KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Sobota, 30 listopada, 2024   I   05:53:36 AM EST   I   Andrzeja, Maury, Ondraszka
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Schetyna nie będzie kontestował

06 marca, 2011

- Donald Tusk ma największą liczbę punktów w kategorii lider – uważa wiceszefowa Platformy Hanna Gronkiewicz-Waltz

Ma pani jakiś pomysł na to, jak zahamować zjazd PO po równi pochyłej?

Hanną Gronkiewicz-Waltz: Mój pomysł jest taki, że polemizuję z tezą o równi pochyłej. Według ostatniego badania OBOP Platforma ma 44 proc. poparcia, a PiS 26 proc. Utarła się teza, że PO „zjeżdża", a tylko niektóre badania pokazały nieznaczny spadek poparcia.

I o czym miałoby to świadczyć?

Że to nie jest jeszcze trend.

Już jest. Kolejne badania niemal wszystkich ośrodków go potwierdzają. Jeszcze kilkanaście tygodni temu PO miała ponad 50-proc. poparcie.

Piękne, ale nierealistyczne. Nigdy w to nie wierzyłam. Po ponad trzech latach rządzenia w trudnych warunkach wyniki między trzydzieści kilka a czterdzieści kilka procent są naprawdę dobre.

Czyli nie ma problemu?

Tego problemu jeszcze nie widzę. Mam taki nawyk z banku, że jak coś nie utrzymuje się w sposób stały przez kilka miesięcy, to nie jest trendem.

 Mamy poczekać jeszcze przynajmniej dwa miesiące? Nie sądzi pani, że na wszelkie ruchy będzie wtedy za późno?

Czasem trzeba poczekać. Kryzys światowy, powodzie w Polsce większość spraw przewartościowały, nie wspominając o katastrofie smoleńskiej.

I co z tego wynika?

Że niektóre sprawy trzeba było odłożyć na później.

Czyli „Witajcie w ciężkich czasach"?

Nie tyle „Witajcie w ciężkich czasach", ile należy powiedzieć, że przyszło nam żyć w ciężkich czasach. Tu raczej pasuje powiedzenie: obyś żył w ciekawych czasach.

Po co więc do tej trudnej sytuacji dokładać jeszcze konflikt wewnątrz Platformy?

PO była zawsze partią, w której każdy mógł wyrażać swoje zdanie. W partii jest tak, że gdy każdy mówi to, co chce, to jest konflikt, a jak ludzie się dyscyplinują, to obwieszcza się, że to partia wodzowska.

Nie do końca na tym polega problem. Była pani przecież na słynnym już posiedzeniu zarządu PO, na którym Donald Tusk, zresztą chyba przy pani pomocy, przeczołgał Grzegorza Schetynę?

Myślę, że nikt, łącznie ze mną, nie wiedział, co będzie przedmiotem tego spotkania. Spodziewaliśmy się, jak pani pamięta, dyskusji o nazwiskach na pierwszych miejscach list w wyborach do parlamentu. Okazało się, że spotkanie było o czymś innym.

Czyli?

O konieczności zdyscyplinowania się i mobilizacji przed wyborami.

Czyli było to przeczołgiwanie Schetyny?

Nie było przeczołgiwania Schetyny. Ktoś subiektywnie mógł to tak odebrać, ale ja nie miałam takiego odczucia.

To skąd takie właśnie relacje innych uczestników tego spotkania?

Są to także relacje osób, które nie były uczestnikami tego spotkania, nie są członkami zarządu. Gdy je czytam, to się dziwię. To jak z wypadkiem samochodowym. Trzech świadków i każdy opowiada inną wersję wydarzeń. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i projekcji, którą każdy ma. Naprawdę nie było „czołgania Schetyny". Każdy powiedział, co chciał. Byłam, wbrew doniesieniom medialnym, jedną z ostatnich osób zabierających głos.

Ale nie broniła pani w tym starciu Schetyny?

Powiedziałam, że jest to bardzo ważny moment.

I zrobiłam wykład, taki trochę politologiczny.

To ciekawe. A o czym?

Że bardzo ważna jest osoba lidera. I że tych liderowskich cech, w moimi odczuciu, najwięcej ma dotychczasowy lider. Przytoczyłam przykład Wielkiej Brytanii i Gordona Browna, który tak bardzo się spieszył, by zostać premierem. Mimo że Tony Blair był charyzmatycznym przywódcą.

I jaki z tego wniosek?

Wiadomo, jak się to skończyło. Liderowi w okresie wyborczym nie należy utrudniać walki o zwycięstwo.

Tusk to Blair, a Schetyna to co najwyżej Brown?

Mówiłam tylko, że liderem jest Tusk. A Brown był ministrem finansów, czyli szczególnie w wydaniu brytyjskim osobą niezwykle ważną. Nie wiem, czy powinnam to pani powiedzieć, bo wyjdę na osobę, która, jak już gdzieś przeczytałam, „czyta z ust Donalda Tuska".

A nie czyta pani?

Nie. Mówię jako osoba, która ma doświadczenie w życiu publicznym, obserwująca różne rzeczy tak w Polsce, jak i za granicą. Po prostu uważam, że Donald Tusk ma największą liczbę punktów, choć nie mówię, że 100 proc., w kategorii lider.

Czyli co?

Choćby sposób kontaktu z mediami. I decyzyjność. Wie, kiedy należy podejmować działania, a kiedy ich zaniechać. Bo niedziałanie w określonym momencie jest też decyzją.

To chyba rzeczywiście pani czyta z ust Donalda Tuska. Sprawia pani wrażenie, że jest absolutnie zakochana w swoim liderze.

Nie. Zdarza się, że się różnimy w sprawach merytorycznych.

Dlaczego Tusk podczas obrad zarządu porównał Schetynę do tych, którzy spadli z Platformy? Że taki gilotynowy los czeka też Schetynę?

Jak Rokitę, Piskorskiego...

Premier nie użył takiego porównania. Ma pani zły przekaz.

Jak więc było?

Donald Tusk powiedział, że partia pozbyła się dwóch osób. Piskorskiego i Balazsa. Reszta sama nie chciała funkcjonować w Platformie. Jak Jan Rokita. Jego „wypchnęła" żona.

Rokita przez całą kadencję 2005 – 2007 był marginalizowany przez Tuska.

Nie odczułam tego. To Jan Rokita zaprosił mnie do Platformy, a Donald Tusk mnie przyjął. Nie zgadzam się z opinią, że w PO były zawsze jakieś napięcia.

A czy w trakcie obrad tego zarządu Tusk wypominał Schetynie, że został marszałkiem Sejmu? Choć jego faworyci byli inni, np. Ewa Kopacz?

Nie było o tym mowy.

To o czym była mowa?

Raczej o tym, jak Akcja Wyborcza Solidarność się rozpadała. Jako przykład formacji, która niejako na własne życzenie przestała istnieć.

Nie do końca rozumiem myśl przewodnią premiera z tym odwołaniem się do rozpadu AWS.

Chodziło to, że każdy ciągnie w swoją stronę. I że nie wynika z tego nic dobrego.

A pani uważa, że Schetyna ciągnie w swoją stronę?

Trudno mi powiedzieć, bo siedzę w ratuszu, a nie w Sejmie.

Spotyka się pani często z premierem?

Powiedziałabym, że nie jakoś bardzo często.

Co będzie dalej ze Schetyną?

Nic nie będzie. Nie będzie do wyborów kontestował działań i zachowań rządu. Ja miałam pretensję, że Grzegorz Schetyna swoje zastrzeżenia wypowiedział publicznie.

Bo?

Przyjmuję takie założenie, że ważne jest nie tylko to, co się mówi, ale i to, z kim się mówi, w jakim towarzystwie.

Co to znaczy „w jakim towarzystwie"?

Po raporcie MAK grubo bym się zastanawiała, czy pani Anodina (szefowa rosyjskiego komitetu – red.) powinna być partnerem dla ministra Jerzego Millera. A już na pewno nie dla premiera. Nie rozumiem, dlaczego dla Tatiany Anodiny nie mógł być partnerem Edmund Klich?

Nadal nie rozumiem, o jakie towarzystwo, w domyśle złe, pani chodziło, gdy pytałam o Schetynę?

Przecież wypowiedzią o spóźnionej reakcji premiera w sprawie raportu MAK wpisał się w krytykę uprawianą przez PiS. Dołączył do niej SLD. Chodziło o opozycję.

Nie zgadzam się ze Schetyną w tej sprawie. Ani merytorycznie, ani politycznie. Ale stało się i spuśćmy na to zasłonę milczenia.

Przez tę dyskusję na posiedzeniu zarządu PO odłożyła sprawę list wyborczych.

Na razie tak.

I to nie będzie zarzewiem kolejnego konfliktu?

Zawsze jest dyskusja.

To już moje szóste uczestnictwo w układaniu list. I zawsze są problemy.

Jakie problemy?

Potencjalni kandydaci przyjeżdżają do Warszawy. Twierdzą, że są poszkodowani.

Tyle że do tej pory o kształcie list decydowali wspólnie Tusk i Schetyna. Dzisiaj tej wspólnoty już nie ma.

Za to jest walka o własnych żołnierzy w Sejmie. Bo co to za generał bez armii.

Teraz będą o tym decydować w dużym stopniu szefowie regionów, którzy są dużo silniejsi niż poprzednio, bo wchodzą w skład zarządu. Nie będą musieli więc antyszambrować, bo mają władzę wynikającą z bycia w zarządzie krajowym.

I co z tego wynika?

Że listy powstają oddolnie. A zarząd nie może na nie nikogo dopisać. Może tylko wykreślić.

Ale ostatecznie wszelkie zmiany Rada Krajowa, czyli naczelna władza PO, może wprowadzić tylko na wniosek Donalda Tuska?

Tak jest zapisane w statucie.

Nawet jeśliby przyjąć pani analityczno-bankową wersję, że PO nie zjeżdża po równi pochyłej, to niemal wszystko wskazuje na to, że nie będzie rządzić samodzielnie. A nawet PSL może nie wystarczyć do rządowej większości. SLD?

Prawdziwy sondaż będzie w dniu wyborów. Ale jestem ostatnią, która by przekreślała koalicję z SLD. Rządziłam z tym ugrupowaniem przez cztery lata w Warszawie, choć to był nieco inny SLD, i to może być problem. Dziś trudno mi cokolwiek powiedzieć o poglądach Grzegorza Napieralskiego, szczególnie tych na gospodarkę.

Małgorzata Subotić
Rzeczpospolita, rp.pl