KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Sobota, 30 listopada, 2024   I   02:48:21 AM EST   I   Andrzeja, Maury, Ondraszka

Finansowa kołomyjka w amerykańskiej ekonomii

18 grudnia, 2012

Nasz Bank Centralny, czyli US Federal Reserve i jej szef, Ben Bernanke, specjalizują się w wymyślaniu coraz to nowych metod mydlenia ludziom w głowie i robienia iluzji, że idzie na lepsze. Nie tylko, że idzie na lepsze, ale Fed (Federal Reserve) ma niezawodną metodę jak obniżyć bezrobocie, które oficjalnie wynosi 7,9%, a w rzeczywistości jest dwa razy większe, gdyż za bezrobotnych uważa się jedynie ludzi, którzy aktywne szukają pracy i pobierają zasiłek. W rzeczywistości cześć pracowników wykorzystała wszystkie możliwości na zasiłek i nie znalazła zatrudnienia. Tacy nie wchodzą do oficjalnej statystyki. Dodatkowo około 6% pracowników jest na zasiłkach inwalidzkich. W sumie ilość bezrobotnych stanowi, około 20%, jeśli nie więcej, ludzi w wieku pracującym.

Właśnie 12 grudnia 2012 r, Ben Bernanke obwieścił, że dopóki stopień bezrobocia nie spadnie do 6,5% to jego organizacja będzie "drukowała" pieniądze, aby utrzymać stopę procentową na pożyczki blisko zeru. Komu tego rodzaju polityka sprzyja? Na pewno nie uczciwym przedsiębiorcom, których firmy generują własny dochód i którzy pożyczek nie potrzebują. Na pewno sprzyja bankom, których Ben Bernanke funkcje rozumie. Dla amerykańskich banków zerowa stopa procentowa to woda na młyn. Bez specjalnego wysiłku otrzymują darmowa pożyczkę z banku centralnego i przekazują je potrzebującym klientom doliczając sobie kilka, a nawet kilkanaście (jak w wypadku kart kredytowych) procentów.

Można podejrzewać, że Ben Bernanke zakłada, że obniżając stopę procentowa na pożyczki, zmobilizuje przedsiębiorców do zaciągania pożyczek na produkcję, która spowoduje wzrost zatrudniania. Także konsumenci, którzy i tak są zapożyczeni powyżej możliwości spłaty, zaciągną nowe pożyczki i ruszą hurmem do sklepów kupując produkty, nie bacząc na metkę, „Made in China”.

Ben Bernanke zapomina, że w USA mamy szczątkową produkcję dla celów cywilnych i wzrost pobytu na produkty konsumpcyjne, tylko marginesowo spowoduje wzrost zatrudnienia w postaci nisko płatnych pozycji ekspedientów, fryzjerów i czyścicieli butów, a nie lepiej płatnych pracowników fabryk, które już przeniosły się do Chin. No, a jak wygląda kwestia „darmowych” pożyczek oczami drobnego przedsiębiorcy, jakim ja jestem?

Kiedy przejechałam do Stanów Zjednoczonych 40 lat temu i złożyłem pierwsze zeznanie podatkowe bylem zdziwiony, że mógłbym odliczyć koszty pożyczki od dochodu. Niestety żadnej pożyczki nie miałem, gdyż żaden bank nie chciał mi jej dać z powodu braku amerykańskiego obywatelstwa i nieruchomości, jako zabezpieczenia. Musiałem opierać się na własnych skromnych oszczędnościach, co z perspektywy 40 lat okazało się moim zbawieniem. Załóżmy zatem, że pieniądze, o jakich mówi Prezes Ben Bernanke byłyby dzisiaj dla mnie dostępne. Czy bym wziął pożyczkę na milion dolarów nawet z zerowym oprocentowaniem? Bynajmniej. Pożyczka nie jest darowizną i przyjdzie czas na jej spłatę. Pożyczając pieniądze należy zakładać, że firma podejmująca takie zobowiązanie ma pewność, że wyprodukuje konkurencyjny produkt i go sprzeda z zyskiem, który pokryje wszelkie koszty własne. A co się stanie, jeśli Chińczycy wejdą na rynek z podobnym produktem o połowę tańszym? Wtedy niestety, moje inwestycje pokryte przez pożyczkę staną się bezużyteczne i nawet obniżenie ceny produktów do połowy nie uchroni mnie od bankructwa. Na szczęście w dzisiejszych czasach bankruci nie są wysyłani do więzień dla dłużników, tak dobrze opisanych przez pisarza okresu Wiktoriańskiego, Karola Dickensa. Jeśli zaś chodzi o wielkie banki to one nie muszą się martwić o dochód, gdyż są „za duże, aby upaść”. O ich wypłacalność zadba już nasz Rząd, czyli Prezes Banku Centralnego, Ben Bernanke. No, a kto wtedy pokryje ich dług? Ano nikt inny niż my, podatnicy. Obniżenie stopy procentowej do zera, szczególnie dla banków, jest jak narkotyk, który wciąga, uzależnia i w gruncie rzeczy rujnuje podatników.

Zachodzi więc pytanie, dlaczego drukujemy pieniądze bez pokrycia na bezproduktywną działalność. Może jesteśmy w podobnej sytuacji jak zapomniana już cywilizacja na Wyspie Wielkanocnej, charakteryzującą się prymitywnymi monumentami sylwetek ludzkich, zwanymi Maoi, których znaczenia do dzisiaj nie znamy. Archeologowie spekulują, że ówczesny król czy kapłan, nakazał mieszkańcom tej wyspy, pod jakimś religijnym pretekstem, wykonywać tą żmudną pracę, aby odwrócić ich uwagę od rosnącego fermentu społecznego. Podobno „wyrzeźbienie” jednego z tych monumentów, ważących kilkadziesiąt ton, trwało rok czasu. Być może, że ta metoda zatrudniania mieszkańców na Wyspie Wielkanocnej miała swój sens na krótką metę, w każdym razie w interesie kapłanów. W konsekwencji jednak stało się coś, czego kapłani nie byli w stanie przewidzieć. Wyspa pokryta palmami, została z nich ogołocona w trakcie „budowy” bezsensownych monumentów Maoi. Zdesperowana ludność, której liczba przekroczyła warunki konieczne dla jej wyspowej egzystencji rzuciła się nawzajem do gardła. Podobno zapanował na wyspie kanibalizm. Czyżby dzisiaj nasza polityka pieniężna nie ma podobnego znaczenia? Rzeczywiście ludzie w Stanach Zjednoczonych będą zajęci bzdurnymi zajęciami nietworzącymi dochodu, ale nie będą sobie zdawać sprawy, że ich zajęcie, na dłuższą metę, jest bezsensowne. Oczywiście do czasu, kiedy zaczną być głodni albo chłodni. Wtedy nasza cywilizacja się załamie i mam nadzieję, nie skończy się na kanibalizmie jak na Wyspie Wielkanocnej.

Powracając do polityki pieniężnej Bena Bernanke, odnosi się wrażenie, że Ben Bernanke, który swe ekonomiczne ostrogi otrzymał wykładając na szeregu renomowanych uniwersytetach, razem z nominacją na „Najwyższego Kapłana” Banku Centralnego, dostał do ręki zabawkę w postaci stóp procentowych od pożyczek. Ponieważ Ben Bernanke nigdy nie był przedsiębiorcą, wydaje mu się, że cały przemysł amerykański, a może i światowy, powinien opierać się na pieniądzach pożyczonych z banków. A jeśli są od tego wyjątki, jest to zjawisko aspołeczne, które należy napiętnować. Oczywiście banki, wedle Bena Bernanke, nie potrzebują pieniędzy oszczędzających obywateli, gdyż tylko aspołeczne jednostki trzymają oszczędności w bankach.

Jest to filozofia, która jest sprzeczna z protestancką przezornością i oszczędnością, która stała u podstaw sukcesu Stanów Zjednoczonych w ubiegłych stuleciach. Takich gagatków, jak na przykład oszczędnych emerytów, Ben Bernanke „ukarze” zerowym dochodem od oszczędności. Ben Bernanke zagwarantował bankom dochody i egzystencje na wiele lat, do czasu, kiedy bezrobocie spadnie do magicznej liczby 6,5%, czyli wiecznie. No, a co ja bym powiedział Benowi Bernanke, gdyby zwrócił się do mnie z prośbą o radę...

Powiedział bym, „Panie Bernanke, jeśli Pan nie wie, co robić, najlepiej nic nie robić!” Igranie z pieniądzem, jest niebezpieczną grą. Włodzimierz Illicz Lenin, twórca sowieckiego komunizmu, powiedział: „Najlepszą metodą destrukcji systemu kapitalistycznego, jest zniszczenie zaufania do jego pieniądza”. Nie przypuszczam, aby Ben Bernanke pragnął destrukcji systemu, który go karmi i hołubi. Być może, że jest on po prostu ofiarą iluzji, wspólnej wielu uniwersyteckim autorytetom w dziedzinie ekonomii, że ich profesorska pozycja wymaga, aby biznesmani, tworzący nowe miejsca pracy, winni przed nimi pokornie chylić czoła.

Jan Czekajewski