KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Wtorek, 2 lipca, 2024   I   09:58:14 AM EST   I   Kariny, Serafiny, Urbana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Braniccy, zapomniani patrioci

22 stycznia, 2011

Ostatni właściciele Wilanowa otrzymali odznaczenia na wniosek żydowskiego żołnierza AK

– Pierwszy raz w Wilanowie byłem w połowie roku 1943. Dla młodego chłopka, który dopiero co opuścił warszawskie getto, to był inny świat – opowiada Stanisław Aronson, niegdyś żołnierz Kedywu AK, pseudonim konspiracyjny Rysiek, obecnie mieszkający w Izraelu. – Wspaniały pałac, obrazy, rzeźby. Patriotyczna, przedwojenna atmosfera. I pan domu hrabia Adam Branicki. Niezwykle elegancki, dystyngowany starszy pan.

Arystokrata już podczas kampanii wrześniowej w części pałacu utworzył szpital polowy, w którym rannymi żołnierzami zajmowała się jego żona Beata i trzy córki. Potem pomagał wojennym uchodźcom i ludziom represjonowanym przez niemieckie władze okupacyjne, a gdy w Generalnym Gubernatorstwie zaczęły się tworzyć zręby konspiracji, zaangażował się we wspieranie podziemia.

Stałymi gośćmi w pałacu w Wilanowie byli tropieni przez gestapo żołnierze AK oraz alianccy oficerowie zbiegli z oflagów. – Francuz i dwóch brytyjskich skoczków. – Branicki był wielkim patriotą. Chociaż, przy jego pozycji i nazwisku, mógł spokojnie przeżyć wojnę, narażał życie. Gdyby Niemcy zorientowali się, że u niego w pałacu siedzi takie towarzystwo, natychmiast by go rozstrzelali – podkreśla Aronson.

Branicki podczas okupacji sprzedawał swoją ziemię i zyski przekazywał na podziemie. Przechowywał broń i pomagał w szmuglowaniu nielegalnej prasy. – Pamiętam, że gdy wracaliśmy z Wilanowa do Warszawy, dawał nam do dyspozycji swój wspaniały powóz, na którego drzwiach znajdowały się herby rodowe. To był naprawdę niesamowity widok – opowiada Stanisław Aronson.

Wnuk hrabiego Adam Rybiński: – Z tą karetą była związana śmieszna historia. Przewożono nią broń, a po akcjach bojowych rannych akowców. Gdy powóz zatrzymywał niemiecki patrol, wychodziła z niego Beata Branicka i zaczynała strasznie krzyczeć na Niemców. "Czy wy wiecie, kogo zatrzymujecie!?". Sztorcowała ich w idealnej niemczyźnie. Oni stawali na baczność, salutowali i przepuszczali powóz.

Pewnego razu Niemcy zamknęli w kościele w Wilanowie wiernych po niedzielnej mszy. Natychmiast z pałacu przybyła z awanturą Beata Branicka. Oświadczyła, że w kościele znajduje się jej służba i inni cenni pracownicy pałacu, i zażądała ich natychmiastowego zwolnienia. Podała Niemcom fałszywe nazwiska rzekomych pracowników i w ten sposób uratowała z pułapki wiele osób.

Prawda o ziemianach

Na wniosek Stanisława Aronsona hrabia Adam Branicki otrzymał pośmiertnie Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, a jego żona Beata Branicka – Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Były to jedne z ostatnich odznaczeń nadanych przez Lecha Kaczyńskiego. Prezydent nie zdążył ich wręczyć rodzinie. Uroczystość odbyła się dopiero w ostatnią środę podczas obrad Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego w Warszawie.

Na sali zgromadzili się przedstawiciele najznamienitszych rodzin polskiej arystokracji. – Przyznanie tych odznaczeń Branickim ma symboliczny wymiar. To uhonorowanie tych dzielnych ludzi, ale także warstwy, która przez kilkadziesiąt lat była szkalowana i zohydzana. Tymczasem podczas wojny dała przykład wspaniałego patriotyzmu – mówił, wręczając ordery, minister Krzysztof Łaszkiewicz z Kancelarii Prezydenta.

Obecni na sali członkowie rodziny Branickich nie ukrywali satysfakcji. – Zajęło to sporo czasu, ale prawda zwyciężyła. Pamiętam, że gdy byłem dzieckiem, w domu przekazywano legendy o Wilanowie. O patriotycznych dokonaniach moich dziadków. Tymczasem komunistyczna propaganda przedstawiała ich jako wyzyskiwaczy i zaprzańców. Szkalowano ich nawet po 1989 roku – podkreśla Adam Rybiński.

W losach Branickich jak w soczewce skupiają się losy narodu polskiego podczas II wojny światowej. Podczas niemieckiej okupacji hrabiego nie ominęły niemieckie represje. Kilkakrotnie aresztowany przez gestapo, siedział m.in. na Pawiaku. Gdy ziemie polskie w 1944 roku dostały się pod okupację sowiecką, natychmiast – wraz z żoną i dwoma córkami – został aresztowany przez NKWD.

Razem z przedstawicielami innych rodzin – Radziwiłłów, Zamoyskich i Krasickich – wywieziono ich najpierw do Moskwy na Łubiankę, gdzie Branickiego przesłuchiwał osobiście Ławrientij Beria. Stamtąd trafił do łagru w Krasnogorsku. Sowieci obawiali się, że wraz z innymi arystokratami będzie tworzył w Polsce antykomunistyczny, niepodległościowy ruch oporu.

Branickiego wypuszczono z obozu dopiero w 1947 roku. Gdy przyjechał do komunistycznej Polski, od razu po wyjściu z pociągu został aresztowany przez UB. W międzyczasie komuniści zagrabili jego pałac w Wilanowie. Rodzina musiała się błąkać po znajomych. W komunistycznym więzieniu hrabia Branicki poważnie zapadł na zdrowiu. Pomimo że po dwóch tygodniach go wypuszczono, wkrótce zmarł.

Powiesić ją na bramie!

Trzy lata wcześniej, przed wybuchem powstania warszawskiego, hrabia Branicki – podobnie jak we wrześniu 1939 roku – przygotował w swoim pałacu szpital polowy. Kierowała nim jego żona Beata. Gdy Niemcy wykryli, że współpracuje z działającymi w okolicach Wilanowa oddziałami AK, wydali na nią wyrok śmierci.

– Babcia miała zostać powieszona na bramie pałacu. W ostatniej chwili Niemców zaatakowali jednak chłopcy z obwodu AK "Obroża". Choć atak został odparty, nasi zabili niemieckiego majora, który miał dokonać egzekucji. To uratowało babcię. Niemców w Wilanowie zastąpiły bowiem oddziały węgierskie, które zachowywały się już przyzwoicie – opowiada Adam Rybiński.

Sam hrabia Branicki podczas powstania był w mieszkaniu na Smolnej. Przeżył bombardowania i ciężkie walki oraz... ślub jednej ze swoich córek. Wszystkie trzy – Maria, Beata i Anna – należały bowiem do Armii Krajowej. Gdy mówiły ojcu, że zamierzają wstąpić do wojskowej konspiracji, ten, choć sam był pacyfistą, gorąco pochwalał ich decyzję. Mówił tylko: "Pamiętajcie jednak, że od nas Branickich ze względu na targowicę wymaga się podwójnie".

Najmłodsza z sióstr Beata, pseudonim Atka, służyła w oddziale Stanisława Aronsona. Podczas powstania wzięła ślub z podchorążym Leszkiem Rybińskim "Patem". Oficerem AK spokrewnionym ze zmarłym niedawno publicystą "Rzeczpospolitej" Maciejem Rybińskim. Ceremonia odbyła się na Smolnej. Hrabia Branicki oddał młodemu żołnierzowi obrączkę, a za suknię ślubną posłużył kitel chirurgiczny wiązany na plecach tasiemkami. Państwo młodzi mieli na ramionach biało-czerwone opaski.

– Kiedyś rozmawiałem z pewną pisarką, której powiedziałem, że to dobry pomysł na powieść. Ta jednak stwierdziła, że ta historia jest zbyt słodka. Nie ma żadnych zdrad, żadnych tragedii. To było takie powstańcze love story z happy endem – opowiada Adam Rybiński, syn "Atki" i "Pata".

Dwaj przyjaciele

Aronson nie był obecny podczas ślubu. Ciężko ranny w walkach z Niemcami leżał wówczas w powstańczym szpitalu. Po wojnie trafił do Łodzi. W swoim niewielkim mieszkaniu ukrywał "Pata" i "Atkę", których tropiły komunistyczne służby. Ta ostatnia, która była już wówczas w ciąży, spała w jego wannie. Dzieckiem, którego się spodziewała, był Adam Rybiński. To właśnie na jego ręce przedstawiciel prezydenta przekazał w środę wysokie polskie ordery nadane Branickim.

Aronson szybko wyjechał na Zachód, gdzie trafił najpierw do armii Andersa, a później do Izraela. Na Bliskim Wschodzie walczył w kilku wojnach z Arabami. Jego kontakt z Branickimi właściwie się urwał. Nawiązał go dopiero w latach 60. XX w. Adam Rybiński, który wyjechał wówczas do Paryża. Do dziś obaj panowie – jeden z Warszawy, drugi z Tel Awiwu – uważają się za najbliższych przyjaciół.

Piotr Zychowicz
Rzeczpospolita, rp.pl