KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Piątek, 29 listopada, 2024   I   11:48:47 PM EST   I   Błażeja, Margerity, Saturnina
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

2011: rok politycznej wojny

29 grudnia, 2010

Rok 2010 skończył się tym, że Donald Tusk nakrzyczał na jedną ze smoleńskich wdów, a Jarosław Kaczyński publicznie pytał, czy w trumnie jego brata nie ma szczątków innej osoby. Co mogą zrobić politycy w roku następnym – prognozuje publicysta \"Rzeczpospolitej\"

Rok temu wydawało się, że poziom stężenia agresji i absurdu w polskim życiu publicznym osiągnął już wszystkie możliwe szczyty i teraz może być tylko lepiej. W 2010 było jednak jeszcze gorzej niż w 2009. Wczesną wiosną okazało się, że polski premier i prezydent nie mogą nawet wspólnie obchodzić rocznicy mordu katyńskiego. Z tego powodu musiały zostać zorganizowane podwójne obchody: 7 i 10 kwietnia. Skończyło się to katastrofą.

Tragedia smoleńska była wstrząsem, który nikogo nie pozostawił obojętnym. Jedną z wielu refleksji, które pojawiły się po 10 kwietnia, była ta, że tak dalej być nie może. Wydawało się, że wszyscy zrozumieli, iż poszliśmy za daleko w walce politycznej.

Szybko okazało się, że tylko nam się wydawało. Że możemy tylko lecieć dalej w tę przepaść. Że możemy tylko mówić jeszcze mocniej, atakować agresywniej, kpić ze wszystkiego, przekraczać nienaruszalne do tej pory granice. Także granice absurdu. Że można sikać do zniczy, że można krzyczeć "Spieprzaj dziadu" do zmarłego prezydenta, że ktoś może strzelić do przeciwnika politycznego...

Nie ma dziś żadnych powodów, by myśleć, że w 2011 może to się zmienić. Nie ma powodu, by podejrzewać, iż tendencje mogą się odwrócić. Platformie Obywatelskiej nadal jak tlen potrzebne jest straszenie zagrożeniem ze strony chcącego niszczyć polską demokrację Prawa i Sprawiedliwości. A PiS potrzebuje wroga, który jest do cna skorumpowany i oddaje naszą suwerenność obcym mocarstwom. Janusz Palikot natomiast musi pluć na wszystko, co jest ważne dla Polaków, byle tylko dostać za to nagrodę w postaci stałej miejscówki w programach telewizyjnych.

Gaz łupkowy wyparuje

Jaka była końcówka 2010 roku? Donald Tusk nakrzyczał na jedną z wdów po ofierze katastrofy smoleńskiej, a Jarosław Kaczyński publicznie się zastanawiał, czy w trumnie Lecha Kaczyńskiego nie ma szczątków innej osoby. Czym więc politycy mogą nas zaskoczyć w nowym roku?

"Jarosław Kaczyński, gdyby tylko mógł, zlikwidowałby demokrację w Polsce. Na pewno pozakładałby podsłuchy wszystkim, którym do tej pory nie założył. Doprowadziłby do samobójczej śmierci niejednego urzędnika i lekarza. Spacyfikował kwitnący dziś pluralizm mediów. Doprowadziłby do otwartych konfliktów z Rosją i Niemcami..." – lada dzień usłyszą państwo te słowa padające z ust polityków Platformy.

To nie koniec: "Przecież nawet benzyna na samą myśl o Jarosławie Kaczyńskim podrożała do pięciu złotych. A ile by kosztowała, gdyby rzeczywiście PiS wrócił do władzy? 6 zł? 7 zł? 7,50?". Premier Tusk na pewno postawi te twarde pytania. Zapewne padnie pytanie, "czy gdyby Jarosław Kaczyński wrócił do władzy w Polsce, strefa euro z przerażenia nie rozpadłaby się na zawsze, a drużyny piłkarskie z całej Europy nie zbojkotowałyby Euro 2012?".

Kolejny argument na 2011 rok: "A inwestorzy? Czy gdyby na czele rządu stanął znowu Jarosław Kaczyński, czy Coca-Cola, Fiat i Citibank nie zlikwidowałyby swych interesów w naszym kraju? Czy Amerykanie nie zrezygnowaliby z odwiertów gazu łupkowego, a ich miejsce zająłby uprawomocniony przez rząd Prawa i Sprawiedliwości ojciec Tadeusz Rydzyk?" – te pytania na pewno postawi minister Radosław Sikorski, ostrzegając przy okazji, że gaz łupkowy sam może wyparować na wieść o powrocie Kaczyńskiego.

Zmiana tonu debaty

Choćby z tego powodu jeszcze przed wyborami zostanie podjęta próba zmiany przepisów w konstytucji, która pozwoli na wprowadzenie przepisu zakazującego wystąpień z mównicy sejmowej przedstawicielom opozycji. Te zmiany postara się jednak zablokować Klub Polska Jest Najważniejsza, powołując się na przekonanie, że Lech Kaczyński nie byłby z tego zadowolony, a to przecież PJN niesie sztandar pamięci po prezydencie. Natomiast eurodeputowany Michał Kamiński, patrząc głęboko w oczy widzów (za pośrednictwem kamery i telewizorów), w kolejnym programie Andrzeja Morozowskiego zapyta: "Czy jakikolwiek uczciwy człowiek w Polsce uwierzyłby, że Michał Kamiński, człowiek zasad, mógłby poprzeć taki projekt, nawet gdyby cztery lata temu wprowadzał go Jarosław Kaczyński?".

PJN nie poprze więc projektu, co Ryszard Czarnecki natychmiast uzna w blogu za przebiegłą grę, wyraz słabości i zakłamania zdegenerowanego towarzystwa Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Marek Migalski, apelując o zmianę tonu debaty, odpisze w swoim blogu, że Czarnecki jest bezmózgowcem.

Janusz Palikot wezwie swoich zwolenników do zorganizowania wielkiego happeningu w obronie demokracji. "Każdy, kto uważa, że w Polsce potrzebna jest normalność, powinien w rocznicę 10 kwietnia stanąć na głównej ulicy swego miasta i publicznie sikać na odległość" – oświadczy Palikot w programie Moniki Olejnik. "Proszę Dominika Tarasa oraz Kamila Sipowicza, by w rocznicę szczęśliwego zakończenia prezydentury Lecha Kaczyńskiego w centrum Warszawy pokazali, że można sikać normalnym, wyzwolonym moczem na odległość dwóch metrów. Że żyjemy w wolnym kraju, że nasz mocz nie ominie spasłych brzuchów biskupów, a nawet płaskiego brzucha Donalda Tuska!".

Onet.pl zarządzi na ten temat sondę, a przez trzy kolejne dni komentatorzy w stacjach radiowych dyskutować będą, czy wypada publicznie mówić o brzuchu premiera, którego płaskość jest naszą narodowa dumą. Ale prawicowi internauci nie zniosą tego i zorganizują akcję "Zrób kupę przed domem Palikota".

Dwururka z Budy Ruskiej

Jarosław Kaczyński wobec tego ujawni publicznie KPP-owską przeszłość stryjecznej babci posła z Biłgoraja i wspólnie z Antonim Macierewiczem zażąda powołania komisji śledczej do zbadania, kto przygotowywał trumny do pogrzebów po katastrofie smoleńskiej. "Gazeta Polska" postawi pytanie, z jakiego kraju pochodziło drewno na trumny i dlaczego w konduktach pogrzebowych jechały samochody marki Mercedes.

Klub Parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości wniesie, by zbadać, czy dwururki wiszące w chałupie Bronisława Komorowskiego w Budzie Ruskiej nie noszą śladów prochu używanego wczesną wiosną 2010 roku. Jeden z miejscowych chłopów, cytowany anonimowo przez "Nasz Dziennik", ujawni, że widział człowieka przypominającego obecnego prezydenta, który 9 kwietnia z flintą na ramieniu przedzierał się przez granicę polsko-białoruską.

Wtedy do akcji wkroczy premier. "Czy to nie jest ostateczny dowód na to, że należy rozważyć przeprowadzenie państwowej kontroli zdrowia szefa PiS?" – zapyta na konferencji prasowej w Brukseli Donald Tusk.

Kaczyński tego samego dnia udzieli obszernego wywiadu portalowi MyPiS.org, w którym stanowczo odetnie się od wynurzeń anonimowego chłopa. "Cała historia wygląda jednak na dobrze zaprojektowaną akcję mającą na celu po raz kolejny skompromitowanie mnie i mojego środowiska politycznego" – stwierdzi.

Zada też pytanie: "Kto stoi za tak obrzydliwie montowaną insynuacją? Dlaczego Donald Tusk wystąpił w tej sprawie w Brukseli, tego samego dnia, kiedy w tym samym mieście, ba, w tym samym budynku, zaledwie dwie godziny wcześniej doszło do spotkania ministrów spraw zagranicznych Rosji i Niemiec?". W wieczornym programie "Rozmowy niedokończone" w Radiu Maryja zapyta też, dlaczego do tej pory w tej sprawie nie stanęli w jego obronie Paweł Kowal i Elżbieta Jakubiak.

Jakubiak następnego dnia rano w Radiu Zet natychmiast odpowie, że nie miała z tym nic wspólnego, że to kolejny agresywny atak Jarosława Kaczyńskiego, którego Lech Kaczyński, gdyby żył, na pewno by nie zaakceptował. Polska Jest Najważniejsza wezwie do Narodowego Dnia Płaczu nad jakością życia publicznego. Przejęty sytuacją Tomasz Lis na żywo do debaty na temat standardów w polityce i mediach zaprosi do swojego programu Stefana Niesiołowskiego oraz Agnieszkę Kublik...

I tak dalej, i tak dalej. Czy to tylko absurdalne dowcipy? Przypomnijmy sobie, co politycy mówili w 2010 roku – szczególnie po katastrofie smoleńskiej i po wyborach prezydenckich. W ostatnich miesiącach padły słowa i deklaracje, które jeszcze u schyłku 2009 roku byłyby nie do pomyślenia. Trudno więc z optymizmem czekać na nadejście roku 2011.

Igor Janke
Rzeczpospolita, rp.pl