Polski bard, książę nastroju, obchodził niedawno jubileusz 50 lat pracy twórczej, w tym tyleż samo lat występów w Piwnicy pod Baranami... ...bo brałem czynny udział w jej powstaniu (na fali odwilży politycznej).
Byli w tej grupie m.in. Piotr Skrzynecki, Buczek, Chromy, Majewski, Wiśniak, Nawratowicz, Kwinta, Dymny, a działo się to w krakowskim Domu Kultury na Rynku Głównym. Odgruzowaliśmy piwnice, i tam daliśmy pierwsze programy. A potem ruszyła fala. Oczywiście cenzura, przemycane teksty, pierwsze zachłyśnięcia publiczności. Miałem zawód technika budowlanego, ale także grałem w orkiestrze, tańczyłem w zespole. Nie wyszła mi natomiast szkoła aktorska. Ale do zespołu teatralnego przyjął mnie Mieczysław Kotlarczyk, ten od rapsodyków. Ten sam, który aktorsko wypromował Karola Wojtyłę; moją pierwszą rolą był Sędzia w „Panu Tadeuszu”. Na nasze niektóre przedstawienia przychodził ksiądz Wojtyła. Mogę więc powiedzieć, że miałem niemalże hollywódzki wjazd do Krakowa i byłem tym na pewno uskrzydlony. Z mojego rodzinnego Jarosławia pojechałem pod Wawel po złote runo. Bo i grałem, i reżyserowałem (np. „Starą Baśń” jako western), i Piwnica, i występy estradowe. Trochę pisałem, nawet sztukę na bazie libretta do opery „Stara Baśń”, ale nie Kraszewskiego, lecz Bandrowskiego.
- Twoje ważne wydarzenie artystyczne?
Wysoko sobie cenię Teatr Rapsodyczny, bo zawsze chciałem być aktorem dramatu. Miałem wielkich profesorów w konserwatorium - Rutkowski, Sztompka, Malawski, Wiechowicz, Kaczmar, który śpiewał w La Scali. Nie nadawałem się na tenora bohaterskiego, miałem głos liryczny, nastrojowy, mój baryton był jakby stworzony do śpiewania nastrojowego, włoskiego. To stąd tytuł księcia nastroju. Śpiewałem początkowo nie tyle piosenki modne, ile starych mistrzów. Piosenka „Koło mego ogródeczka” otworzyła mi właściwie furtkę do świata sztuki. To zaważyło na całym moim życiu.
- Byłeś także ekscentrykiem w ubiorze...
Wszyscy piwniczanie chodzili tak, jak wskazywała ówczesna moda, czyli czarne swetry, do tego broda i nastrojowa mina. A ja w garniturach, np. niebieskim w paski. Ubierałem się zgodnie z amerykańską modą lat dwudziestych, bo do takiej miałem dostęp i garniturów miałem dziesiątki. Zmieniałem je dwa, trzy razy dziennie. Do szkoły chodziłem w garniturze, a do Piwnicy w anglezie. Wyobrażasz to sobie, w tamtych siermiężnych latach, kiedy idzie ulicą facet w anglezie, długim surducie do kolan? Do tego wysokie buty, skórzany szynel, kapelusz z szerokim rondem i japoński parasol na dodatek. Lubiłem to. Byłem gościem.
- Zarabiałeś jakieś pieniądze?
Skądże! Sami kupowaliśmy wiele rekwizytów na premiery, jedynie mieliśmy trochę kostiumów, bo panie hrabianki krakowskie nie miały co robić ze swoimi dawnymi strojami, nieraz i meblami. W tym mniej więcej czasie pojawiła się Joanna Olczakówna, późniejsza Ronikierowa, która później napisała monografię o Piwnicy. O Piwnicy jest zresztą kilka książek. W latach 50.60. i 70. kabaret niewiele się zmienił kadrowo, nowi nie mieli jeszcze siły przebicia. Do dziś, prócz mnie, z tych starych jest jeszcze Obłoński, Kwinta, Konieczny. Średnie pokolenie, to są m.in. Wójcicki, Wójtowicz, Ola Maurer, młodzi się dostrajają. Kabaret to jest muzyka, ruch, taniec, śpiew, uroda, piękno - nie jest łatwo być kabaretowym artystą. Sądzę, że z czasem ci młodzi będą robić Piwnicę swoją, własną. Nasz kabaret był w założeniu apolityczny, ale od polityki nie dało się uciec, dlatego raz i drugi komuniści nam lokal zamykali, a nas wyrzucano. Ale Piwnica zawsze była punktem na mapie miasta, także dla cudzoziemców. Kiedyś przyjechał Pablo Neruda i spytał o Piwnicę, więc nas szybko ściągnięto, aby nie drażnić ważnego lewicowego poety, podobnie było z francuskim artystą Barreault z Komedii Francuskiej. - Dużo jeździłeś i nadal jeździsz po świecie.
Byłem wiele razy w Ameryce, także w polskich ośrodkach w Nowym Jorku i Chicago. 11 listopada, w Konsulacie Generalnym RP na Madison w Nowym Jorku dam recital patriotyczny, to przecież nasze wielkie święto narodowe. Kilka razy występowałem na różnego rodzaju polskich festiwalach na Greenpoincie, tych organizowanych przez Centrum Polsko - Słowiańskie. Występowałem w klubie „Europa”. Były to zawsze bardzo udane kabaretowe spotkania z Polakami. Bywałem w Rosji, także sowieckiej, śpiewałem w moskiewskim teatrze Na Tagance. Bardzo się teraz cieszę na amerykańskie wojaże, na Nowy Jork, na Chicago, na Kanadę. Będę chodził moimi starymi ścieżkami.
- Co cię jeszcze w życiu cieszy?
Moja fundacja Ars Longa, która świetnie działa. Pomagamy biednym dzieciom, rozwijamy sztukę i kulturę, promujemy Polskę za granicą. Mamy sponsorów, ale jest o nich coraz trudniej, skoro od przekazywanych na cele charytatywne pieniędzy muszą jeszcze płacić podatek. Dlatego poznikało wiele charytatywnych instytucji. Nasze spotkania urządzamy w galerii „Zaraz wracam” na rogu ulic Bożego Ciała i rabina Meiselsa na krakowskim Kazimierzu.
Co mnie jeszcze cieszy? Moja forma. Skończyłem 70 lat, jestem młodzieńczy, młodzieżowy, nie gonię za karierą, bo ją już zrobiłem, wreszcie się nie spieszę, jestem wyciszony, jestem wolnym człowiekiem. Lubię bywać między ludźmi, wciąż się uczę. Jest jeszcze wiele miejsc na świecie, gdzie nie byłem. Poza tym zawsze jestem pod urokiem kobiet. Zwłaszcza jeżeli mnie kochają.
- „Błękitne niebo, ucichł wiatr/ i księżyc opromienia/ a jam ją zgodną, chętną kładł wśród łanów, wśród jęczmienia.” To twoja piosenka...
Stefan Kołacz
- Twoje ważne wydarzenie artystyczne?
Wysoko sobie cenię Teatr Rapsodyczny, bo zawsze chciałem być aktorem dramatu. Miałem wielkich profesorów w konserwatorium - Rutkowski, Sztompka, Malawski, Wiechowicz, Kaczmar, który śpiewał w La Scali. Nie nadawałem się na tenora bohaterskiego, miałem głos liryczny, nastrojowy, mój baryton był jakby stworzony do śpiewania nastrojowego, włoskiego. To stąd tytuł księcia nastroju. Śpiewałem początkowo nie tyle piosenki modne, ile starych mistrzów. Piosenka „Koło mego ogródeczka” otworzyła mi właściwie furtkę do świata sztuki. To zaważyło na całym moim życiu.
- Byłeś także ekscentrykiem w ubiorze...
Wszyscy piwniczanie chodzili tak, jak wskazywała ówczesna moda, czyli czarne swetry, do tego broda i nastrojowa mina. A ja w garniturach, np. niebieskim w paski. Ubierałem się zgodnie z amerykańską modą lat dwudziestych, bo do takiej miałem dostęp i garniturów miałem dziesiątki. Zmieniałem je dwa, trzy razy dziennie. Do szkoły chodziłem w garniturze, a do Piwnicy w anglezie. Wyobrażasz to sobie, w tamtych siermiężnych latach, kiedy idzie ulicą facet w anglezie, długim surducie do kolan? Do tego wysokie buty, skórzany szynel, kapelusz z szerokim rondem i japoński parasol na dodatek. Lubiłem to. Byłem gościem.
- Zarabiałeś jakieś pieniądze?
Skądże! Sami kupowaliśmy wiele rekwizytów na premiery, jedynie mieliśmy trochę kostiumów, bo panie hrabianki krakowskie nie miały co robić ze swoimi dawnymi strojami, nieraz i meblami. W tym mniej więcej czasie pojawiła się Joanna Olczakówna, późniejsza Ronikierowa, która później napisała monografię o Piwnicy. O Piwnicy jest zresztą kilka książek. W latach 50.60. i 70. kabaret niewiele się zmienił kadrowo, nowi nie mieli jeszcze siły przebicia. Do dziś, prócz mnie, z tych starych jest jeszcze Obłoński, Kwinta, Konieczny. Średnie pokolenie, to są m.in. Wójcicki, Wójtowicz, Ola Maurer, młodzi się dostrajają. Kabaret to jest muzyka, ruch, taniec, śpiew, uroda, piękno - nie jest łatwo być kabaretowym artystą. Sądzę, że z czasem ci młodzi będą robić Piwnicę swoją, własną. Nasz kabaret był w założeniu apolityczny, ale od polityki nie dało się uciec, dlatego raz i drugi komuniści nam lokal zamykali, a nas wyrzucano. Ale Piwnica zawsze była punktem na mapie miasta, także dla cudzoziemców. Kiedyś przyjechał Pablo Neruda i spytał o Piwnicę, więc nas szybko ściągnięto, aby nie drażnić ważnego lewicowego poety, podobnie było z francuskim artystą Barreault z Komedii Francuskiej. - Dużo jeździłeś i nadal jeździsz po świecie.
Byłem wiele razy w Ameryce, także w polskich ośrodkach w Nowym Jorku i Chicago. 11 listopada, w Konsulacie Generalnym RP na Madison w Nowym Jorku dam recital patriotyczny, to przecież nasze wielkie święto narodowe. Kilka razy występowałem na różnego rodzaju polskich festiwalach na Greenpoincie, tych organizowanych przez Centrum Polsko - Słowiańskie. Występowałem w klubie „Europa”. Były to zawsze bardzo udane kabaretowe spotkania z Polakami. Bywałem w Rosji, także sowieckiej, śpiewałem w moskiewskim teatrze Na Tagance. Bardzo się teraz cieszę na amerykańskie wojaże, na Nowy Jork, na Chicago, na Kanadę. Będę chodził moimi starymi ścieżkami.
- Co cię jeszcze w życiu cieszy?
Moja fundacja Ars Longa, która świetnie działa. Pomagamy biednym dzieciom, rozwijamy sztukę i kulturę, promujemy Polskę za granicą. Mamy sponsorów, ale jest o nich coraz trudniej, skoro od przekazywanych na cele charytatywne pieniędzy muszą jeszcze płacić podatek. Dlatego poznikało wiele charytatywnych instytucji. Nasze spotkania urządzamy w galerii „Zaraz wracam” na rogu ulic Bożego Ciała i rabina Meiselsa na krakowskim Kazimierzu.
Co mnie jeszcze cieszy? Moja forma. Skończyłem 70 lat, jestem młodzieńczy, młodzieżowy, nie gonię za karierą, bo ją już zrobiłem, wreszcie się nie spieszę, jestem wyciszony, jestem wolnym człowiekiem. Lubię bywać między ludźmi, wciąż się uczę. Jest jeszcze wiele miejsc na świecie, gdzie nie byłem. Poza tym zawsze jestem pod urokiem kobiet. Zwłaszcza jeżeli mnie kochają.
- „Błękitne niebo, ucichł wiatr/ i księżyc opromienia/ a jam ją zgodną, chętną kładł wśród łanów, wśród jęczmienia.” To twoja piosenka...
Stefan Kołacz
KATALOG FIRM W INTERNECIE
Ostatnio Dodane
Święto Dziękczynienia – Historia, Tradycja i Wdzięczność w Sercu Ameryki
Pierwsza Biblioteka Publiczna w Polsce. Domowe biblioteki
Adwokat na bankructwo i ogłoszenie upadłości w Nowym Jorku. Sean Sabeti na LI
Wysyłka samochodu do Polski z USA. Dompak Corporation wysyła auta i inne pojazdy do Europy
Polski fotograf w New Jersey i video serwis na wesela, komunie, chrzciny. M&R foto Studio
Doświadczony psychiatra w New Jersey. David Brożyna M.D. mówi po polsku
Adwokat w East Brunswick w New Jersey 24/7 na sprawy rodzinne, kryminalne, biznesowe. Ted Sliwinski
zobacz wszystkie