KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Sobota, 5 października, 2024   I   02:37:23 PM EST   I   Flawii, Justyna, Rajmunda
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Ranking marek polskich

10 kwietnia, 2011

Subotnik Ziemkiewicza

Sugestia, powtarzana stale pod moimi  tekstami przez dyżurne lemingi, jakobym czegoś zazdrościł Adamowi Michnikowi, jest całkowicie bezpodstawna. Czegóż miałbym zazdrościć autorowi, który mimo tak rozpoznawalnego nazwiska i tak potężnego ogromnego aparatu promocyjnego sprzedaje swe książki w nakładach zaiste mikroskopijnych? Którego liczni wyznawcy do tego stopnia wbite mają do głów, że ich autorytet ma zawsze rację, iż wcale nie czują potrzeby wiedzieć, co właściwie on mówi i pisze?

W istocie osobą, której zazdroszczę, jest Jarosław Kaczyński.

Zazdroszczę mu tego mianowicie, że jest największym w Polsce, jak to się teraz nazywa, „trendsetterem". Wszystkie media i cała polityka kręcą się wyłącznie wokół Kaczyńskiego. Cały establishment nie zajmuje się niczym innym, niż demonstrowaniem oburzenia każdym kolejnym słowem i zachowaniem Kaczyńskiego. Koalicja i rząd potrafią jedyny sens swego istnienia znaleźć tylko tym, żeby nie rządził Kaczyński, a jedyny wyrazisty głos zarówno władzy, jak i całego medialnego oraz intelektualnego establishmentu, sprowadza się do stanowczego stwierdzenia, że każdej sprawie Kaczyński nie ma racji, i do demonstracyjnego okazywania mu nieposłuszeństwa. Apelowałem już do prezesa PiS w tej sprawie na innych łamach, ale na wszelki wypadek powtórzę: bardzo go proszę, żeby gdzieś stanowczo i jednoznacznie potępił samobójstwa. Całe to stado idiotów natychmiast uzna za punkt honoru, żeby na złość mu palnąć sobie w łeb, i przynajmniej część z nich będziemy mieli wreszcie z głowy (część, bo przecież, nie żywmy złudzeń, takiemu Niesiołowskiemu czy Kutzowi każda kula odbije się od głowy jak gumowa piłeczka).

W rankingu najsilniejszych polskich marek, „brendów", Jarosław Kaczyński, człowiek, którego cała polska obrazowanszczina uwielbia nienawidzić, jest bez wątpienie królem. Potem jest długo, długo nic, a potem mniej więcej ex aequo Mykoła Diomko, bardziej znany jako Mieczysław Moczar, oraz Roman Dmowski. W dyskursie polskich tzw. intelektualistów oba te nazwiska są symbolem tego co najgorsze, a więc polskiego patriotyzmu. Publicysta „Gazety Wyborczej" aby potępić Jarosława Kaczyńskiego za wypowiedź o Ślązakach porównuje go z Dmowskim. Publicysta „Uważam Rze", aby potępić politykę Radosława Sikorskiego, też porównuje go z Dmowskim. Publicysta „Gazety Wyborczej" nie wie oczywiście, że Dmowski i jego endecy byli w okresie międzywojennym właśnie rzecznikami szerokiej autonomii zarówno Ślązaków, jak i Kaszubów, bo w opozycji do etatystycznych, rozkochanych w centralizacji piłsudczyków głosili program silnie akcentujący rolę samorządności zarówno terytorialnej, jak i środowiskowej. Publicysta „Uważam Rze" takoż nie wie, że aksjomatem i podstawą całej koncepcji geopolitycznej Dmowskiego było przekonanie, iż nie ma dla Polski groźniejszego wroga niż Niemcy, że z Niemcami musimy walczyć zawsze, wszędzie i na wszelkie sposoby; germanocentryczna polityka rządu Tuska ma z tym tyle wspólnego, co czołg merkava z merkantylizmem. Ale po co cokolwiek wiedzieć? I Kaczyński, i Sikorski, używają słowa Polska, a kto mówi o Polsce, ten jest endekiem, i chwatit\'.

Chyba, że jest moczarowcem. Nie miałem swego czasu tzw. mocy przerobowych, żeby zareagować na felieton Piotra Bratkowskiego w „Newsweeku", w którym wyrzekał on na „moczarowców" broniących uczestnika telewizyjnego show, wyśmianego przez zblazowane gwiazdy z jury za zaśpiewanie patriotycznej piosenki − i szerzej w ogóle na „posmoleński patriotyzm" jako „moczarowski" właśnie. Patriotyzm kojarzy się Bratkowskiemu z Moczarem, bo Moczar się do patriotyzmu odwoływał. Co prawda nie częściej niż Gomułka czy Gierek, i mniej więcej w tym samym stopniu było to w jego ustach szczere czy uprawnione, ale − jak przenikliwie zauważa Bratkowski − obrońcy młodego piosenkarza i krzyża na Krakowskim Przedmieściu nie lubią Adama Michnika, a Moczar też go nie lubił.

Głębia myśli Bratkowskiego zasługiwałaby na jakieś uhonorowanie, gdyby nie był on niestety plagiatorem, i to czerpiącym z tradycji tak szerokiej, że trudno ustalić, z kogo konkretnie. Faktycznie, michnikowszczyzna bez Moczara nie jest w stanie zrobić kroku, podobnie jak bez Gontarza i paru jeszcze negatywnych bohaterów swej młodości; ktokolwiek ich nie lubi, albo oni go nie lubią, a jeszcze niech nie daj Boże nie będzie zdeklarowanym kosmopolitą, jest moczarowcem (chyba, żeby był endekiem; zresztą od czasu, jak usłyszałem, że endekiem był też śp. Lech Kaczyński, bo miał w gabinecie portret Piłsudskiego, nie wiem już, jaka właściwie jest różnica).

Bogiem a prawdą, ta zajadłość wobec starego komucha jest dla mnie trudno zrozumiała. Michnikowcy powinni mu akurat być dozgonnie wdzięczni, bo przecież to właśnie towarzysz Moczar zadecydował o tym, że marginalna grupka komunistycznych rewizjonistów wylansowana została na liderów walki z komunizmem. Taką akurat sobie wymyślił linię propagandową − żeby ukryć, iż zamieszki były masowym, pokoleniowym buntem, jak każdy polski bunt kierowanym głownie emocją patriotyczną, nakazał całej propagandowej potędze trąbić o kierowniczej roli w spisku potomków stalinowskich aparatczyków żydowskiego pochodzenia, i maksymalnie eksponować ludzi, którzy do tego wzorca pasowali. Zapewne, nie szczędził wyznawcom „prawdziwego socjalizmu" przykrości, ale ostatecznie gdyby nie on, to młodzi wychowankowie „Czerwonego harcerstwa" i świetlic TPD ze swymi dysydenckimi dąsami na partyjnych biurokratów, którzy wypaczyli szlachetną ideę marska i Lenina, pozostawaliby dalej na marginesie emocji, targających zniewolonym społeczeństwem.

Śmiał się kiedyś w sławnym skeczu Zenon Laskowik, jak to łatwo za czasów Gierka było pracować w sklepie: „nie ma... nie ma.. nie ma... dwa słowa przez cały dzień powtarzać o co by nie spytali, a trzy dwieście na koniec miesiąca jest". Dzisiaj jeszcze łatwiej jest być intelektualistą: pisowiec, moczarowiec, endek, endek, moczarowiec, pisowiec, pisowiec, pisowski pisowiec, endecki moczaryzm, moczarowski kaczyzm, kaczystowska moczarowska pisowska dmowszczyzna endecka... i nic już więcej nie trzeba ruszać mózgiem.

Na wymyślenie czegokolwiek wykraczającego poza rytualne wyklinanie „niebłagonadiożnosti" celebrytom III RP nie staje już ani czasu, ani rozumu, ani, no − w ogóle im nie staje. I nie musi. Żeby uchodzić za elitę, wystarczy przecież zaznaczać, że się nie ma nic wspólnego z tym endecko-moczarowskim, pisowskim ciemnogrodem.

Rafał Ziemkiewicz
Rzeczpospolita, rp.pl