KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Piątek, 29 listopada, 2024   I   07:36:52 PM EST   I   Błażeja, Margerity, Saturnina
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Palikot bez szans

05 października, 2010

Czy Janusz Palikot działa w porozumieniu z Donaldem Tuskiem, aby skubnąć parę procent głosów SLD i wejść w koalicję z PO? Czy też dał się zaczadzić zachwytami warszawki i krakówka i uwierzył w swój sukces? – rozważa publicysta \"Rzeczpospolitej\"

Jeśli potwierdzą się dwa kolejne sondaże Instytutu Homo Homini, zgodnie z którymi na partię Janusza Palikota gotowych jest głosować 4 procent wyborców, to będzie już oczywiste, że pomysł najbardziej medialnego przedstawiciela obozu władzy spalił na panewce. I to z dwóch co najmniej przyczyn.

 

Po prostu klapa

Po pierwsze partie, którym sondaże nie dają pewności przekroczenia pięcioprocentowego progu wyborczego, z reguły tracą w ostatniej chwili część wyborców obawiających się „zmarnowania głosu" (wyjątkiem jest PSL, ale wynika to z niepowtarzalnej sytuacji partii najsilniejszej na prowincji, gdzie innych nie ma – ankieterzy często tam nie docierają, a wielu wyborców nie umie określić swych preferencji partyjnych, bo głosują po prostu na wójta).

Palikot zaś odwołuje się do wyborców politycznie aktywnych, szczególnie podatnych na ulubiony wyborczy argument PO, że trzeba zagłosować na największy z anty-PiS-ów, czyli na Platformę, bo tylko ona może zatrzymać Kaczyńskiego. Może i bardziej polubią oni wyrazistego Palikota niż starającego się dogodzić wszystkim Tuska, ale myśl, że tego jednego oddanego na Palikota głosu może Platformie w decydującym rachunku zabraknąć i wróci „kaczyzm", skutecznie wybije im w decydującej chwili te sympatie z głowy. Z tej przyczyny Palikot miałby poważny kłopot z wejściem do Sejmu, nawet gdyby startował ze znacznie wyższego poziomu.

Po drugie doświadczenie uczy, że pierwszy sondaż na temat nowo powstałej czy dopiero mającej powstać siły politycznej traktują Polacy jak swego rodzaju deklarację zainteresowania. „Tak" nie oznacza w nim wcale – „tak, zagłosuję na tę partię", ale „tak, nie wykluczam, że zagłosuję na tę partię, czekam, co zaproponuje". Pierwsze sondaże dawały partii tworzonej w czasach afery Rywina przez Marka Borowskiego ponad 20 proc. głosów, podobnie znacznie wyżej od ostatecznego wyniku zaczynała Partia Demokratyczna, pierwsze sondaże wieszczyły miażdżący sukces LiD i wydawały się gwarantować obecność w parlamencie Partii Kobiet.

Jeśli więc po wszystkim, co w ostatnich latach zrobił Palikot dla autopromocji, po miesiącach zajmowania się nim przez wpływowe media, nadawania rangi „breaking news" każdemu jego bąknięciu na blogu, po całym medialnym cyrku urządzonym wokół założycielskiego kongresu, w pierwszych sondażach zyskuje on deklarację życzliwości zaledwie 4 procent badanych – to jest to po prostu klapa. A próba jej bagatelizowania argumentem, że to więcej, niż miała na starcie Polska Plus, jest po prostu śmieszna.

 

Antyklerykalizm przegrywa

Czy ta klapa może dziwić? Nie powinna. Wielu komentatorów zbyt łatwo nabrało się na medialny zgiełk, który po części sami przecież wzniecali. W tym zgiełku nie odróżnia się bowiem różnych rodzajów popularności. Fachowcy wiedzą, że popularność polegająca na byciu rozpoznawanym i nawet oklaskiwanym to coś zupełnie innego, niż popularność polegająca na byciu postrzeganym jako dobry kandydat do parlamentu czy wysokich urzędów. Mogą iść ze sobą w parze, ale mogą też – jak w wypadku Korwin -Mikkego, którego bardzo przepraszam za używanie jego nazwiska w kontekście Palikota – mieć się do siebie zupełnie nijak.

Komentatorów zwiodły też badania pokazujące wzrost postaw antyklerykalnych. Wzrósł odsetek ludzi podpisujących się pod antykościelnymi stereotypami, a więc tworzy się popyt, który Palikot może politycznie zagospodarować – argumentowali. To stary błąd, popełniany już przez wielu. Takie badania nic nam nie mówią bez wiedzy o tym, jaka jest dla wyborcy hierarchia ważności danych spraw, tego, co Amerykanie nazywają „topic issues" – czyli spraw decydujących o takim, a nie innym użyciu kartki wyborczej.

90 procent Polaków deklaruje się jako katolicy, ponad trzy czwarte deklaruje, że najważniejszą wartością w ich życiu jest rodzina, ponad połowa, że ojczyzna – wydawałoby się, że katolickie ZChN w koalicji wyborczej o nazwie „Ojczyzna" po kampanii wyborczej 1993 roku skupionej całkowicie na pochwale rodziny powinno wygrać każde wybory w cuglach, a nie przekroczyło nawet wyborczego progu. Albo kara śmierci – ponad 60 procent Polaków jest za przywróceniem kary śmierci, a jedyny polityk, który w sposób wiarygodny głosi taki postulat, dostaje w wyborach prezydenckich nieco ponad 2 proc.

Nie wynika to bynajmniej z fałszowania sondaży, jak chcą zwykle wierzyć przegrani liderzy, tylko z tego, że wspomniane sprawy nie były „topics", nie decydowały o decyzji. A co o niej decydowało? Ba, na tym właśnie polega sztuka, żeby to odgadnąć.

Mieliśmy wiele przykładów, że kto w tej zgadywance obstawia antyklerykalizm, ten w III RP przegrywa. Nawet w pierwszej połowie lat 90., kiedy fala antyklerykalnych emocji była bez porównania silniejsza, choć nieco tonowana przez ówczesne media mające w porównaniu z dzisiejszymi pewne zahamowania w epatowaniu prostactwem i brutalnością.

Referendum w sprawie aborcji wylansowało wprawdzie Unię Pracy, ale w niewielkim stopniu i na krótko. Obecność na wyborczych listach UD uznawanej za ikonę walki z Kościołem Barbary Labudy raczej partii tej zaszkodziła, niż pomogła. Kompletną klapą skończyła się nawet próba stworzenia antyklerykalno-libertyńskiej siły politycznej przez Jerzego Urbana. Jego Ruch NIE zdołał wprowadzić do Sejmu jednego posła z listy SLD. A przecież stojący wówczas u szczytu wpływów były rzecznik Jaruzelskiego, wydawca tygodnika sprzedawanego w kilkuset tysiącach egzemplarzy i otoczonego żarliwym kultem licznych wówczas sierot po „prylu", miał znacznie większe szanse zdyskontować medialny sukces w polityce niż Palikot.

 

Pochwały uderzyły do głowy

Dlaczego Palikotowi miałoby się powieść dziś lepiej niż Urbanowi? Albo partii antyklerykalnej „Racja" będącej podobną, nieco późniejszą próbą zdyskontowania medialnego sukcesu „Nie"? Kto uważa antyklerykalizm za znaczącą siłę polityczną, nie rozumie zupełnie natury polskiego antyklerykalizmu, który jest z ducha chłopski i po chłopsku oddzielający zawiść od gotowości podejmowania prób zmiany porządku świata. Wielu Polaków chętnie popsioczy na księdza, chętnie ucieszy uszy słuchaniem psioczenia innych, ale fakt, że ksiądz być musi, nie ulega dla nich wątpliwości.

Poza antyklerykalizmem zaś – co miałoby Palikotowi przynieść sławę? Wizerunek cynika gotowego dla popularności do każdej wolty? Wizerunek biznesmena-cwaniaczka, który wydaje mnóstwo pieniędzy, ale nie wiadomo, skąd je ma, w deklaracjach majątkowych wpisuje nieustannie, że pożyczył, nie płaci podatków, robił niejasne machinacje przy swojej kampanii wyborczej? Przecież nie wizerunek reformatora naprawiającego państwo, bo dokonania jego sejmowej komisji są w sposób oczywisty dla każdego kompromitujące. Istnieją tylko dwa racjonalne wyjaśnienia decyzji Palikota. Pierwsze – działa on w porozumieniu z Tuskiem, aby w najgorszym razie skubnąć parę procent głosów SLD, a w najlepszym wejść w koalicję z PO. Drugie – Palikot dał się zaczadzić zachwytami „warszawki i krakówka" i uwierzył w swój sukces. Nie wierzę w pierwszą ewentualność, Tusk zbyt dobrze zna przytaczane wyżej fakty, by mieć złudzenia. Wierzę raczej, że Palikotowi pochwały uderzyły do głowy, bo zdarzało się tak już wielokrotnie i to politykom od niego mądrzejszym.

A komentatorów oczekujących „odbetonowania" polskiej sceny politycznej czeka kolejny zawód. Owo „zabetonowanie" nie wynika bowiem z prawa wyborczego i finansowania partii (choć te czynniki były istotne), ale przede wszystkim z wpisania się podziału partyjnego w najgłębszy, dominujący w Polsce podział kulturowy. Zbyt potężny, by mogły go przełamać jakiekolwiek medialne wygłupy.

Posłuchaj komentarza wideo Rafała Ziemkiewicza: Palikot - pajac, nie błazen

 

 

Rzeczpospolita, rp.pl