KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Sobota, 30 listopada, 2024   I   05:41:38 AM EST   I   Andrzeja, Maury, Ondraszka
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Tuska metoda małych krętactw

13 marca, 2011

Donald Tusk, premier rządu RP, wystąpił jako publicysta „Gazety Wyborczej\". Niestety, jak wszyscy jej publicyści, nierzetelny. Redaktor naczelny gazety, Jarosław Kurski, dumny z pozyskania tak lubianego autora, reklamuje jego tekst z emfazą, że oto oskarżany o nieróbstwo lider PO sypie tutaj twardymi faktami, dowodzącymi, iż jego rząd wcale nie jest bezczynny. Tego artykułu i zawartych w nim konkretów, zapewnia redaktor Kurski, krytycy rządu nie mogą nie brać pod uwagę. No, chyba, że nie mają dobrej woli. No, ale przecież liczyć na ich dobrą wolę byłoby„dziecięcą naiwnością\".

Tym retorycznym sposobem redaktor Kurski z góry załatwia sprawę: kto teraz się nie podpisze pod jego opinią, że Tusk udowodnił, iż jego rząd reformuje, zmienia, naprawia i poprawia, a jedyny jego problem polega na tym, że z wiedzą o dokonywanych reformach „nie próbował się przebić do mediów" (!) ten jest pełnym złej woli pisowcem. A ujadania wrażych pisowców czytelnik „Gazety wyborczej", jako człowiek na poziomie, nie bierze pod uwagę. Retoryka dla tej gazety klasyczna i można ją analizować co najwyżej jako zjawisko socjologiczne, ale już to dawno temu zrobiłem w „Michnikowszczyznie" i nie widzę powodu się powtarzać.

Mimo iż p. o. Michnika zasadniczo już dyskusję nad tekstem premiera w ten sposób zamknął, pozostawiając sobie furtkę do ewentualnego zamieszczenia jakichś łagodnych polemik, które uzna arbitralnie za powodowane „dobrą wolą", jednak w tekst premiera zerknąłem. Jest on rzeczywiście dobrą egzemplifikacją „metody Tuska". Tylko że nie jest to żadna metoda „małych kroków", tylko metoda małych kłamstewek.

Weźmy jeden przykład, najświeższy − sprawa OFE. Donald Tusk stwierdza, że OFE w obecnym kształcie dalej funkcjonować nie mogły, i że stwarzały zagrożenie dla wypłaty bieżących emerytur. Dlatego on musiał podjąć decyzję o ich zreformowaniu, i że alternatywą dla tej „reformy" była tylko decyzja o likwidacji OFE.

Mówiąc szczerze − jeśli tak, to właśnie lepiej byłoby OFE zlikwidować. Tusk bowiem wcale ich w żaden sposób nie zreformował. Tusk tylko od nich pod przymusem pożyczył grube pieniądze z tego, czym miały obracać na pożytek przyszłych emerytur. Te pieniądze, zamiast do kasy OFE, pójdą do kasy ZUS, który wypłaci je na bieżące emerytury. Ponieważ ZUS nie ma na wypłatę bieżących świadczeń, gdyby Tusk nie wydębił tych pieniędzy z OFE, musiałby je dla ZUS pożyczyć na rynku finansowym drukując obligacje, co trzeba by wpisać do długu publicznego (a „pożyczki" od OFE do rachunków na okoliczność „progów ostrożnościowych" wliczać nie trzeba – i tu jest sedno całej „reformy"). Jednak OFE nie zostały całkiem obrabowane – w końcu to jeszcze nie Birma. Za pieniądze, na których rząd położył rękę, dostają swego rodzaju skrypt rekwizycyjny i obietnicę, że w określonym czasie państwo polskie skrypt ten wykupi. Ogółem, rząd na podstawie tej „reformy" pożyczy 190 miliardów złotych, a oddać będzie trzeba 226 miliardów.

Słowem, przepraszam, że się powtarzam, ale chcę to powiedzieć tak dobitnie, żeby nawet wybitni publicyści „Gazety Wyborczej" zrozumieli: nie ma tu mowy o żadnej zmianie. To tylko jeszcze jedna sztuczka kreatywnej księgowości, krótkoterminowa pożyczka poza budżetem, którą następne rządy będą musiały spłacać z procentem.

Tak więc Donald Tusk zwyczajnie wciska czytelnikom „Gazety Wyborczej" ciemnotę, a Kurski robi za klasycznego, balcerowiczowskiego barana, który albo świadomie uczestniczy w manipulacji, albo jest głupszy nawet od własnej gazety. Bo nawet jego własna gazeta zaledwie dwa dni wcześniej zamieściła komentarze ekspertów, którzy, jedni z lękliwą oględnością, inni, jak Stanisław Gomułka, bez ogródek, dokładnie objaśnili streszczony powyżej sens całej operacji OFE, wraz z podanymi wyżej liczbami. Może redakcyjny substytut Michnika, podobnie jak sam Michnik, po prostu działu ekonomicznego nie czyta z powodów zasadniczych? Bo gdyby czytał i rozumiał, nie mówię już o niczym innym, ale gdyby przeczytał i zrozumiał tylko to, co na ten temat publikowała sama „Wyborcza", nie mógłby wmawiać czytelnikom, że Donald Tusk rozprawia się skutecznie z mitem, jakoby nie reformował.

I tak dalej. Tusk sypie procentami i milionami jak niegdyś partyjni specjaliści od propagandy sukcesu, ale w każdym niemal akapicie prześlizguje się nad jakimś „ale". Owszem, statystycznie płace nauczycieli wzrosły, za to gwałtownie ubyło szkół, a poziom istniejących wyznaczają stale obniżane minimalne wymogi promocji; w kontekście faktów zapewnienia Tuska o inwestowaniu w edukacje są po prostu kpiną w żywe oczy. Owszem, wydajemy pieniądze unijne i budujemy za nie drogi, ale budujemy je bez sensu, to znaczy, tam, gdzie nakazywała polityka i gdzie było łatwiej, skutkiem czego rozrzucone po kraju odcinki się nie łączą ze sobą.  Owszem... zaraz, zaraz... szukam jeszcze jakiegoś konkretu, i już go nie ma. Jest jeszcze o ułatwieniu prowadzenia żłobków i przedszkoli i wydłużeniu urlopów macierzyńskich, a reszta artykułu, w którym premier „składa raport z dokonań" to już tylko czysta retoryka („uważnie słuchałem głosów krytyki..." „rozumiem niecierpliwość młodych..." trwa „mozolna praca... zmieniania przepisów utkanych w dziesiątkach ustaw" „Polakom, należy się trochę europejskiej normalności" etc) oraz jakże charakterystyczna dla Tuska ucieczka od „tu i teraz" do zapowiadania, co będzie („będzie reforma emerytur mundurowych, która właśnie jest konsultowana..", będą też kolejne dotacje z UE − „ok. 233 mld zł"...). I to pomimo, że obietnicom i wizji przyszłych cudów poświęcony ma być kolejny artykuł, za tydzień.

No, tu akurat sukces jest gwarantowany. Co jak co, ale obiecywanie, rozściełanie fantasmagorii i snucie wizji nadchodzących cudów idzie Tuskowi jak z płatka, w to nikt chyba nie wątpi. Całe szczęście, że poszedł w politykę, bo gdyby chciał się profesjonalnie zająć pisaniem fantastyki, musiałbym ze wstydem ustąpić mu pierwszeństwa nie tylko ja, ale nawet Sapkowski. Już sobie na ten artykuł za tydzień ostrzę zęby.

A jeszcze bardziej ostrzę sobie zęby na to, co z tym dzisiejszym zrobią Rybiński, Balcerowicz czy wspomniany Gomułka. Jeden tylko przykład metody Tuska, sprawa OFE, pokazuje, jak szerokie dostają tu pole do popisu.

O sprawach najważniejszych, żywotnych dla państwa − długu, praktycznej likwidacji armii, krańcowej dekapitacji infrastruktury kolejowej i energetycznej i temu podobnych nieprzyjemnych sprawach ani słowa. O utratę podmiotowości na arenie międzynarodowej w kontekście „śledztwa" po Smoleńsku nie pytam, skoro artykuł wyraźnie ma się ograniczać do podsumowania dokonań rządu w gospodarce − ale w takim razie byłoby na miejscu na przykład wytłumaczenie się przez premiera z postępowania jego gabinetu w sprawie kontraktu gazowego. Interesuje mnie zwłaszcza to, dlaczego po zablokowaniu przez Komisję Europejską niekorzystnego dla Polski kontraktu i, de facto, ocaleniu nas przed dyktatem „Gazpromu", premier Tusk pozwolił sobie na bardzo nieprzyjazny gest wobec komisarza Guntera Oettingera, odmawiając mu demonstracyjnie informacji o szczegółach negocjacji (choć i tak za kilka miesięcy musiał mu je przekazać) co bardzo postrzeganiu Polski w KE zaszkodziło. (A przy okazji dobitnie zadało kłam szeptanej propagandzie rządu, jakoby podpisując i zarazem inspirując Komisję do zablokowania sprawy tak sprytnie i makiawelicznie z Ruskimi zagrał.) Przepraszam czytelnika, wiem, że to szczegół, ale niezwykle istotny, a jakoś umykający uwadze.

Jak mawiał pewien stary złodziej, kto chce świsnąć proboszczowi z tacy talara, musi najpierw na nią rzucić grosz. Tym retorycznym groszem jest tutaj wyliczenie „co się nie udało". Ponieważ, jako się rzekło, o sprawach zasadniczych premier milczy, wychodzi jakoś tak, że co się nie udało, to przez innych. Nie udało się zmniejszyć zatrudnienia w administracji, ale prezydent zawetował ustawę, która nakazywała jej odchudzenie o 10 procent. Faktycznie zawetował, ale od czasu tej ustawy biurokracja rządowa rozrosła się o 30 procent, więc nie w wecie problem. Nie udało się na kolei, ale odpowiedzialne za to osoby straciły stanowiska. Guzik prawda, odpowiedzialny za to minister Grabarczyk może być stanowiska pewny, bo masowo zatrudniając działaczy PO zbudował sobie silną pozycję w wewnątrzpartyjnej układance, która dla Donalda Tuska ma nadrzędne znaczenie, przed sprawami kraju − wyleciał zamiast niego wiceminister, który akurat nie odpowiadał wcale za rozkłady jazdy ani za zarządzanie taborem, tylko za gospodarkę nieruchomościami, ale tylko jego można było wylać, bo był z PSL.

I tak dalej. Jak dla mnie, wystarczy, na pewno będą się do tego artykułu odnosić inni. Redaktorowi Kurskiemu można pogratulować nowego publicysty − pisze, jako się rzekło, nie lepiej niż dotychczasowi, ale na pewno ma przyciągające uwagę nazwisko. Premierowi gratulować nie ma czego. Można co najwyżej podziękować za sukcesy, które tak pieczołowicie stara się zebrać i wyliczyć. Co do mnie, od dawna przekonuję, że na to podziękowanie już najwyższy czas i każdy kolejny tydzień zwlekania to ogromne szkody dla nas wszystkich.

Rafał A. Ziemkiewicz
Rzeczpospolita, rp.pl