KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Piątek, 29 listopada, 2024   I   01:45:35 PM EST   I   Błażeja, Margerity, Saturnina
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Wywiad z wdową po śp. ministrze Mercie

20 lipca, 2010

Stanisław Żaryn z portalu Fronda.pl przeprowadził bardzo interesujący wywiad z Magdaleną Mertą, wdową po śp. Tomaszu Mercie, wiceministrze kultury i dziedzictwa narodowego, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Oto jego pełna treść:

Stanisław Żaryn: Jaki jest Pani status w śledztwie dotyczącym przyczyn katastrofy smoleńskiej?
   
Magdalena Merta: Tu w Polsce z mocy prawa bliscy ofiar tej tragedii mają status osoby pokrzywdzonej. Daje nam to prawo do wglądu w akta, zarówno w część jawną i niejawną. Tak przynajmniej stanowi prawo. Inaczej jest ze statusem pokrzywdzonego w Rosji. Tam musielibyśmy się starać o niego. Nie jesteśmy przekonani, czy należy to robić. Z jednej strony dawałoby to nam prawo wglądu w akta śledztwa rosyjskiego, jednak nie mamy pewności, że otrzymalibyśmy rzeczywiście wgląd w całość akt, a nie w tę część, którą chcą nam pokazać rosyjscy śledczy.
   
Po drugie w statusie pokrzywdzonego w Rosji znajduje się pewna pułapka. Przyjmując go mamy bowiem obowiązek stawiania się na każde wezwanie prokuratora, żeby składać zeznania. Jeśli z jakiegoś powodu się nie stawimy, wolno nas doprowadzić siłą. Istnieje ewentualnie możliwość, żebyśmy składali te zeznania przed polskimi śledczymi, a oni by przekazywali je Rosji, ale nie mamy pewności, że zastosowano by właśnie tę procedurę.
   
SŻ: Na czym polega pułapka tych rozwiązań?
   
MM: Można sobie wyobrazić sytuację, że rosyjska prokuratura chce kogoś widzieć codziennie przez pół roku. Oznaczałoby to zupełną dezorganizację naszego życia. Patrzymy więc sceptycznie na to, czy należy wkładać Rosjanom w ręce takie narzędzie nękania. Być może warto upoważnić kogoś, by w imieniu rodzin ofiar działał w Rosji. Jednak nawet wtedy prokuratorzy rosyjscy mogą żądać naszej obecności, a nie obecności pełnomocnika. Po drugie możemy upoważnić tylko prawnika tam akredytowanego, który jest członkiem rosyjskiej izby adwokackiej. Takim ludziom niekoniecznie musimy ufać.
   
Nie wiadomo również, czy pełnomocnik cokolwiek zdziała w Rosji, czy jego praca przyniesie jakieś efekty. Chcemy się zwrócić do Pani adwokat Kariny Moskalenko - rosyjskiej obrończyni praw człowieka, która być może poradzi nam jak postąpić w tej sprawie, i wskaże nam prawników, którym moglibyśmy zaufać. Osobną kwestią jest to, że koszty wynajęcia pełnomocnika nie są refundowane. W wielu rodzinach zabrakło głównego, a często jedynego żywiciela. Nasza sytuacja materialna nie jest przesadnie dobra, dodatkowe obciążenie czyniłoby ją jeszcze trudniejszą.
   
SŻ: Czy jako pokrzywdzeni mają Państwo zagwarantowany dostęp do materiałów polskiego śledztwa?
   
MM: Z wykonaniem prawa do wglądu w akta jest źle. Prokuratura utrudnia nam dostęp do dokumentów jak tylko może. Z niewiadomych powodów udostępniana jest wszystkim rodzinom tylko jedna kopia materiałów. To powoduje, że tworzy się wielotygodniowa czy nawet wielomiesięczna kolejka rodzin, które te dokumenty chcą zobaczyć. W praktyce nie mamy również dostępu do akt tajnych. Mimo naszych wniosków o dostęp do nich, nie są one nam pokazywane.
   
SŻ: Dlaczego?
   
MM: Z mocy prawa mamy prawo wglądu w nie. W związku z tym prokuratura po prostu nie odpowiada na nasze wnioski. Prokuratorzy nie mogą powiedzieć, że się nie zgadzają, więc nie mówią po prostu nic. Na pytanie, dlaczego, też nie udziela się odpowiedzi. Traktujemy to jako próbę upokorzenia nas, jak złośliwość ze strony złych ludzi.
   
SŻ: Nie mają Państwo żadnej możliwości dyscyplinowania prokuratury?
   
MM: Problem polega na tym, że prokuratorzy nie pracują zgodnie z Kodeksem Postępowania Administracyjnego. On nakładałby obowiązek udzielenia odpowiedzi na nasze wnioski w określonym prawem terminie. Jednak Kodeks Postępowania Karnego, na podstawie którego toczy się śledztwo, nie wyznacza żadnych terminów odpowiedzi na jakiekolwiek wnioski. Teoretycznie możemy więc czekać na zgodę prokuratora 6 lat, a może 70... jak z poprzednim Katyniem.
   
Prokuratura mogłaby chociaż poinformować wnioskodawców, jak zamierza dalej postępować, kiedy odpowie na wnioski. Jednak to się nie dzieje. Ten urząd w ogóle jest bardzo nam nieprzyjazny.
   
SŻÚ Na czym polega ta nieprzyjazność?
   
MM: Zachowanie prokuratury jest upokarzające i dodatkowo bolesne. Do naszego bólu po stracie bliskich nam osób dołącza się ból wynikający z takiej zwykłej ludzkiej niechęci.
   
Spotykamy się ze złośliwością na każdym kroku. Ostatnio sześć tomów akt zostało wyłączonych z dostępu, ponieważ przyszły z Moskwy i zostały wysłane do tłumaczenia. Nie wiadomo jednak, dlaczego do tłumacza musiała trafić akurat ta kopia, którą udostępnia się rodzinom ofiar. Przecież tłumacz przysięgły korzysta z oryginałów. Dlaczego więc nam zabrano wgląd w tę część akt? Większość ofiar oraz ich bliskich należy do pokolenia, które z przymusu uczyło się języka rosyjskiego. Poradzilibyśmy sobie więc z przeczytaniem tych dokumentów.
   
SŻ: Skąd Pani zdaniem bierze się niechętna postawa prokuratorów prowadzących śledztwo?
   
MM: Nie rozumiem tego zupełnie. Ogólnie z postępowania czynników oficjalnych rozumiemy bardzo niewiele. Zarówno Polacy, jak i Rosjanie zachowują się tak, jakby mieli wiele do ukrycia. Każda sprawa, która nas dziwi, jak niechęć do powołania międzynarodowej komisji, która miałaby zająć się przyczyną katastrofy smoleńskiej, utrudnianie nam dostępu do akt, czy brak wystąpienia o wydanie Polsce wraku rządowego samolotu, składa się na obraz niezrozumiały.
   
Czego władza w Polsce tak się boi, że nie chce komisji międzynarodowej, co takiego może ona ustalić, że jej prace są tak niepożądane? Jeśli tłumaczeniem jest to, że nie chce się drażnić strony rosyjskiej i pogarszać stosunków z Moskwą, to myślę, że to się okaże nieskuteczne. Cała sytuacja prowokuje ludzi do dawania wyrazu niechęci wobec Rosjan, nie służy pojednaniu, tylko wzmacnia w ludziach obraz, że Rosjanie są źli, a Polacy się przed nimi płaszczą. Myślę, że opinia publiczna nabiera coraz gorszego mniemania o sposobie prowadzenia śledztwa. Sądzę, że gdy Polacy patrzą jak się obściskuje Tusk z Putinem to przypominają sobie uściski Gierka z Breżniewem i wciąż o Rosjanach myślą tak samo źle.
   
SŻ: Czy w ramach polskiego śledztwa mają Państwo możliwość wpływania na jego prowadzenie, składania wniosków formalnych?
   
MM: Teoretycznie mamy, ale takie wnioski pozostają bez rozpatrzenia. To śledztwo jest prowadzone w sposób bardzo chaotyczny, nie ma w nim żadnej myśli przewodniej. Nikt tak naprawdę nie zadaje sobie pytania, dlaczego doszło do katastrofy. Dodatkowo, na wnioski, wpinane w akta sprawy, prawie nie udziela się odpowiedzi. Mnie to bardzo zaskoczyło. Byłam przez wiele lat urzędniczką, moje kompetencje zostały potwierdzone przez Krajową Szkołę Administracji Publicznej, więc urzędowy obieg dokumentów nie jest mi obcy. Jeśli w jakichś dokumentach znajdują się wnioski, pod nimi powinna się znaleźć odpowiedź na nie. W tych dokumentach jest tak tylko kilkakrotnie. Zdecydowana większość wniosków jest wpięta bez żadnego komentarza i śladów odpowiedzi. Ja nawet pytałam mojego adwokata, czy prokuratura inaczej archiwizuje własne dokumenty. Mecenas powiedział, że nie, oni po prostu nie odpowiadają na przysyłane im pisma. Odpowiedzi takie można policzyć na palcach jednej ręki.
   
SŻ: Jak Pani ocenia przydatność materiałów, które Polska otrzymała do tej pory z Rosji? Mecenas Rafał Rogalski mówił ostatnio, że nie ma w nich materiałów kluczowych dla badania przyczyny tragedii pod Smoleńskiem.
   
MM: Marta Kochanowska powiedziała publicznie, że w tych 35 tomach akt do czegokolwiek nadaje się zaledwie 150 stron. Tylko tyle wnosi coś do całej sprawy. Duża część dokumentów została natomiast przeniesiona do części tajnej, do której w praktyce nie mamy dostępu.
   
Wciąż nie ma w tych materiałach dokumentów dotyczących ważnych kwestii. Brakuje np. dokumentacji medycznej. Nie ma nagrań z wieży kontroli lotów w Smoleńsku. Znamy przebieg rozmów, dzięki zeznaniom kapitana Jaka-40 Artura Wolsztyna, ale nagrań Rosjanie nam nie przekazali. Podobnie jak czarnych skrzynek. One są bardzo potrzebne, ponieważ ujawniony stenogram nie zgadza się z tym co usłyszała załoga Jaka. Dodatkowo są wątpliwości, czy stenogram nie został spreparowany, ponieważ podobno ujawniony zapis trwa za długo.
   
Odmawia się nam również zapisu fonetycznego rozmów z Tupolewa. Wtedy można byłoby zweryfikować rzetelność stenogramu, ustalić rzeczywisty przebieg rozmów między załogą a kontrolerem lotu, sprawdzić czy z zapisu coś wycięto. Brak tych materiałów jest dla nas niezrozumiały. Nie rozumiem, dlaczego Rosja nie chce nam ich przekazać, dlaczego Polacy mieliby nie mieć dostępu do tak ważnych materiałów.
   
Bliscy ofiar katastrofy smoleńskiej nie są jednak jednomyślni, czy rodziny powinny mieć dostęp do zapisów fonetycznych rozmów pilotów z wieżą. Rodziny członków załogi są, o ile wiem, przeciwne przekazaniu tych materiałów Polsce. Ale dlaczego miałoby to być tajemnicą przed Polakami? Zginął ich prezydent, dlaczego nie mieliby oni wiedzieć, co działo się na pokładzie Tupolewa. Moim zdaniem mają do tego dobre prawo. Podobno jedna z wdów powiedziała, że serce by jej pękło, gdyby cała Polska usłyszała, co jej mąż mówił przed śmiercią. Ale to nie jest własność tej pani, ja nie przyjmuję takiego argumentu. Może mi serce pęknie, jeśli nie usłyszę takiego zapisu. Uważam, że mam do niego prawo. Szczególnie, że podobno nagrały się tam również głosy z kabiny pasażerskiej.
   
SŻ: Czy strona rządowa jest w jakikolwiek sposób zaangażowana w to śledztwo?
   
MM: Nie, oficjalnie nie. Gdy rodziny ofiar występują z jakimś apelem do strony rządowej, szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski przysyła nam pismo, że śledztwo prowadzi prokuratura, a nie rząd i żebyśmy tam się zwracali.
   
Oficjalnie strona rządowa nie występuje więc w tej sprawie. Ale myślę, że całe śledztwo jest sterowane przez władze. Obawiam się, że opieszałość prokuratury w tej sprawie to nie przypadek. Bo w imię czego śledczy mieliby tak postępować. Obawiam się, że działają na mocy jakiegoś odgórnego polecenia, czy zgodnie z narzuconą im linią postępowania.
   
SŻ: Śledztwo prokuratury miałoby być ustawione?
   
MM: Wiele publikacji Instytutu Pamięci Narodowej pozwala zyskać rozeznanie dotyczące prowadzenia niektórych śledztw w PRLu. One były prowadzone tak, by niczego nie wyjaśnić. Śledztwo ws. przyczyn katastrofy smoleńskiej bardzo je przypomina. Ono jest prowadzone podobnie do śledztw ws. śmierci Grzegorza Przemyka, Stanisława Pyjasa, księdza Suchowolca, Zycha. To podobieństwo jest uderzające.
   
Mam takie wrażenie, że nikt nie zadał sobie trudu, by sprawdzić najbardziej nasuwające się i wynikające z logiki kwestie. To bardzo dziwne, bo dużo uwagi przywiązuje się do spraw, które z daleka pachną hucpą. Nie podejmuje się natomiast działań dotyczących poważnych wątków.
   
SŻ: Czy któraś z hipotez dotyczących przyczyn katastrofy jest Pani zdaniem prawdopodobna?
   
MM: Myślę, że trudno obalić tezę, że samolot został naprowadzony na niewłaściwy tor. Według zeznań świadków, Tupolew nadlatywał dokładnie tam, gdzie lądować próbował chwilę wcześniej rosyjski Ił-76. On nie trafił w lotnisko i musiał odlecieć. My się nie upieramy, że to jakiś zły człowiek pokierował specjalnie tak tym samolotem. Może był po prostu pijany, skacowany. Ale nie wykluczamy także, że był mordercą.
   
Z wielką uwagą wsłuchujemy się także w głosy ekspertów, którzy komentują sposób rozbicia się samolotu. Według nich przy szybkości 280 kilometrów na godzinę on nie powinien się rozpaść w ten sposób. Stan samolotu po katastrofie budzi zdziwienie i niepokój, szczególnie gdy porównuje się go do innych katastrof lotniczych. Będziemy występować o to, by skrupulatnie zbadano szczątki Tupolewa. Najlepiej, gdyby zrobiły to jakieś zachodnie instytuty. Nie do końca ufamy ludziom, którzy mogliby takie analizy zrobić w Polsce.
   
SŻ: Wykonanie analiz szczątków Tupolewa wymaga sprowadzenia wraku do Polski. Dlaczego jest to tak ważne by znalazł się on tutaj?
   
MM: Historia śledztw ws. przyczyn katastrof lotniczych pokazuje, że nawet drobne części maszyny mogą wnieść dużo do poznania przyczyn rozbicia się samolotu. To nie przypadek, że Amerykanie podnieśli z dna oceanu wrak airbusa, i mimo że operacja kosztowała gigantyczne pieniądze. Zastanawiamy się również, ile na tym wraku jest krwi naszych bliskich. Nie rozumiemy jak można było nie sprowadzić tego samolotu do Polski od razu.
   
Nie wiadomo również, czy ten wrak jest w całości. Doszły nas plotki, że nie ma śladów po kokpicie samolotu. Na żadnym zdjęciu nie widać tej części maszyny. Nie wiadomo co się z nim stało.
   
SŻ: Jak odbiera Pani decyzję o nieprzejmowaniu śledztwa ws. katastrofy? Czy była ona "grzechem pierworodnym", który obecnie powoduje, że Polska nie ma możliwości wpływania na śledztwo?
   
MM: Zadaje sobie pytanie, na ile była to decyzja Donalda Tuska. Bardzo bym chciała poznać treść jego rozmowy z Władimirem Putinem. Może Tusk nie miał wyboru. Uważam jednak, że to co się stało jest haniebne i bardzo źle świadczy o naszej suwerenności.
   
Wyobraźmy sobie, że tam spada samolot francuski lub izraelski. W tej sytuacji cały teren zostałby natychmiast otoczony, śledztwo prowadzone byłoby przez te kraje, a służby rosyjskie trzymane byłyby na odległość kilometra od miejsca tragedii.
   
Po szczątkach naszych bliskich natomiast deptał kto chciał. Po katastrofie zlecieli się okoliczni mieszkańcy włażąc na miejsce katastrofy, zwłoki były okradane, terenu zupełnie nie zabezpieczono. Miejsce katastrofy tak przeszukano, że miejscowy ksiądz znalazł miesiąc później kawałek ludzkiego ciała i pochował go na cmentarzu w Smoleńsku. Ktoś do tego dopuścił, ktoś pozwolił, żeby ta sytuacja tak wyglądała.
   
SŻ: Analogia katastrofy smoleńskiej ze zbrodnią katyńską nasuwa się sama. Czy polityka informacyjna mediów w Polsce nie przypominała Pani typowej dla PRLowskiej propagandy tabuizacji sprawy?
   
MM: Bądźmy sprawiedliwi, media różnie opisywały katastrofę smoleńską. Na środowisko "Gazety Polskiej" mogliśmy liczyć, "Misja specjalna" w każdym programie wspominała o toczącym się śledztwie ws. przyczyn katastrofy. Czujemy duże wsparcie ze strony mediów, które nie muszą się bać władzy, które nie sądzą, że fikcyjna poprawa w stosunkach polsko-rosyjskich jest sprawą nadrzędną.
   
Myślę, że zarzucić można coś jedynie tym mediom, które zdają się być pasem transmisyjnym oficjalnych mediów rosyjskich, oraz tym, które nie są niezależne od rządzącej Polską formacji. Do nich można mieć zastrzeżenia. Wielu dziennikarzy w prywatnych rozmowach próbowało jednak być uczciwymi. Mówili, że oni - jak my - nie odrzucają ewentualność zamachu na rządowy samolot, ale zaznaczali, że nie mogą tego głośno mówić. Mówili tak, jakby się przed nami usprawiedliwiali.
   
Także media mediom nie równe. Na pewno dziwny był obecny w środkach masowego przekazu ton agresji i deprecjonowanie głosów odmiennych od oficjalnie przyjętej linii. Monika Olejnik zarzuciła nam, że mamy obsesję smoleńską. Rozumiem, że ona ma taką intuicję, bo nie ma przecież wiedzy, że to był wypadek, i to najlepiej zawiniony przez pilotów. Moja teściowa, matka, która straciła swoje jedyne dziecko, jest jednak zdania, że to nie był wypadek, że wszyscy zostali zamordowani, i że ktoś z Polski posłał ich na śmierć. Ona ma taką intuicję. I czy intuicja matki nie wydaje się być bliższa prawdy niż intuicja kompletnie nie związanej ze sprawą dziennikarki. Zwłaszcza, że zagmatwanie śledztwa daje poszlaki, przemawiające raczej za wersją mojej teściowej.
   
SŻ: A jaką intuicję ma Pani?
   
MM: My zadajemy sobie pytanie o możliwy zamach, ale przecież wolelibyśmy, żeby to był zwykły wypadek. Jak straszna jest myśl, że ktoś z premedytacją odebrał nam naszych bliskich. Jak straszna jest myśl, że ktoś z Polski mógłby ich posłać na śmierć. Mój mąż był przecież członkiem obecnego rządu. Wprawdzie odziedziczonym po poprzednikach, ale mimo to był częścią tej władzy, i zachowywał się wobec niej lojalnie. Myśl, że ktoś z Polski mógł posłać go na rzeź, jest przerażająca. Ja wolałabym, żeby tak nie było. Nie odrzucam i nie odrzucę żadnego argumentu, który świadczyłby, że to nie był zamach. Łatwiej byłoby mi żyć ze świadomością, że Bóg tak chciał, a nie źli ludzie.
   
SŻ: Wierzy Pani, że dowiemy się dlaczego rządowy Tupolew się rozbił?
   
MM: Muszę wierzyć, bo nie miałabym po co żyć. Będziemy robić wszystko, by prawda o tej katastrofie ujrzała światło dzienne. Zdajemy sobie jednak sprawę, z jakim krajem mamy do czynienia, wiemy ile trwa śledztwo katyńskie. Do dziś nie znamy np. losów skrzyń katyńskich. Mamy nadzieję, że w tej sprawie będziemy czekać mniej niż 70 lat. Czy przyczyny da się wyjaśnić, o to trzeba pytać ekspertów.
   
Jak wiadomo nie wpuszczono na miejsce wypadku polskich archeologów. Skłamano, że ziemia została przesiana, ale tak naprawdę wpuszczono tam tylko buldożery i zaorano teren. Archeolodzy są mimo tego optymistami. Jeśli uda im się w końcu dojechać na miejsce tragedii, mogą jeszcze wiele znaleźć w tamtejszej ziemi. Oni mówią, że sobie poradzą. W końcu są to ludzie potrafiący odnajdywać rzeczy skryte pod ziemią od setek lat.
   
SŻ: Czy Pani zdaniem po katastrofie smoleńskiej Polska się zmieniła, czy Polacy są inni po 10 kwietnia?
   
MM: Sądzę, że podziały w społeczeństwie są większe niż były w 1989 roku. Myślę, że są to tak naprawdę już dwie Polski. W ludziach odżyła też chęć manifestowania swoich uczuć. Taka, z jaką mieliśmy do czynienia w PRLu. Ja też odczuwam taką pokusę.
   
SŻ: Manifestowanie uczuć wiąże się z symbolami. Jak Pani odbiera wzywanie do usunięcia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego?
   
MM: To kolejny policzek wymierzony bliskim ofiar katastrofy smoleńskiej. Wydaje mi się, że to małpia złośliwość. Krzyż to najświętszy symbol. Walka z krzyżem? Jakież to niegodne, niskie. Rozumiem, że ten symbol najbardziej bodzie w oczy, ale dla nas to symbol Tego, który się nami opiekuje, pomaga nam najbardziej, do którego się uciekamy w naszych modlitwach. Uważam, że mamy obowiązek bronić tego krzyża. Powiedzieć Złemu i jego akolitom: nie. Mam wrażenie, że obrona tego krzyża jest zrobieniem kroku w stronę Chrystusa, jest powiedzeniem Mu: jesteśmy Ci wierni.
   
Jeśli jednak dojdzie do zlikwidowania krzyża będę apelowała, byśmy układali przed Pałacem Prezydenckim krzyż z kwiatów, choćby trzeba było robić to codziennie od nowa, jak to miało miejsce za czasów PRLu na Pl. Zwycięstwa. Takie symboliczne miejsce jest Polakom bardzo potrzebne. Ten naród stracił swojego prezydenta. Powinien móc składać mu hołd. Dobrze byłoby, gdyby z czasem przed pałacem stanął pomnik Pary Prezydenckiej. Wtedy to tam składalibyśmy wieńce w hołdzie prezydentowi, który zginął na służbie w czasie tak szczytnej misji. Do tego czasu harcerski krzyż powinien zostać tam, gdzie jest. To przecież także wyraz naszej narodowej solidarności po katastrofie smoleńskiej.
   

Jerzy Bukowski