KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Piątek, 29 listopada, 2024   I   03:58:02 PM EST   I   Błażeja, Margerity, Saturnina
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Pomnik nie musi dzielić

08 września, 2010

Żadna grupa polityczna nie potrafi sformułować propozycji, która mogłaby pogodzić dążenia zwaśnionych stron. Nic więc dziwnego, że głos musiał zabrać episkopat – stwierdza publicysta

Głos biskupów z Jasnej Góry apelujących o szerokie, ponadpartyjne porozumienie w sprawie upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej nawiązuje do najlepszych tradycji uczestnictwa Kościoła w sferze publicznej. To nieprawda, że Kościół zaangażował się w ten sposób w politykę, jak stwierdził niedawno na łamach „Rzeczpospolitej” były sekretarz episkopatu bp Tadeusz Pieronek („Co biskupów obchodzi stawianie pomników”, 2 września 2010 r.).

Spuścizna kardynała Wyszyńskiego
Przeciwnie, nawoływanie do jedności i wypracowania wspólnego stanowiska jest działaniem “ponadpolitycznym”, mającym na celu próbę uzdrowienia życia publicznego, do czego Kościół ma pełne prawo, a nawet obowiązek. Tym bardziej że żadna siła polityczna nie jest w stanie tego zrobić.

Tak było zawsze w kluczowych momentach historii Polski. Taki charakter ma komunikat Rady Biskupów Diecezjalnych opublikowany 25 sierpnia 2010 roku. Kościół w Polsce w sytuacjach ważnych bądź trudnych dla narodu zawsze zabierał głos, wskazując podstawowe wartości i dalekosiężny horyzont.

Apel o powołanie komitetu na rzecz upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej wydaje się jedyną sensowną propozycją

Taką strategię wypracował sługa boży kardynał Stefan Wyszyński i o tej spuściźnie nie powinniśmy zapominać, niezależnie od tego, że nastała demokracja. Jan Paweł II mówił wyraźnie, że Kościół winien być krytycznym sumieniem demokracji. Oświadczenie z Jasnej Góry mieści się w tym właśnie nurcie.

Apel o powołanie komitetu na rzecz upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej, składającego się z przedstawicieli najważniejszych urzędów w państwie, obozu władzy i opozycji, wydaje się jedyną sensowną propozycją. Szczególnie wobec totalnego zamieszania wokół tej sprawy, jakie obserwujemy od dwóch miesięcy w Polsce.

Tragedia, w której zginęli ludzie różnych opcji, zamiast łączyć we wspólnym bólu i solidarności (na co była szansa w okresie żałoby), stała się źródłem żenującej gry głównych sił politycznych. Jedna z nich cynicznie posługuje się symbolami religijnymi, usiłując w tę grę uwikłać Kościół. Jak w soczewce ogniskuje się to wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu, gdzie „miejsce zadumy i jedności Polaków stało się terenem gorszących manifestacji, wywołujących niepokój w całym kraju i zdumienie międzynarodowej opinii publicznej” (oświadczenie prezydium KEP z 12.08).

Gdzie są mężowie stanu
Dramatyzm sytuacji polega na tym, że żadna grupa polityczna – nie wyłączając najwyższych urzędów państwa – nie potrafi sformułować propozycji, która mogłaby pogodzić dążenia zwaśnionych stron. Okazało się, że nie ma w Polsce polityka, który zasługiwałby na miano męża stanu, czyli postrzegałby problemy w kategoriach dobra wspólnego, a nie partykularnego interesu partyjnego. Nic dziwnego, że – po długim wyczekiwaniu – głos w tej sytuacji zabrać musiał episkopat.

Biskupi definiują przede wszystkim istotę problemu. Nie jest nim krzyż, gdyż w tym wypadku używany jest jako instrument do osiągnięcia celu, lecz kwestia upamiętnienia ofiar, o co toczy się batalia. A skoro wizje tegoż upamiętnienia są rozbieżne, pojawia się propozycja stworzenia miejsca dialogu reprezentatywnych osób i urzędów, gdzie mozolnie można by dojść do porozumienia. To oczywistość z punktu widzenia „misji jednania”, do której Kościół powołany jest w każdym czasie.

Choć upłynął ponad tydzień od apelu episkopatu, zdumiewające jest milczenie bądź dystans okazywany przez jego głównych adresatów. To kolejny dowód na brak zdolności polityków do dalekowzroczności.

Zmarnowana szansa! Przecież współpraca różnych opcji na rzecz upamiętnienia ofiar wydaje się okazją do zaistnienia jednej z nielicznych platform porozumienia w polskim, jakże podzielonym, życiu publicznym.

Gdybym był doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego, gorąco namawiałbym go do objęcia postulowanego komitetu swym patronatem i zainicjowania jego prac. Po pierwsze dlatego, że jest on bezpośrednim następcą Lecha Kaczyńskiego i to do niego, a nie do opozycji, winna należeć inicjatywa upamiętnienia nieżyjącej głowy państwa. Po drugie – i to o wiele ważniejsze – Bronisław Komorowski ma w ten sposób szansę udowodnić, że jest prezydentem wszystkich Polaków. Po trzecie mógłby okazać otwartość wobec postulatów ludzi, którzy są jego politycznymi przeciwnikami. A taka postawa charakteryzuje każdego prawdziwego męża stanu. Zyskuje w ten sposób powszechne zaufanie.

Wreszcie, oficjalny, wspólny komitet na rzecz budowy pomnika byłby najlepszym sposobem „skanalizowania” działań opozycji w tym zakresie. O wiele lepiej jest prowadzić trudny dialog z opozycją w jasno zdefiniowanych strukturach niż na ulicy, gdzie dynamika wydarzeń ma charakter niekontrolowany.

Dwa scenariusze
Pamiętajmy, że pomnik ofiar katastrofy pod Smoleńskiem wcześniej czy później powstanie. Nie może być inaczej, gdyż życzy sobie tego kilka milionów Polaków. Procesu społecznego nikt nie powstrzyma, gdyż takie są prawa historii. Jednak możliwe są dwa scenariusze.

Pierwszy: jest szansa, że proces ten stanie się źródłem budowania narodowej jedności wokół pamięci o ofiarach tragedii, czemu sprzyja propozycja episkopatu. Drugi scenariusz – przy braku stworzenia jasnych ram dialogu – będzie owocować niejasnymi przepychankami skutkującymi spadkiem zaufania do kogokolwiek i postępującą destrukcją życia publicznego. Decyzja należy do prominentnych przedstawicieli polskiej klasy politycznej.

Źródło: Rzeczpospolita, rp.pl
Marcin Przeciszewski