli. Nie boję się podejmować trudnych decyzji, mam zdolności organizacyjne, a wiedzę i dotychczasowe doświadczenie nabyte w biznesie będę potrafił wykorzystać w polityce. Z siłą i odwagą wszedłem w politykę i jeśli wejdę do Sejmu, to zamierzam z taką samą siłą i odwagą reprezentować Polskę i Polaków, dążąc do zmian, które są po prostu potrzebne.
Sfinansowano ze środków Komitetu Wyborczego Konfederacja Wolność i Niepodległość.
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
W sprawie najbardziej aktualnych informacji prosimy kontaktować się bezpośrednio z firmą.Zdjęcia zawarte w artykule służą jedynie jako ilustracja artykułu.
KATALOG FIRM W INTERNECIE