KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Sobota, 5 października, 2024   I   02:47:46 PM EST   I   Flawii, Justyna, Rajmunda
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Smoleński kłopot rządzących

09 kwietnia, 2011

Platforma ma problem ze zdefiniowaniem i jasnym określeniem swego stosunku do upamiętnienia katastrofy smoleńskiej. Na tle PiS politycy PO zdają się być małostkowi i chłodni – pisze publicysta Konrad Piasecki

Jak upamiętnić ofiary katastrofy 10 kwietnia? Jak sprawić, by to upamiętnienie nie służyło PiS do budowy mitu smoleńskiego, nie było cokołem, na którym partyjny rywal osadzałby swą przyszłość? Politycy obozu rządzącego mają problem z odpowiedzią na te pytania. I widać, jak trudno im się z nim mierzyć.

Nie teraz, za wcześnie...


To był wymowny i złowróżbny obraz. Mijał właśnie miesiąc od katastrofy smoleńskiej. Pod stojącym jeszcze wówczas przed Pałacem Prezydenckim krzyżem przedstawiciele klubów poselskich mieli wspólnie złożyć kwiaty. Na Krakowskim Przedmieściu pojawili się jednak tylko przedstawiciele PiS, Polski Plus (która niedługo potem wróciła do partii-matki) i PSL. Nie było nikogo z Platformy i SLD. „Nikt nas nie zaprosił, o uroczystości wiedzieliśmy wyłącznie z mediów" – mówił rzecznik PO, „Żadne oficjalne zaproszenie do nas nie dotarło" – wtórował mu reprezentant Sojuszu.

Politycy PiS odpowiadali na to zapewnieniami, że wystosowali formalne zaproszenia dla wszystkich. W tamtych gorących dniach nikt nie miał głowy do tego, by sprawę wyjaśnić dokładniej i odpowiedzieć na pytania, czy zaproszenia rzeczywiście wysłano i kto kłamie. Dziś z perspektywy roku wydaje się, że był to pierwszy, istotny symptom rodzącego się antagonizmu, który w następnych miesiącach tlił się, rósł i wreszcie, skatalizowany wojną o krzyż, objawił się z całą wyrazistością.

Platforma ma kłopot. Kłopot ze zdefiniowaniem i jasnym określeniem swego stosunku do upamiętnień katastrofy smoleńskiej. Na tle PiS wydaje się miałka i blada. Gdy partia Jarosława Kaczyńskiego i rodziny związanych z nią ofiar żądają stawiania pomników, tablic, głazów, nazywania ulic, parków i placów imionami ofiar katastrofy, PO stara się tłumaczyć, że to za wcześnie..., że nie teraz...., że należy poczekać.... Gdy z obozu PiS słychać pełne emocji i gniewu okrzyki, zza szańców obozu władzy wydobywają się niewyraźne mruknięcia, kluczenie i mętne tłumaczenia.

Bez wizji

Na tle rozgorączkowanego PiS politycy PO zdają się małostkowi i chłodni. PiS naciska, stawia kolejne żądania – działacze Platformy odsuwają się krok do tyłu, przekładają decyzję, a coraz częściej mówią wprost: „Nie ma mowy". Gdy Jarosław Kaczyński zaczyna mówić już nie tylko o pomniku ofiar katastrofy, ale też o pomniku brata i bratowej, politycy PO ustami Rafała Grupińskiego odpowiadają, że „takie odruchy można by zrozumieć w przypadku papieża, a Lech Kaczyński nie był dobrym prezydentem i politykiem, któremu w pierwszej kolejności należałoby stawiać pomniki".

Gdy PiS domaga się szybkiego rozpoczęcia budowy monumentu ofiar katastrofy, Hanna Gronkiewicz-Waltz monotonnie powtarza, że zrobi to tylko przy spełnieniu warunku, że w wiosennym sondażu zgodzą się na to warszawiacy, a co do pomnika Marii i Lecha Kaczyńskich, to w ogóle go nie planuje i że jeśli PiS marzy się jego powstanie, to „może założyć komitet i złożyć wniosek".

Większą empatią wykazuje się Donald Tusk, który od kilku miesięcy powtarza, że pomnik ofiar musi powstać. Ale zamieszanie wokół jego wypowiedzi, że prezydent proponuje, by obelisk zawierał fragment wraku, dowodzi, że w obozie władzy przez rok nie stworzono żaden spójnej, jednolitej wizji uczczenia tych, którzy zginęli 10 kwietnia.

Zderzeń i konfliktów wokół upamiętnień katastrofy mamy mnóstwo. Gdy w Świdnicy radni PiS zgłosili pomysł budowy 4-metrowego obelisku zmarłego prezydenta – radni PO natychmiast wezwali do protestu. W Krakowie lokalni działacze PiS chcieli postawić popiersia Kaczyńskiego, Kaczorowskiego i Walentynowicz – wycofali się po głosach sprzeciwu ze strony PO. W Zielonej Górze PiS zaproponował, by nazwać jedno z rond imieniem zmarłego prezydenta – głosami Platformy decyzja została zdjęta z porządku obrad Rady Miasta i odsunięta w czasie.

Gdy minister sportu powiedział, że Stadion Narodowy nie powinien otrzymać imienia Lecha Kaczyńskiego, bo „odbywają się tam przede wszystkim imprezy rozrywkowe i nie jest on miejscem szczególnej pamięci", i że sprzeda jego nazwę którejś z firm za 10 milionów rocznie, prawicowa blogerka Kataryna napisała natychmiast: „Gdybym miała pewność, że rząd dotrzyma słowa, namawiałabym do wielkiej obywatelskiej zrzutki na kupienie nazwy L Kaczyńskiego. Ale obawiam się, że na to nawet 20 milionów by nie starczyło. Wycofaliby się".

W tym konflikcie, prócz polityki, dużo jest niezrozumienia i starcia dwóch światów, dwóch wrażliwości, dwóch kultur, dwóch sposobów przeżywania tragedii i wizji jej upamiętniania. Pobrzmiewają nim echa toczonych w opozycji sporów lat 70. i 80. – gdy jednym marzyło się budowanie niezależnych od władzy inicjatyw społecznych, a inni skupiali się na organizowaniu rocznicowych manifestacji, potajemnym stawianiu krzyży katyńskich i wmurowywaniu tablic pamiątkowych.

Dziś widać podobną dychotomię – gdy jedni mówią o pomnikach, tablicach i głazach pamiątkowych, drudzy deklarują, że woleliby upamiętnić tragedię smoleńską budową hospicjów czy animowaniem akcji społecznych. Brat Arama Rybickiego, wiceprzewodniczący Klubu PO Sławomir Rybicki zaangażował się w reaktywację salonu politycznego, który nazwano imieniem jego brata. Żona Grzegorza Dolniaka tworzy fundację pomagającą młodym sportowcom. A te pomniki, które już stanęły – też budzą spory.

Zbudowany przez władze Warszawy na komunalnych Powązkach, kamienny, ascetyczny w formie obelisk został mocno skrytykowany przez Beatę Gosiewską, która powiedziała, że „nie może na niego patrzeć, bo to pomnik władz, a nie ofiar", i określiła go jako „brzydki, tandetny i ohydny".

Takie żale środowiska PiS rozpalają emocje polityków Platformy do czerwoności. „Niewdzięczność, czarna niewdzięczność... Nic im się nie podoba. Cokolwiek zrobimy – będzie źle" – mówią rozgoryczeni działacze PO. „Oni zachowują się tak, jakby katastrofa tylko ich dotknęła. Jakby zginęli tam tylko ich ludzie. A Aram? A Sebastian? A Grzesiek Dolniak? Krysia Bochenek?" – narzekają i pytają retorycznie politycy z otoczenia Donalda Tuska.

I coraz głośniej powtarzają to, co w pierwszych miesiącach po katastrofie wypowiadali półgłosem i raczej w rozmowach prywatnych. Że partia Kaczyńskiego cynicznie wykorzystuje katastrofę, że stawiając kolejne żądania pomników (koniecznie przed Pałacem Prezydenckim, a przynajmniej tuż obok niego), ulic, placów, stadionów czy gazoportu imienia Lecha Kaczyńskiego świadomie rodzi konflikty i przypiera PO do muru „Zgodzimy się na pomnik ofiar – zażądają pomnika Lecha Kaczyńskiego, postawimy obelisk w centrum Warszawy – będą mieli pretensje, że nie przed Pałacem, damy im palec – zażądają ręki, damy rękę – też im się nie będzie podobało".

Konkurs na pomnik

Liderzy PO nie mają wątpliwości, że budowa i podsycanie mitu smoleńskiego będą w najbliższych latach wymierzonym w nich orężem, a jednocześnie – że nie da się w nieskończoność odsuwać decyzji pomnikowo-nazewniczych. Starają się więc wybrać bezpieczną ścieżkę między demonstrowaniem szacunku dla ofiar, żalem i żałobą po tych, którzy zginęli 10 kwietnia, a mniej czy bardziej powściągliwą niechęcią do kolejnych posmoleńskich pamiątek.

Przez kilka ostatnich miesięcy ta niechęć przeważała. Wzmianki o pomnikach w wielu politykach PO albo rodziły odruchy sprzeciwu, albo skłaniały ich do stwierdzeń w rodzaju „trzeba to przemyśleć, pośpiech nie jest dobrym doradcą". W ostatnich, przedrocznicowych dniach ten ton zaczął się zmieniać. Kancelaria Prezydenta zapowiedziała konkurs na pomnik w Smoleńsku (choć – przypomnijmy – wcześniej były plany, by 10 kwietnia wmurować już kamień węgielny pod jego budowę). Rzecznik rządu oświadczył, że „trzeba doprowadzić do powstania pomnika upamiętniającego ofiary".

Trudno powiedzieć, jak to „doprowadzanie" ma wyglądać, skoro wcześniej zapowiedziano, że wszystko zależy od sondażu, a jego wynik wydaje się niepewny. W poprzednich badaniach warszawiacy wypowiadali się zdecydowanie zarówno przeciwko pomnikowi Lecha Kaczyńskiego, jak i budowie jakiegokolwiek monumentu przed Pałacem Prezydenckim. Jeśli i tym razem mieszkańcy stolicy objawią pomnikową rezerwę, Platforma będzie musiała rozstrzygnąć nie lada dylemat: czy (albo jak) zlekceważyć vox populi.

Nawet jednak jeśli pomnik wreszcie powstanie, spór będzie trwał. Trudno bowiem nie odnieść wrażenia, że tak jak w tej pomnikowo-pamiątkowej sferze politycy PiS nie będą nigdy usatysfakcjonowani decyzjami rywali, tak liderzy Platformy będą zawsze upatrywali w żądaniach przeciwników politycznego szantażu, który ma udowodnić, że brak im moralnego prawa do dalszej egzystencji w polskiej polityce.

Autor jest dziennikarzem i publicystą, prowadzi m.in. „Kontrwywiad" w RMF  FM i „Piaskiem po oczach" w TVN 24

Konrad Piasecki
Rzeczpospolita, rp.pl