KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Niedziela, 7 lipca, 2024   I   05:28:39 AM EST   I   Estery, Kiry, Rudolfa
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Czy lewica może pleść byle co?

16 marca, 2011

Młodzi Polacy zaczynają zdawać sobie sprawę, że ich aspiracje blokują nie staruszki spod krzyża, ale korporacyjne sitwy, zastałe układy i zasiedziałe establishmenty – uważa publicysta „Rzeczpospolitej\"

Sojusz Lewicy Demokratycznej uchylił rąbka tajemnicy, przedstawiając założenia nowego programu, którym zamierza wygrać najbliższe wybory. W sferach społecznych, z których się wywodzę, takie intelektualne dokonania zwykło się kwitować powiedzeniem: "ruszyło martwe cielę ogonem".

Priorytety programowe

Bo zapewne państwa wszystko to bardzo zaskoczy – wśród nowych priorytetów programowych SLD na plan pierwszy wysuwa się aborcja na każde żądanie. Poza tym Sojusz będzie oddzielać Kościół od państwa i redukować jego wpływ na życie publiczne. A więc  – będzie "za" wszędzie tam, gdzie Kościół jest "przeciw", i odwrotnie. Czyli in vitro dla wszystkich i za darmo oraz ustawa o "związkach partnerskich" nadająca moc prawną konkubinatom zarówno jedno-, jak i dwupłciowym.

Także likwidacja Funduszu Kościelnego i Komisji Majątkowej... oups, komisję przecież właśnie zlikwidowano – no to rozliczenie niedawno zlikwidowanej komisji. Dziwnym zbiegiem okoliczności w zapowiedziach nie ma nic o usunięciu lekcji religii ze szkół. Przeoczenie dziennikarzy, niedopatrzenie twórców nowego programu czy świadome umiarkowanie?

SLD ma jeszcze kilka innych świeżych idei. Będzie się domagać natychmiastowego wycofania polskich wojsk z Afganistanu (jak się natychmiastowo wycofać ze wspólnej operacji NATO, nie występując z sojuszu, SLD nie mówi – ale nie mówi też, żeby celem wycofania się z Afganistanu najpierw opuścić NATO, więc może i tu zostawia sobie pole do manewru). Obciąży podatkiem banki i przyłupie bogaczom podatek od luksusu nazwany basenowym (czyżby natchnienie przyniosło wspomnienie sławnych orgii w basenie Urbana?). No i będzie promować "nowe technologie" i szeroko rozumianą innowacyjność (chodzi zapewne o Internet dla szkół).

Wszystko to w celu zyskania głosów młodzieży, która, jak z satysfakcją informowali politycy SLD na konferencji prasowej, coraz bardziej rozczarowana jest PO, więc będzie masowo przenosić swe poparcie na lewicę. W ramach zajmowania się jej żywotnymi problemami, oprócz wszystkiego co powyżej, lewica zajmie się także kluczowym dla młodych problemem zmniejszenia bezrobocia wśród nich. W jaki sposób? A, tu jest clou nowego programu: poprzez "aktywizację zawodową" młodych!

Właściwie zabrakło w zapowiedziach programowych SLD tylko gruntownego zajęcia się sprawą śp. Barbary Blidy. I tu wreszcie analityk sceny politycznej może trochę zarobić na spekulacjach, czy fakt, że nic ostatnio SLD o nieboszczce nie mówi, to dyskretny sygnał gotowości do powyborczej koalicji z jej domniemanymi "mordercami" czy swoiste "pięć pestek pomarańczy" dla Ryszarda Kalisza. Zwłaszcza że jednocześnie Grzegorz Napieralski wystąpił z zapowiedzią, że gdy dojdzie do władzy, to wreszcie "posprząta po IV RP" – co nie wiadomo, czy rozumieć jako krytykę Tuska, że nie posprzątał, czy jako stwierdzenie, że on także jest IV RP.

Państwo wybaczą mi, mam nadzieję, że wbrew przyjętej na kolumnach "Opinie" konwencji pozwalam sobie na felietonowe kpiny. Ale, mówiąc uczciwie, trudno wypowiedzi liderów SLD streszczać z powagą. Trudno też wdawać się w poważne ich komentowanie, w dociekania, czy stratedzy lewicy nie wiedzą, że dla młodych nie jest największym zmartwieniem in vitro, bo w tym wieku stawia się jeszcze raczej na metody naturalne, ani to, że im "czarni" zabraniają się "bzykać", bo młodzi radzą sobie bez błogosławieństwa. I czy nie odebrali lekcji Palikota, że antyklerykalizm nie jest tym, co porywa "młodych wykształconych z większych miast", nawet jeśli faktycznie rozczarowują się oni do PO.

Niewiele wynika też, poza konstatacjami najoczywistszymi, ze wskazywania, że opowieści o obciążaniu bogatych nowymi podatkami brzmią nader mało wiarygodnie w kontekście wyraźnego flirtu SLD z wielkim biznesem, którego znakiem było niedawne fetowanie na gali Business Center Club Leszka Millera, którego rządy są przez najbogatszych Polaków wspominane z takim samym rozrzewnieniem, z jakim w byłych PGR wspomina się Gierka.

Reglamentacja sukcesu

Gdyby lewica chciała mówić poważnie o prawdziwych problemach młodych, to bez trudu odkryłaby, że takim problemem, najważniejszym i najboleśniej odczuwanym, jest zablokowanie możliwości rozwoju, awansu, realizowania swych aspiracji na różnych szczeblach. III RP jest bowiem – o czym piszę od lat, do znudzenia – państwem reglamentowanego sukcesu. Tak zostało ono postanowione u zarania, przy Okrągłym Stole, w którego logikę wpisano gwarancję dla elit peerelowskich, że transformacja polityczna i gospodarcza prowadzona będzie w taki sposób, aby nie zagrozić ich pozycji, i tak pozostaje do dziś. Zwykłem ujmować to starym, sowieckim dowcipem: "czy syn generała może zostać marszałkiem? Nie, bo marszałek też ma syna".

Problem reglamentacji sukcesu był dla młodych mniej dostrzegalny i mniej bolesny, dopóki trwała względna prosperity. Wprawdzie oszałamiające kariery dwudziestoparolatków, jakie zdarzały się w pierwszej dekadzie ustrojowej transformacji, od dawna już należą do legendy, ale jeszcze większość obecnych trzydziestolatków zdołała "załapać się", jeśli nie na otwarte drogi do sukcesu, to na przekonanie, że gdzieś taka droga dla każdego się znajdzie i wystarczy jej tylko umiejętnie szukać.

To właśnie przekonanie i subiektywne poczucie sukcesu stworzyło szczególną grupę świeżo wykształconych i od niedawna w wielkich miastach, którzy zaspokoiwszy swe aspiracje materialne, potrzebowali jeszcze wyleczenia się z kompleksu pochodzenia – i tu doskonale wyszły im naprzeciw PO i służący jej salon, dostarczając poczucia wyższości nad "burakami" uosabianymi przez PiS.

Ale w dobie kryzysu realizacja aspiracji jest coraz trudniejsza. Ci, którzy szli do góry, mają poczucie, że ugrzęźli, że do elity należą tylko symbolicznie, i zaczynają się w swych sympatiach politycznych chwiać – z wczorajszych oddanych władzy "młodych wykształconych" robią się zirytowani jej picerstwem "młodzi zadłużeni". Natomiast odrobinę młodsi wręcz rozbijają sobie głowy o szklany sufit. Boleśnie przekonują się, że jedyną szansą kariery jest ożenić się z brzydką córką prezesa (i Bogu dziękować, że prezes miał brzydką córkę – bo gdyby miał ładną, ożeniłby ją w swojej sferze, i wtedy pozostaje już tylko wyjazd) i że tym, kto blokuje ich aspiracje, nie są staruszki spod krzyża, tylko korporacyjne sitwy, zastałe układy i zasiedziałe establishmenty.

Kaczyński nie musi  odstawiać "ziomala"

W tej kwestii PO niczego młodym już nie zaproponuje; jest uzależniona od owych sitw i postrzegana przez pryzmat komitetu honorowego Bronisława Komorowskiego oraz "autorytetów" salonu, średnią wieku doganiających breżniewowskie politbiuro. Ale SLD też jest w ten układ nie mniej uwikłany i nie ma nawet co próbować składać obietnicy, że udrożni drogi awansu.

Tak tłumaczę szokujący dla salonowych komentatorów fakt, iż w grupie poniżej 24 lat nieoczekiwanie zaczyna święcić triumfy PiS. Odwołując się do Norberta Maliszewskiego, który za główne siły kształtujące nastroje w III RP uznał – hasłowo – szacunek i portfel, dla młodych portfel staje się w tej chwili ważniejszy od dystrybuowanego przez salony szacunku. Kaczyński nie musi wcale odstawiać "ziomala" ani umizgiwać się o sympatię młodych, by ostatecznie zebrać ich głosy, tak jak na Samoobronę głosowano nie z szacunku dla Leppera, ale z przekonania, że "on im pokaże". Wystarczy, iż obiecywane przez PiS przewrócenie obecnego układu zaczyna być postrzegane jako szansa, żeby coś się w dławiącym szanse młodych systemie rozszczelniło.

Natomiast dla samego SLD i jego liderów ważniejszy wydaje się właśnie powrót do roli "pierwszego wyboru" owych ośrodków dystrybucji szacunku. A ponieważ proces ten wydaje się następować sam z siebie, lewica przyjmuje zasadę, iż "wystarczy być". Kieruje się ona tym samym przekonaniem, które niedawno jeszcze Donald Tusk formułował w słowach: "nie ma z kim przegrać". Rozczarowani PO nie mają się gdzie udać, no bo do "obciachowego" PiS nie pójdą, a wiec – kalkuluje lewica – można pleść byle co, nie ma to większego znaczenia. Niebawem te przekonania zostaną zweryfikowane.

Rafał Ziemkiewicz
Rzeczpospolita, rp.pl