KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Sobota, 5 października, 2024   I   02:36:41 PM EST   I   Flawii, Justyna, Rajmunda
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Dreyfus vs. Dreyfus

20 kwietnia, 2011

Atmosfera w Polsce przypomina przedwojenną Europę. Wielu nie najgłupszych ludzi dało sobie wtedy wmówić, że jeśli jest się przeciw faszyzmowi, to trzeba być z komunistami, a jeśli przeciw komunizmowi, to trzeba iść z Hitlerem – pisze publicysta \"Rzeczpospolitej\"

W artykule "Jak wyplenić zaprzańców?" Michał Szułdrzyński zwraca uwagę na opublikowany w "Gazecie Polskiej" tekst Aleksandra Ściosa. Tekst, w którym ów bloger "odmawia prawomocności wyłonionej w wyborach władzy", stwierdza, że "tragedia smoleńska nie była przypadkiem, tylko wynikała z logiki III RP" i konkluduje, iż tę tragedię trzeba "wykorzystać, by na zawsze wyplenić zaprzańców i pozbawić władzy miernoty". Co Szułdrzyński uznaje za dowód, iż "części obozu smoleńskiego" wcale nie chodzi o prawdę na temat katastrofy TU-154M, ale wyłącznie o władzę.

Michał Szułdrzyński słusznie zwraca uwagę na Ściosa, bo w jego twórczości najbardziej chyba otwarcie i konsekwentnie objawia się to, co w ideologii obozu smoleńskiego jest najbardziej... użyjmy może określenia – ekstrawaganckie. W poprzednim tekście w swoim blogu Ścios wywodzi np., iż już co najmniej od 2008 roku wszystkie niepodobające mu się (dodajmy: mnie również) posunięcia rządu Tuska, typu działań anty-IPN-owskich czy skierowanych przeciw historykom Cenckiewiczowi i Gontarczykowi, były realizacją inspiracji, ba! – wręcz instrukcji Putina.

Mackiewiczowskie manowce

Za patrona intelektualnego swojego obozu Ścios (i wielu innych przedstawicieli obozu smoleńskiego) uznaje Józefa Mackiewicza. To logiczne – dla tych, którzy uważają, że żyją nie w roku 2011, tylko w 1981, autor "Kontry" musi być patronem pociągającym. Pozwala bowiem uznać, że w Polsce tak naprawdę nic się nie zmieniło, komunistyczna okupacja zmieniła tylko kształt, a ci, którzy to dostrzegają, nie są bynajmniej ofiarami dziwacznych aberracji, tylko ostatnimi wiernymi prawdzie partyzantami. Niezłomnymi – wbrew całemu światu, który zdradził. Tak jak niezłomny wbrew całemu światu, który zdradził, był Józef Mackiewicz.

Gdybym jednak był reprezentantem obozu smoleńskiego, zawahałbym się przed tak jednoznaczną afirmacją Mackiewicza. Bo z punktu widzenia polskiego patriotyzmu jego droga ideowa jest ryzykowna i dwuznaczna. Józefa Mackiewicza antykomunizm doprowadził bowiem na (a może wręcz: poza?) granice narodowej indyferencji. "Niech Polacy wyginą w kolejnym powstaniu, to nieważne, ważne, że do komunistów trzeba strzelać" – tak można zrekonstruować jego podstawowy pogląd, w imię którego zwalczał właściwie wszystkich w kraju i na emigracji, którzy nie uważali, że kto nie chce natychmiast do lasu czy na barykady, ten zdrajca.

Antykomunizm zawiódł Mackiewicza również na manowce intelektualne. Bo ten intelektualista, uważany przez wielbicieli za nieomylnego, mylił się niejednokrotnie zgoła zasadniczo. Przypomnijmy choćby, jak to przez wiele lat wbrew faktom odmawiał uznania, że marszałek Josip Broz-Tito naprawdę pokłócił się z ZSRR, i odejście Jugosławii z bloku radzieckiego nazywał "żeligowszczyzną Stalina". Czyli uważał, że – tak jak tzw. bunt Żeligowskiego, tak i zerwanie Belgradu z Moskwą było zerwaniem pozornym, zarządzonym – w imię jakichś tajnych celów – przez centralę?

Czy czegoś to nam nie przypomina? Na przykład tego, w co z reguły wierzą obecni wielbiciele Mackiewicza – iż przełom 1989 roku był realizacją długo przygotowywanych tajnych planów KGB i był pozorny, a komunizm trwa dalej. A jednak opinię o "żeligowszczyźnie Stalina" wielbiciele Mackiewicza jakoś wykreślili ze swej świadomości, choć bardzo pasowałaby do ich wizji świata. A w każdym razie z jakichś powodów głośno jej nie przypominają.

Smoleński taran

Cytowane przez Szułdrzyńskiego zdanie Ściosa (o konieczności wykorzystania katastrofy, by "raz na zawsze wyplenić zaprzańców", może dziwić, niektórych wręcz szokować. Ale w zasadzie nie powinno. I nie tylko dlatego, że jak na dłoni widać, iż choć obie strony smoleńskiej bitwy są w jakiejś mierze szczerze przekonane o prawdziwości swej wizji wydarzeń (hasłowo: "sztuczna mgła" versus "ląduj, dziadu!"), to zarazem wykorzystują Smoleńsk jako taran, którym – mają nadzieję – zdruzgocą wroga. Raz na zawsze.

Przy czym strona antysmoleńska jest tu bardziej szkodliwa. Bo ma do dyspozycji znacznie większe siły medialne, używa ich bezwzględnie i konsekwentnie. Ma z całą pewnością większe "zasługi" w dziele dzielenia Polaków na opętane wzajemną nienawiścią stada. Jednak stwierdzenie tego faktu nie zwalnia od przykrego obowiązku odniesienia się do pewnych zjawisk intelektualnych mających miejsce po tej stronie barykady, która – mimo wszystko – bliższa jest autorowi niniejszego tekstu.

W lutym Bronisław Wildstein opublikował w tygodniku "Uważam Rze" tekst, w którym zwrócił – słusznie – uwagę na analogie pomiędzy postawą przejawianą w sprawie smoleńskiej przez obóz PO i medialnego mainstreamu a sprawą Dreyfusa. Streszczając: prezydent Kaczyński musi być winny katastrofy, a jeśli coraz bardziej nic na to nie wskazuje, to tym gorzej dla faktów. Nie wolno tego przyznać, musi być winny i koniec. Dlatego, że za pomocą przeforsowania tej wizji można zadać ostateczny cios obozowi pisowskiemu. A także dlatego, że za bardzo zaangażowano się w jej lansowanie, by teraz bez strat wizerunkowych przyznać, że nie była prawdziwa.

Jest to – powtórzmy raz jeszcze – obserwacja słuszna.

Po prostu zdrajca

Mam jednak wrażenie, że w jakimś sensie porównać do antydeyfusardów można też drugą stronę konfliktu – czyli wielu przedstawicieli obozu smoleńskiego. Przypomnijmy, na czym polegała – w pewnym aspekcie – postawa obozu wrogiego Dreyfusowi.

Jego przedstawiciele, najpierw oskarżając Dreyfusa, a potem – w narastający sposób wbrew faktom – broniąc wydanego na niego wyroku, kierowali się logiką następującą:

Dreyfus został oskarżony o szpiegostwo na rzecz Niemiec, a w interesie Francji trzeba potęgować nastroje antyniemieckie. Przeciw Dreyfusowi jest armia – a w interesie Francji trzeba umacniać prestiż armii. Sprawa Dreyfusa kompromituje republikę – a przecież republika jest zgniła, jest "rzeczpospolitą kolesi", to to, co ją delegitymizuje, jest więc słuszne i służy dobru narodu. Dreyfus jest Żydem – a przecież Żydzi są z definicji wrogami Francji i zawsze ją zdradzają.

W myśl tej logiki jest więc oczywiste, że ten Żyd Dreyfus zdradził Francję, i tylko należy tego dowieść. A nawet jeśli, w co trudno uwierzyć, ten konkretny Żyd akurat teraz nie zdradził, to chyba tylko przez przypadek. Gdyby mógł zdradzić, toby zdradził. Więc nawet jeśli tajne dokumenty przekazał Niemcom ktoś inny, to w głębszej filozoficznej i politycznej istocie wyrok na Dreyfusa jest słuszny, prawdziwy i potrzebny. Nawet jeśli to nie on, to nie ma kogo żałować. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.

Tę logikę odnajduję obecnie w Polsce po obu stronach barykady. A w wypadku obozu smoleńskiego wygląda to często mniej więcej tak:

Przecież to jasne jak słońce, że Rosja zagraża Polsce. Przecież to jasne jak słońce, że PO jest wrogiem PiS – a nie ma Polski poza PiS. Więc PO jest wrogiem Polski. A skoro Rosja jest wrogiem Polski i Platforma jest wrogiem Polski, to jest to jeden wróg. PO i Moskwa to jedno. To obecni platformersi najpierw nie zdekomunizowali Polski, potem ją rozkradali, teraz są przeciwnikami tradycjonalnego patriotyzmu i mainstreamowymi liberałami. Czyli zdradzili wszystko, co polskie. Czyli są po prostu zdrajcami. Tusk jest zdrajcą.

Jest zdrajcą obiektywnie – ludność jednak jest za głupia, nie rozumie wyrafinowanych konstrukcji. Więc trzeba do niej prosto.

Agent bezprzymiotnikowy

A Smoleńsk stwarza szansę mówienie do ludności prosto, unaocznienia jej podziału, którego dotychczas nie dostrzegała w pełni. Ale w tym celu trzeba mówić prosto – zdrajca.

I trzeba mówić: zamach. Bo tylko jeśli był zamach, to my jesteśmy Polską, spadkobiercami powstańców, a druga strona jest moralnie zdelegalizowana. Bo tylko jeśli był zamach, to zdrajca jest w pełni zdrajcą. Bo tylko zamach pozwala do końca unaocznić, jak zgniła jest III RP.

A jeśli to nie był zamach...? Nie, to musiał być zamach. Jeśli nawet nie zabili naszego prezydenta subiektywnie, zgodnie z prozaicznym, potocznym rozumieniem rzeczy, to trzeba odmówić uznania tego faktu. Bo przecież byli do tego zdolni. Bo przecież zabiliby go, jakby mogli. A na innym planie zabijali go codziennie. Bo przecież to zdrajcy. Więc w wyższym interesie Polski leży, żeby ludność uznała fakt zamachu.

A że jacyś tam inteligenci dzielą włos na czworo? To są ci, o których Piłsudski powiedział, że brzydzą się dla Polski w gównie babrać. A my się nie brzydzimy.

Albo według innej poetyki: Mówicie, że towarzysz X nie jest zdrajcą i agentem? Że tylko inaczej myśli? Ech, towarzyszu... Wątpliwości wobec linii partii wiodą nieuchronnie do rozbieżności z partią. Rozbieżność z partią prowadzi do działalności frakcyjnej, a działalność frakcyjna – do rozbijactwa.

Rozbijactwo zaś to już równia pochyła – oznacza realizację interesów imperialistów. A jeśli ktoś realizuje interesy imperialistów, to obiektywnie jest ich agentem, prawda? Obiektywnie.

A jak jest agentem obiektywnie, to za chwilę będzie subiektywnie. Więc czemu mamy teraz się rozczulać jak jacyś zgnili socjaldemokraci? Jeśli dowiedliśmy, że X jest agentem obiektywnie, to po prostu jest agentem – bezprzymiotnikowym.

W świetle tej logiki jasne jest, że polityka Tuska w żadnym aspekcie nie może nie tylko być słuszną, ale wręcz nie może być wymuszoną siłą zewnętrznych wobec premiera okoliczności. Bo ponieważ Tusk jest zdrajcą, to wszystko, co robi, jest z definicji nie tylko niesłuszne, ale i spowodowane zdradziecką motywacją.

Nie pętać się, nie pętać!

Poddanie się podobnym logikom jest tak pociągające również i dlatego, że umożliwia przełamanie sceny politycznej. Przełamanie pozwalające – wreszcie – na wykrzyczenie własnej nienawiści, odrzucenie tych, którzy nie chcą być zimni ani gorący, tylko są letni, i zmobilizowanie własnego obozu do nadciągającego rzekomo Armagedonu.

"To, co się połamało, to się już nie sklei" – pisał Rymkiewicz. Pisał w poetyce "Pamiątki z Celulozy" Igora Newerlego. Gdy w "koszmarnych czasach sanacji" główny bohater, potem komunista, ale wtedy jeszcze zagubiony w rzeczywistości młody robotnik, co to niby chce dobrze, ale jeszcze nie ma ukształtowanej świadomości klasowej, w czasie strajku nie bardzo wie, co ze sobą zrobić, i marudzi gdzieś między proletariackimi barykadami a linią policji, tajniak przez zęby rzuca do niego (zdanie to jest pointą jednej z części powieści): – Nie pętać się, nie pętać! Tu czy tam?

To zdanie w tej czy innej formie przedstawiciele obozu smoleńskiego formułują niemal bez przerwy.

Szerzej – atmosfera przypomina – i aktywiści obu obozów bardzo się o to starają – lata 30. Kiedy to wielu nie najgłupszych i nie najgorszych ludzi dało sobie wmówić, że jeśli jest się przeciw faszyzmowi, to nie ma alternatywy – trzeba być z komunistami. Lądowali w partiach komunistycznych, a po chwili w różnych Armiach Ludowych. Inni z kolei dali sobie wmówić, że żeby ochronić Europę przed bolszewizmem nie ma innego sposobu, niż się sprzymierzyć z Hitlerem – i lądowali w różnych legionach SS Walonien czy Charlemagne.

Ta rzekomo żelazna logika podziału okazała się ułudą. Stawiam dolary przeciw orzechom, że tak będzie i teraz. Chciałoby się zaapelować: trochę wstrzemięźliwości, panowie i panie, bo kiedyś będzie wam głupio.

Piotr Skwieciński
Rzeczpospolita, rp.pl