KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 4 lipca, 2024   I   12:16:32 PM EST   I   Aureli, Malwiny, Zygfryda
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Mądrze podjąć rękawicę

15 stycznia, 2011

Obawiam się, że mimo wysiłków Tuska Rosja będzie eskalować napięcie. Prawdopodobne są dalsze działania drażniące. Być może połączone z nieprzyjaznymi ruchami na innych, niesmoleńskich polach – uważa publicysta „Rzeczpospolitej\"

Jak publikacja raportu MAK wpłynie na relacje polsko-rosyjskie? Odpowiedź zależy zarówno od tego, jak zaczną się zachowywać wobec siebie oba państwa, jak i – może przede wszystkim – od tego, czym w istocie jest to ocieplenie, które wolałbym określać mniej emocjonalnym terminem "normalizacja".

Otóż normalizacja ta wynikła z kilku przyczyn, leżących i po polskiej, i po rosyjskiej stronie. Podstawową przyczyną leżącą po naszej stronie była chęć udowodnienia USA i Unii Europejskiej, że Polska nie jest państwem nieobliczalnym, które kieruje się nieracjonalnym antyrosyjskim resentymentem. Czyli – że nieprawdziwa jest opinia, suflowana na Zachodzie przez Rosjan. Opinia, która przynosiła Polsce realne straty. Inną przyczyną był, niestety, obecny w ówczesnej kalkulacji rządu PO element instrumentalnego traktowania polityki zagranicznej w interesie realizacji podstawowego celu Platformy, czyli zniszczenia PiS.

Podstawowa przyczyna leżąca po stronie Moskwy była podobna. Był to również wzgląd na opinię Zachodu, w którego oczach stały konflikt Rosji z Polską robił tej pierwszej złą prasę. Wbrew pozorom nie jest to sprzeczne z tym, co napisałem wcześniej. Na konflikcie polsko-rosyjskim w oczach Zachodu traciły bowiem obie strony. I choć oczywiście jedne państwa, grupy interesów czy ośrodki medialne były skłonne bardziej przyjmować argumentację strony polskiej, a drugie – rosyjskiej, to zsumowany efekt był niekorzystny i dla Warszawy, i dla Moskwy.

W tych okolicznościach nastąpiło kilka wydarzeń, ze spadkiem cen surowców energetycznych i wzrostem znaczenia Chin na czele. Kreml doszedł do wniosku, że bez bliskiej współpracy z Europą sobie nie poradzi, i dostrzegł, że Polska ma możliwości utrudniania Moskwie nawiązywania tej współpracy. I zarządził reset.

Lokalizacja sporu?

Reset przyniósł normalizację relacji. Dał Polsce ograniczone sukcesy w sferze symbolicznej (emisja filmu "Katyń" Andrzeja Wajdy w głównym kanale rosyjskiej telewizji publicznej i uchwała katyńska Dumy). Nie przyniósł natomiast realnych zmian w sferze gospodarczej. Traktat gazowy, będący ewidentnym efektem obiektywnej słabości negocjacyjnej sytuacji Polski, byłby najpewniej mniej więcej taki sam bez resetu. A poważne rosyjskie propozycje ekonomiczne, jak kupno Lotosu, spotkały się – z oczywistych przyczyn – z hamującą reakcją Warszawy.

W tej sytuacji opublikowany został raport MAK. Jest oczywiste, że między Warszawą a Moskwą powoduje on napięcie i przynosi próbę naszego rządu toczenia dalszego sporu dotyczącego smoleńskiej katastrofy. To ostatnie zapowiedział już Donald Tusk. Pytanie jednak brzmi: czy to napięcie przeniesie się na inne, niesmoleńskie segmenty relacji polsko-rosyjskich?

Odpowiedź brzmi: nie, tak się stać nie musi. Konflikt może zostać zlokalizowany wyłącznie w sferze smoleńskiej. Rosjanie są pragmatyczni. A premier w czwartek robił wrażenie kogoś, komu bardzo zależy na tym, żeby reset trwał. Kolejne pytanie brzmi jednak: czy ograniczenie konfliktu tylko do sfery smoleńskiej byłoby dla Polski korzystne? I czy, nawet jeśli strona polska dołoży starań, aby tak się stało, Rosjanie nie docisną śruby tak, że stanie się to niemożliwe?

Po co taki raport?

Sądzę, że okaże się to niemożliwe. Dlatego że w konflikcie wokół raportu nie chodzi przede wszystkim o prawdę na temat kontrolerów z wieży na Siewiernym. Rosja powiedziała nam "sprawdzam" w skali o wiele większej.

Dlaczego? Zapewne z kilku przyczyn. Na pewno powodowana deterministyczną siłą czegoś, co można by określić mianem psychiki państwowej (paradygmat obrony swoiście rozumianej własnej reputacji). Na pewno powodowana planem politycznym polegającym na bezwzględnym wykorzystaniu słabości partnera. Słabości wynikającej z przyjęcia logiki prymatu wewnątrzpolskiej wojny politycznej, logiki zasadniczo utrudniającej Tuskowi powiedzenie Kremlowi w sprawie smoleńskiej "nie". Zapewne dlatego, że w Moskwie słabnie pozycja prezydenta Miedwiediewa, a rośnie premiera Putina.

Można postawić pytanie, czy inną przyczyną nie był fakt, iż – jak już pisałem – rząd Tuska, być może wbrew nadziejom powstałym na Kremlu, nie zareagował entuzjastycznie na rosyjskie projekty ekspansji gospodarczej w Polsce (chodzi m.in. o Lotos i elektrownię atomową pod Kaliningradem). Z tych czy innych przyczyn Rosja powiedziała nam "sprawdzam" w sposób brutalny, charakterystyczny dla rosyjskiej polityki zagranicznej. O tym, że była to świadoma decyzja, świadczy nie tylko treść raportu MAK, ale i o dzień późniejsze wypowiedzi szefa dyplomacji Siergieja Ławrowa.

Za pomocą tego rodzaju działań Moskwa testuje spoistość i determinację partnera. Partnera, który zmuszony w ten sposób do wycofania się, znajduje się w psychologicznej i politycznej sytuacji, w której grozi mu dalsze cofanie się. Aż do realnego uznania swego nieformalnie niższego statusu.

Dlatego obawiam się, że mimo wysiłków Tuska sama Rosja będzie teraz eskalować napięcie. Sądzę, że na żadne ustępstwa w kwestii smoleńskiej nie możemy liczyć. Odwrotnie – prawdopodobne są dalsze działania drażniące. Być może połączone z nieprzyjaznymi ruchami na innych, niesmoleńskich polach.

Kontrolowana twardość

Premierowi z oczywistych względów zaostrzenie relacji z Moskwą jest nie w smak. Będzie próbował zyskać na czasie, namawiać Rosjan na rozmowy, a zachodnich sojuszników na wywieranie wpływu na Kreml. Nie sądzę jednak, aby przyniosło to efekty.

Obawiam się, że premier będzie coraz wyraźniej konfrontował się z opinią, że jeśli usłyszeliśmy "sprawdzam", to trzeba na to odpowiedzieć w sposób zrozumiały dla tego, kto to "sprawdzam" powiedział.

Jeśli sytuacja potoczy się tym torem, to okaże się, że Polska ma wobec Rosji jedną broń – przeciwdziałanie rosyjskim planom na terenie Unii Europejskiej. Ta broń – przypomnijmy – niedawno okazała się skuteczna. A teraz relacje z Warszawą są jeszcze cenniejsze – ze względu na zbliżającą się polską prezydencję.

Tym bardziej że twardszej polskiej polityce wobec Moskwy sprzyja to, iż na Kremlu słabnie pozycja Miedwiediewa, rośnie zaś Putina. Nie wchodząc w dyskusję, na ile ten pierwszy był autentyczną alternatywą dla tego drugiego, trzeba stwierdzić, że elity Zachodu pokładały nadzieje w technokratycznym prezydencie i skłonne były do udzielania kierowanej przez niego Rosji większego kredytu zaufania. Do Putina zaś odnoszą się z mniejszą lub większą rezerwą, a nawet niechęcią.

Dlatego wydaje się, że przyjmując wobec Moskwy postawę kontrolowanej twardości, nie zagrozimy naszym relacjom na Zachodzie. W Niemczech już jakiś czas temu zaczął opadać entuzjazm wobec wizji specjalnych stosunków Berlin – Moskwa. A rząd Platformy ma w europejskich stolicach dobrą prasę. Trudno będzie uznać, że kieruje się on irracjonalnymi resentymentami czy nacjonalizmem.

Donald Tusk stoi przed wielkim zagrożeniem i wielką szansą. Zagrożenie polega na tym, że z tych czy innych przyczyn związał się publicznie z resetem, rozumianym jako nowa epoka przyjaźni polsko-rosyjskiej i zaufania Rosjanom. Odejście od tej strategii może być zrozumiane jako przyznanie, że pisowska opozycja miała rację. Tusk widzi to zagrożenie. Świadczy o tym jego powściągliwe zachowanie na czwartkowej konferencji.

Ale dalsze brnięcie, udawanie, że nic się nie stało, byłoby jeszcze gorsze. Również z wąskiego, platformerskiego punktu widzenia. Tusk i PO byliby bowiem coraz bardziej postrzegani i oceniani przez pryzmat tego, jak wobec Polski zachowują się Rosjanie, a na ich życzliwość premier, jak się okazało, liczyć nie może.

Szansą dla Tuska jest natomiast mądre i kontrolowane podjęcie rękawicy. Premier ma wciąż ogromny kapitał zaufania i wciąż żywego strachu większości przed powrotem do władzy PiS. Ma też wciąż chyba żywy dar czarowania opinii. Błąd smoleński jedni by mu wybaczyli, a inni zepchnęli w podświadomość.

Jednym słowem, przyszli badacze mogą stwierdzić, że w styczniu 2011 roku rozpoczął się upadek Donalda Tuska albo też – że rozpoczął się jego marsz ku pozycji historycznego lidera Polski. Obie drogi są wciąż otwarte.

Piotr Skwieciński
Rzeczpospolita, rp.pl