KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Sobota, 1 czerwca, 2024   I   04:51:06 AM EST   I   Gracji, Jakuba, Konrada
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Chwaleni, nie szanowani

18 września, 2010

- Cieszyłbym się, gdyby prasa niemiecka pisała, że Bronisław Komorowski będzie partnerem trudnym i wymagającym. Taka opinia się jednak nie pojawiła – pisze publicysta...

Niedawno zdarzyło mi się brać udział w spotkaniu w niewielkim gronie, gdzie prócz mnie obecnych było jeszcze kilku publicystów zajmujących się problematyką międzynarodową. Jeden z nich, piszący dla lewicowego tygodnika, przekonywał namiętnie, że wielkim sukcesem dyplomacji spod znaku Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego jest zdjęcie z Polski odium kraju rusofobicznego. W odpowiedzi zauważyłem, że realna polityka międzynarodowa nie posługuje się kategoriami z pogranicza psychologii, chyba że chodzi o wpływanie na opinię publiczną.

Taką właśnie rolę odgrywa łatka rusofobów: ma przekonać opinię publiczną w tym czy innym kraju, ewentualnie co naiwniejszych członków jego elity, że działania lub ostrzeżenia przed Rosją płynące z niektórych kręgów w Polsce nie mają racjonalnych podstaw, a są jedynie formą jakiegoś zakorzenionego w psychice uprzedzenia.

 

Beztreściowe zaklęcia

Prawdziwi przywódcy myślą w kategoriach czystego interesu. Interes Niemiec czy Francji w stosunku do Rosji a interes Polski są mocno odmienne. Aby wytłumaczyć, dlaczego rząd w Berlinie lub Paryżu tak chętnie współpracuje z na poły autorytarnym reżimem, który ma na swoim koncie agresję na suwerenne państwo, morderstwa polityczne i tłamszenie wolności, potrzebne są hasła takie jak rusofobia. Dzięki nim łatwo zbyć niewygodne ostrzeżenia i opinie.

Jeśli zrezygnować z tej nowomowy i ujrzeć sprawy – nie tylko w sferze stosunków Polski czy Unii z Rosją – w ich prawdziwym kształcie, widać tylko grę twardych interesów. Nie sposób też nie dostrzec, iż interesy największych i najsilniejszych krajów UE, zwłaszcza Niemiec i Francji, są w wielu punktach odmienne od interesu Polski. To nie wyraz uprzedzeń czy jakiejkolwiek wrogości, ale prosta konstatacja faktów, truizm i oczywistość.

Niestety, w osobie Bronisława Komorowskiego rząd Tuska zyskał, jak się wydaje, mocnego sojusznika w prowadzeniu polityki zagranicznej opartej nie na interesach, ale na frazesach, pustych gestach, udawaniu i pozorach. Pierwszy sygnał świadczący o tym, jak nowy prezydent widzi sytuację Polski, dostaliśmy w jego przemówieniu inauguracyjnym wygłoszonym w Sejmie po zaprzysiężeniu. Komorowski wypowiedział wtedy słowa znamienne: „Dzisiaj nasz naród ma wszelkie powody, aby z ufnością patrzeć w przyszłość. Jesteśmy wolni i żyjemy w wolnym świecie, w wolnym kraju. Nikt na naszą polską wolność nie czyha, nikt na nas nie czyha. Żyjemy w kraju niepodległym, bezpiecznym i szanowanym na świecie”.

Fraza o wolnym świecie i wolnym kraju to klasyczne beztreściowe zaklęcie. Jednak już stwierdzenie, iż „nikt na naszą polską wolność nie czyha”, daje do myślenia. Pozornie jest to stwierdzenie słuszne, bo faktycznie – nie ma w tej chwili bezpośredniego zagrożenia militarnego, a zatem formalna utrata niepodległości nam nie grozi. W dzisiejszym świecie pojęcie wolności i suwerenności jest jednak znacznie bardziej skomplikowane niż w czasach

I Rzeczypospolitej. Fakt, iż na terytorium jakiegoś państwa nie ma obcych wojsk i jest ono formalnie suwerenne, nie oznacza, że nie znajduje się w silnej strefie obcych wpływów, że jego interesy nie są naruszane, a potężni sąsiedzi nie ingerują w gospodarkę.

 

Poważne wyzwania

Sytuacja Polski jest dziś o wiele gorsza niż jeszcze pięć lat temu. O oczywistej sprzeczności wielu naszych interesów z najważniejszymi państwami Unii była już mowa. Do tego należy dodać – w wielkim skrócie – wycofywanie się Stanów Zjednoczonych z Europy i degradację rangi stosunków transatlantyckich w polityce Waszyngtonu oraz konsekwentne dążenie Rosji do odbudowania swojej dawnej sfery wpływów, w której przecież znajdowała się i Polska.

Nikt, rzecz jasna, nie może oczekiwać od nowo zaprzysiężonego prezydenta, aby w swoim pierwszym przemówieniu w czarnych barwach przedstawiał przyszłość kraju i prezentował inne państwa jako dybiące na naszą pomyślność. Jednak język polityki i dyplomacji zna olbrzymie instrumentarium środków pośrednich. Tymczasem zdawkowe słowa Komorowskiego można było potraktować jako wyraźny sygnał: nie wierzcie w bujdy, które opowiadają moi oponenci, wszystko jest znakomicie i nie ma absolutnie żadnych problemów. Otóż przeciwnie, problemy istnieją, wyzwania są poważniejsze niż kiedykolwiek od 1989 roku i byłoby dobrze, aby głowa państwa potrafiła zasygnalizować narodowi, że zdaje sobie z nich sprawę.

Podobnie interesujące jest kolejne cytowane zdanie, konkretnie zaś stwierdzenie, iż żyjemy w kraju „szanowanym”. Następuje tutaj bowiem – notoryczne u polityków obozu rządzącego i zapewne celowe – mylenie bycia szanowanym z byciem chwalonym. A to dwie całkiem różne sprawy. Polska istotnie jest chwalona, nie oznacza to jednak, że jest szanowana. Miarą autentycznego szacunku dla danego państwa, a także ściśle z nim skorelowanych jego znaczenia i pozycji na scenie międzynarodowej, jest jego siła sprawcza w kwestiach naprawdę z jego punktu widzenia istotnych. W tej zaś sferze osiągnięcia Polski pod rządami Donalda Tuska są mierne.

 

Należało użyć weta

Mamy dziś kilka spraw, które można uznać za strategicznie dla Polski ważne. Po pierwsze – bezpieczeństwo energetyczne. W sprawie Nordstreamu oddaliśmy pole całkowicie. W sprawie złóż gazu łupkowego stanowisko rządu wydaje się dziwnie ambiwalentne. W sprawie projektu Nabucco, mogącego w przyszłości stanowić alternatywę dla części rosyjskich dostaw, Polska pozostaje dziś właściwie bierna. A jest to projekt, który wymagałby aktywnej polityki w rejonie południowo-wschodnim oraz mocnego wspierania w UE, co próbował realizować prezydent Lech Kaczyński. Jednocześnie szykujemy się do podpisania zadziwiająco sformułowanej, wybitnie niekorzystnej dla kraju umowy na dostawy gazu z Rosji.

Po drugie – odbudowywanie przez Rosję swojej sfery wpływów. Rząd Tuska w gruncie rzeczy nie ma polityki wschodniej. Jej rolę odgrywa martwe już właściwie Partnerstwo Wschodnie, którym tak lubił się chwalić Radosław Sikorski. Prezydent Komorowski otwarcie zasygnalizował nasz brak zainteresowania sytuacją Gruzji. Ukraina została łatwo i z ulgą spisana na straty. Stosunki polsko-rosyjskie stają się od 10 kwietnia parodią obowiązkowej przyjaźni polsko-radzieckiej z czasów PRL.

Po trzecie – kwestie gospodarcze i finansowe. Rząd Tuska zapewnił nam już jedną umowę, za którą w ciągu kilku lat przyjdzie nam zapłacić horrendalną cenę: unijny pakiet klimatyczno-energetyczny. Ustępstwa, jakie osiągnęliśmy w tej sprawie, są w gruncie rzeczy symboliczne. Pakiet zaprojektowany był pod największe i najsilniejsze państwa Wspólnoty, kompletnie bez uwzględnienia interesów krajów takich jak Polska. Jego skutki dla naszej gospodarki i zamożności społeczeństwa będą druzgocące.

Gdybyśmy myśleli serio o obronie własnego interesu, w tej właśnie sprawie należało użyć weta, broni ostatecznej w UE. Bo jeśli nie użyliśmy go tutaj, to naprawdę trudno sobie wyobrazić, w jakich okolicznościach mogłoby mieć zastosowanie.

 

Z głównym nurtem

Owszem, Polska jest krajem chwalonym. Rosyjscy analitycy nie kryli satysfakcji z wygranej Komorowskiego. Niemiecka prasa rozpływała się nad nim przy okazji pierwszej wizyty, a Donald Tusk otrzymał Nagrodę Karola Wielkiego. Warto jednak zadać sobie pytanie, jakie jest źródło podobnych peanów. Otóż państwo lub jego liderzy mogą być chwaleni przez elity i media innych państw z dwóch powodów.

Po pierwsze – gdy dane państwo jest tak silne, iż pochlebstwo staje się drogą do ugrania czegoś. To jednak z całą pewnością nie jest przypadek Polski.

Po drugie – gdy kraj ma potencjał, aby stwarzać problemy i twardo bronić swojego interesu, ale z jakiegoś powodu tak się nie dzieje. Wówczas partnerzy o odmiennych interesach mają wszelkie powody, aby utwierdzać przywódców takiego państwa w przekonaniu, że prowadzą świetną, dojrzałą politykę i tą drogą powinni iść dalej. Temu służą pochlebne artykuły w prasie (która np. w Niemczech konsekwentnie i twardo broni niemieckiego interesu narodowego – całkiem inaczej niż w Polsce), rozmaite nagrody i honory.

Słabi, spolegliwi przywódcy mogą potem zaprezentować te bezkosztowe i puste przejawy sympatii swojej opinii publicznej, mówiąc: „Zobaczcie, jak jesteśmy szanowani”. Otóż nie – nie są to przejawy szacunku, ale psychologiczne i socjotechniczne gierki. Znacznie bardziej cieszyłbym się, gdyby prasa niemiecka pisała, że Bronisław Komorowski będzie partnerem trudnym i wymagającym. Taka opinia się w niej jednak nie pojawiła.

Prezydent Komorowski jako cele swojej pierwszej podróży zagranicznej wybrał Brukselę, Paryż i Berlin. To trasa najbanalniejsza, najoczywistsza, wpisująca się idealnie w plan „płynięcia z głównym nurtem”, by sięgnąć po sformułowanie Radosława Sikorskiego. Sygnał, że Polska z nowym prezydentem jest lojalna i grzeczna. A można sobie przecież wyobrazić podróż, której plan obejmowałby i Brukselę, i Waszyngton, i Watykan – to byłby czytelny sygnał atlantyckiego zaangażowania Polski oraz wartości, jakich nasz kraj chce bronić w Unii.

 

Moment prawdy

Odwiedziny prezydenta Komorowskiego u Nicolasa Sarkozy’ego i Angeli Merkel wpisywały się w deklarowaną politykę odświeżenia Trójkąta Weimarskiego. Tyle że Trójkąt Weimarski jest kolejnym chwytem propagandowym, zaś obecność w tej strukturze z Niemcami i Francją stawia nas na pozycji z góry przegranej. Powód jest prosty: Niemcy i Francja mają znacznie więcej wspólnych interesów, także gdy idzie o stosunki Unii Europejskiej z Rosją lub kształt budżetu UE, niż osobno Polska z Francją lub Polska z Niemcami.

Wniosek jest oczywisty: Polska będzie w Trójkącie w defensywie, gdy idzie o wszystkie żywotne dla nas kwestie. Odtworzenie Trójkąta nie da nam nic poza kolejną sesją dla fotoreporterów, podczas której prezydent, premier lub szef MSZ będą mogli się pouśmiechać do obiektywów.

Szczęśliwie nadchodzi kolejny po pakiecie klimatycznym realny i wymierny test tego, ile wart jest ów udawany szacunek i jaka jest faktycznie pozycja naszego kraju: negocjacje kolejnego budżetu UE. Wiadomo, że w tej kwestii interesy Niemiec i Polski są wręcz skrajnie rozbieżne. To będzie moment prawdy, gdy przekonamy się – zapewne bardzo boleśnie – jak niewiele warte są pochwalne peany w obcej prasie i poklepywanie po plecach.

Rzeczpospolita, rp.pl

Łukasz Warzecha
Autor jest komentatorem dziennika „Fakt”