Podczas rocznicowej konferencji, zorganizowanej przez NSZZ Solidarność pod patronatem i z udziałem Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, w amfiteatralnej auli Szkoły Głównej Handlowej zabrakło miejsc siedzących.
Wystąpieniom zaproszonych gości oraz debacie uczestników dwóch paneli dyskusyjnych, zogniskowanym wokół pytania „Jak zagospodarowaliśmy naszą wolność”, przysłuchiwało się kilkuset związkowców, którzy zjechali do Warszawy z całego kraju. Największa grupa przybyła z Płocka, liczne reprezentacje wystawiły też Łódź, Białystok i Gdańsk, ale w uroczystym podsumowaniu ogłoszonego przez związek Roku Niepodległości i Solidarności wzięły udział delegacje z większości struktur regionalnych „S”.
Pożytki z wolności
W zamyśle organizatorów konferencja, przygotowana we współpracy z „Tygodnikiem Solidarność”, miała stworzyć okazję do refleksji nad procesem polskich przemian. O ocenę osiągnięć i niespełnień dwudziestolecia 1989 – 2009 zwrócono się do grupy uczonych, życzliwych solidarnościowej tradycji, ale i z niekwestionowanym autorytetem w środowiskach akademickich. Wśród gości nie zabrakło polityków i przedstawicieli pracodawców.
– Stawiamy tytułowe pytanie, żeby w przyszłości dokonywać lepszych wyborów, by kraj mógł rozwijać się lepiej, a między Polakami nie rosły tak wielkie różnice – mówił sekretarz KK „S” Jacek Rybicki, witając m. in. prezydenta Kaczyńskiego, wicepremiera Pawlaka, prezesa IPN Kurtykę, przewodniczącego OPZZ Jana Guza, posłów Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej.
– Pytanie o użytek z odzyskanej wolności, wskazuje na nasz sukces podstawowy, że oto mamy wolność, której wcześniej nie było – powiedział Lech Kaczyński. – Polska po okresie wahań, a warto przypomnieć, że takie wahania wśród polskich elit były, poszła w stronę przynależności do NATO oraz Unii Europejskiej.
Prezydent do osiągnięć czasu przemian zaliczył powrót do demokratycznych procedur, przywrócenie zasad gospodarki rynkowej, otwarcie na świat, uczestnictwo w międzynarodowych strukturach bezpieczeństwa i współpracy gospodarczo-politycznej, oraz boom edukacyjny.
Pod szyldem prywatyzacji
Natomiast mówiąc o pasywach dwudziestolecia, prezydent Kaczyński wskazał na niewydolność instytucji państwowych oraz niski stopień identyfikacji Polaków z państwem, znów często postrzeganym jako struktura obca i nieprzyjazna obywatelowi. Na ten stan rzeczy złożyły się intelektualna moda na liberalizm, który do Polski dotarł w postaci skrajnej i mocno uproszczonej, niechęć do państwa dość naturalna u ludzi wyrywających się z totalitarnej opresji, a także fatalny stan przejętych po PRL instytucji, których nie poddano istotnej naprawie.
W konsekwencji – analizował mówca – państwo nie było w stanie wywiązać się ani z ambitnej roli koordynatora procesów społecznych, ani dostarczyć gwarancji bezpieczeństwa jako tzw. nocny stróż. Dlatego wyścig do własności, opatrzony trochę mylnym szyldem prywatyzacji, pozornie odbywał się w warunkach „chaotycznej spontaniczności”. Co ciekawe – podkreślił Lech Kaczyński – w tę żywiołowość procesu tworzenia się w Polsce nowej struktury społecznej uwierzyli też eksperci, którym nie sposób zarzucić jakichkolwiek związków ze starym systemem.
Szanse zostały rozdzielone nierówno, dlatego budowa solidarnego i sprawiedliwego państwa, które Polacy będą mogli uznać za własne, wciąż jeszcze przed nami – konkludował prezydent Kaczyński.
Solidarność jako konieczność
– Rosnące rozwarstwienie społeczne dowodzi nieefektywności rynków, jako mechanizmu wyrównywania poziomu dochodów czy warunków życia – powiedział Waldemar Pawlak, który podkreślił też rolę związku w Komisji Trójstronnej. – Jeśli szukamy właściwych proporcji między wolnością a równością, Solidarność niewątpliwie może nam to ułatwić, wskazując punkt równowagi między ludzką potrzebą wolności i koniecznością wsparcia człowieka w potrzebie.
Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska rozpoczęła od polemiki z tradycyjnymi definicjami sierpniowego zrywu Polaków, które nazywają Solidarność „cudem”, „religią”, „utopią społeczeństwa obywatelskiego”, „robotniczą rewolucją” lub „ruchem narodowo-wyzwoleńczy”. Gdyby tak w istocie było – dowodziła – to w wolnej, demokratycznej Polsce Solidarność jako „ rewolucja robotnicza” znalazłaby już swe miejsce w muzeum z niepotrzebnymi ideologiami. Równie mało przydatny po odzyskaniu suwerenności okazałby się też „ruch narodowo-wyzwoleńczy”.
– Czym więc Solidarność była? Powiedziałabym, że Solidarność jako samorządny niezależny związek zawodowy okazała się bardzo pragmatycznym i niezwykle skutecznym sposobem przywrócenia normalności, uwolnienia Polski od sowieckiej dominacji. To nie był cud, tylko genialnie wymyślony przez konkretnych ludzi w Stoczni i zaakceptowany przez miliony Polaków sposób przeprowadzenia ważnej, społecznej operacji – tłumaczyła Fedyszak-Radziejowska. – A solidarność przez małe „s” była spoiwem rewitalizującym wspólnotę polskiego społeczeństwa oraz sztandarem dla społecznej zmiany. Tak, właśnie zmiany, a nie rewolucji.
Uczona przypomniała, że w latach 1980-81 pod opiekuńczym parasolem związku powstawały zakazywane lub ograniczane w PRL stowarzyszenia, koła i organizacje; studenckie, harcerskie, kresowe, Sybiraków, twórcze, akowskie, kulturalne, regionalne, chłopskie, wraz biuletynami, pismami, pisemkami i książkami.
– Wokół Solidarności było w latach 1980-81 prawie normalnie, czyli pluralistycznie i różnorodnie. W latach 80. Polacy nie potrzebowali kolejnej ideologii czy doktryny. Mieli wiarę, Kościół katolicki i Jana Pawła II – mówiła.
Brudny kapitał społeczny
Dr Fedyszak pytała też o współczesną rolę związku. Analizowała przyczyny, dla których obiegowe opinie są dziś dla Solidarności bardzo niekorzystne.
– Mówi się, że związki zawodowe to pozostałość po komunie, relikt socjalistycznej przeszłości. Że ukształtowały kiedyś roszczeniowe postawy w społeczeństwie. Że blokują rozwój gospodarki czy ekspansję i rozwój przedsiębiorców. Że są oparciem dla życiowych nieudaczników, którzy szukają w związkach zawodowych bezpieczeństwa na rynku pracy. Dla części młodych ludzi związek zawodowy to obciach. A działacz związkowy stał się synonimem parapolityka, który żeruje na pracownikach – wyliczała najczęściej podnoszone zarzuty. Następnie dowiodła fałszywości tych stereotypów i wskazała na motywy ich upowszechniania.
Wiadomo przecież – argumentowała – że słabe i nieakceptowane związki w demokratycznym państwie oznaczają słabsze mechanizmy kontroli struktur władzy różnych szczebli. A Solidarność jako związek zawodowy jak była, tak i jest ważnym, choć nie jedynym gwarantem praw obywatelskich w demokratycznym państwie. Jeśli demokracja ma być czymś więcej, niż fasadą czy atrapą, potrzebuje mechanizmów i instytucji wzmacniających demokratyczne procedury.
Uczona przypomniała wezwanie Jana Pawła II, który nakazał nam pielęgnować dziedzictwo Polski i Solidarności.
– Ale my z tym obowiązkiem dbania o dziedzictwo Solidarności najwyraźniej nie potrafiliśmy sobie poradzić. Mówiąc dramatycznie, solidarność jako postawa jest bardziej widoczna w elitarnych grupach interesów, takich jak korporacje prawnicze, organizacje wielkiego biznesu, środowiska przeciwników lustracji, w establishmencie na pograniczu świata polityki, biznesu i świata przestępczego – puentowała Fedyszak-Radziejowska. – Brudny kapitał społeczny ma się dzisiaj w Polsce znacznie lepiej, niż ten budowany na solidarności sumień.
Stary system musiał odejść
Analizy kosztów polskich reform dokonał dr Ryszard Bugaj. Doradca ekonomiczny prezydenta zauważył, że ocena procesu przemian zależy od rodzaju przyjętych kryteriów. Powiedział też, że nie wszystkie czynniki warunkujące transformację zależały wyłącznie od naszych krajowych decyzji. Że istotnym czynnikiem dookreślającym ten proces była sytuacja zewnętrzna. Przypomniał wreszcie, co może najistotniejsze, że przekształcenie masy spadkowej po komunizmie było po prostu koniecznością.
– Gospodarka komunistyczna dusiła się w sobie, nie było żadnego sposobu utrzymania nawet jej dotychczasowego standardu, nie mówiąc już o jego poprawie. Obowiązujący system nakazowo-rozdzielczy powodował, że była ona skrajnie zasobochłonna – wyjaśniał dr Bugaj. – Można powiedzieć, że wtedy nie tyle istniało pełne zatrudnienie, lecz występował raczej deficyt rąk do pracy, bo przecież zatrudnienie było nieracjonalne.
Drugą cechą, przesądzającą o niesprawności tamtego modelu gospodarczego, była jego patologiczna polityzacja, która uniemożliwiała selekcję kadr według kryteriów kompetencyjnych. Dlatego – w ocenie prezydenckiego eksperta – w roku 1989 Polska nie miała innego wyboru niż kapitalizm. Można było jednak pytać o wybór drogi, jaką należy do niego zmierzać.
Dr Bugaj przypomniał, że istniał solidarnościowy program rozwoju gospodarczego, znacznie bardziej prospołeczny i etatystyczny, który jednak szybko wylądował w koszu na śmieci. Tłumacząc, dlaczego tak się stało, ideowy oponent Leszka Balcerowicza przypomniał, że w roku 1990 ekonomia neoliberalizmu była u szczytu powodzenia, toteż występowanie przeciw jej tezom nosiło wówczas znamiona daleko posuniętej niestosowności.
– Zawsze twierdzę, że gdyby nasza transformacja odbywała się 15 lat wcześniej albo 20 lat później, to przybrałaby całkiem inny kształt – powiedział Ryszard Bugaj.
Czy można było lepiej?
Ekonomista przypomniał koszty obranej drogi do kapitalizmu.
– Obiecywano, że spadek PKB nie przekroczy 3 proc. w ciągu całego okresu transformacji. Obiecywano, że bezrobocie nie przekroczy 400 tys. ludzi. Obiecywano, że inflacja będzie zdmuchnięta nieomal natychmiast – mówił. – Tymczasem po pierwszych 2 latach sytuacja była dramatyczna. PKB obniżył się mniej więcej o 12 proc.! Płace realne spadły o jedną czwartą czy nawet więcej. W budżecie, w stosunku do ustawy budżetowej, zabrakło 28 proc. dochodów!
Jednak – wypomniał liberalnym doktrynerom dr Bugaj – pod koniec roku 1991 nikt nie protestował ani przeciwko dodrukowaniu pieniędzy na sfinansowanie deficytu, ani przeciwko potraktowaniu ich jako bezprocentowej pożyczki z banku centralnego, choć stopa inflacji sięgała wtedy kilkudziesięciu procent.
Mimo wszystko, bilans dwudziestolecia – w ocenie znanego ekonomisty – wypada dobrze. Znacznie lepszy stan środowiska naturalnego, nieporównanie mniej zasobochłonna gospodarka, nawet przeciętny czas życia Polaków wydłużył się w tym okresie o 4 lata. Do minusów natomiast trzeba zaliczyć ogromne nierówności, które przenoszone międzypokoleniowo mogą poważnie zagrozić zasadzie równego startu. Musi niepokoić też wysokie bezrobocie oraz niski poziom kapitału społecznego, co zdaniem dr. Bugaja oznacza, że Solidarność ma nadal wiele do zrobienia.
Chora praca i antyzwiązkowa krucjata
– Dwadzieścia dziewięć lat temu robotnicy, inżynierowie, nauczyciele, ludzie pracy wszystkich zawodów zorganizowali się w NSZZ Solidarność. Za pokojową walkę o prawo do zrzeszania się przewodniczący związku Lech Wałęsa dostał Pokojową Nagrodę Nobla. Rozpadł się blok sowiecki, runął zbrodniczy system, a Solidarnością zachwycił się cały świat – mówił w auli SGH przewodniczący Janusz Śniadek. – Dlaczego wobec tego dziś, po dwudziestu latach naszej wolności, można usłyszeć, że przynależność do związków zawodowych to obciach?
Przewodniczący KK „S” odniósł się do oburzających, jawnie fałszywych oskarżeń kierowanych pod adresem związku. Dlaczego, nawet w obliczu kryzysu, antyzwiązkowa propaganda znajduje taki posłuch u ludzi? Lider Solidarności dał wyraz przekonaniu, że to skutek zauroczenia polskich elit indywidualizmem, który faworyzuje postawy egoistyczne, a w nierównościach upatruje siły sprawczej wszelkich procesów rozwojowych.
– Rozwarstwienie społeczne u nas należy do najwyższych w Europie. Polska praca jest chora, dramatycznie kurczy się liczba osób zatrudnionych na stałe, dlatego obrona miejsc pracy oraz stałego zatrudnienia staje się naszym sztandarowym postulatem – podkreślił przewodniczący Śniadek. – Bez silnych związków zawodowych, bez rzetelnego dialogu społecznego i ustanowienia w Polsce standardów socjalnych na poziomie rozwiniętych krajów europejskich, polscy pracownicy nie dogonią poziomu życia swoich kolegów z Europy.
Siedmiu wspaniałych panelistów
Wiele ciekawych uszczegółowień przyniosły dyskusje panelowe, składające się na drugą część konferencji. Uczestnicy panelu, który poprowadził Waldemar Bartosz, przewodniczący Regionu Świętokrzyskiego, zastanawiali się, w jaki sposób wysoki poziom rozwarstwienia społecznego wpływa na rozwój gospodarczy.
Początkowa różnica zdań, jaka zarysowała się między dr. Stephanem Portet a dr. Tomaszem Żukowskim, zaowocowała kompromisem. Analityk z firmy S. Partner stanowczo twierdził, że nierówności społeczne jako czynnik o silnym ładunku demotywacyjnym rozwojowi nie służą, natomiast polski socjolog i politolog uznał, że pewien poziom różnic społecznych do działania jednak motywuje. Ostatecznie obie strony sporu zgodziły się, że istnieje jakieś optimum różnicy społecznej, choć do żadnych ustaleń jego wartości nie doszło.
– W roku 2007, przy niezłych, jeszcze przedkryzysowych nastrojach ponad 96 proc. ankietowanych osób ze środowisk pracowniczych odpowiedziało, że różnice społeczne w naszym kraju są duże lub dość duże – powiedział socjolog pracy prof. Juliusz Gardawski. Zdaniem uczonego, ten wynik dowodzi, że poczucie nierówności społecznych mocno jednak doskwiera Polakom.
Moderatorem drugiego panelu, z udziałem historyków prof. Wojciecha Roszkowskiego i dr. hab. Antoniego Dudka, przewodniczącego Polskiego Towarzystwa Socjologicznego prof. Piotra Glińskiego oraz pisarza Marka Nowakowskiego, był redaktor naczelny „Tygodnika Solidarność” Jerzy Kłosiński. Uczestnicy tej dyskusji powrócili do pytania o użytek, jaki w ciągu dwóch dziesięcioleci zrobiliśmy z odzyskanej wolności.
– Wybory 4 czerwca pokazały, że społeczeństwo jest w stanie odrzucić komunizm w całości. Moim zdaniem, ten fakt został przez przywódców społeczeństwa zlekceważony – ocenił prof. Wojciech Roszkowski. – Dramatem Polski stało się to, że w 1989 roku nie zaczęliśmy naprawdę tworzyć państwa od nowa, a wszelkie późniejsze próby wprowadzenia nowego porządku były sabotowane, paraliżowane bądź wyśmiewane.
– Zabrakło jednoczącej siły sprawczej – napisał Marek Nowakowski w literackiej analizie zaniechań III RP, której odczytywanie kilkakrotnie przerwały mu oklaski słuchaczy. – Toteż rządcom minionego dwudziestolecia udało się skutecznie pozbawić Polaków poczucia sensu pracy dla czegoś wspólnego.
Według Piotra Glińskiego, elity wywodzące się z Solidarności nie zdołały zbudować społeczeństwa obywatelskiego ani rozliczyć PRL-u. Ale tych porażek było przecież więcej, o czym świadczą zarówno dwukrotny powrót postkomunistów do władzy, jak i dziesięć lat prezydentury partyjnego aparatczyka.
Największy optymizm przejawił historyk i politolog Antoni Dudek, który ocenił, że po roku 1989 udało się Polakom rozwiązać – jak oszacował – około 60 proc. stojących przed nimi problemów.
O konferencji powiedzieli:
Waldemar Żyszkiewicz
„Tygodnik Solidarność” nr 37, z 11 września 2009
Pożytki z wolności
W zamyśle organizatorów konferencja, przygotowana we współpracy z „Tygodnikiem Solidarność”, miała stworzyć okazję do refleksji nad procesem polskich przemian. O ocenę osiągnięć i niespełnień dwudziestolecia 1989 – 2009 zwrócono się do grupy uczonych, życzliwych solidarnościowej tradycji, ale i z niekwestionowanym autorytetem w środowiskach akademickich. Wśród gości nie zabrakło polityków i przedstawicieli pracodawców.
– Stawiamy tytułowe pytanie, żeby w przyszłości dokonywać lepszych wyborów, by kraj mógł rozwijać się lepiej, a między Polakami nie rosły tak wielkie różnice – mówił sekretarz KK „S” Jacek Rybicki, witając m. in. prezydenta Kaczyńskiego, wicepremiera Pawlaka, prezesa IPN Kurtykę, przewodniczącego OPZZ Jana Guza, posłów Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej.
– Pytanie o użytek z odzyskanej wolności, wskazuje na nasz sukces podstawowy, że oto mamy wolność, której wcześniej nie było – powiedział Lech Kaczyński. – Polska po okresie wahań, a warto przypomnieć, że takie wahania wśród polskich elit były, poszła w stronę przynależności do NATO oraz Unii Europejskiej.
Prezydent do osiągnięć czasu przemian zaliczył powrót do demokratycznych procedur, przywrócenie zasad gospodarki rynkowej, otwarcie na świat, uczestnictwo w międzynarodowych strukturach bezpieczeństwa i współpracy gospodarczo-politycznej, oraz boom edukacyjny.
Pod szyldem prywatyzacji
Natomiast mówiąc o pasywach dwudziestolecia, prezydent Kaczyński wskazał na niewydolność instytucji państwowych oraz niski stopień identyfikacji Polaków z państwem, znów często postrzeganym jako struktura obca i nieprzyjazna obywatelowi. Na ten stan rzeczy złożyły się intelektualna moda na liberalizm, który do Polski dotarł w postaci skrajnej i mocno uproszczonej, niechęć do państwa dość naturalna u ludzi wyrywających się z totalitarnej opresji, a także fatalny stan przejętych po PRL instytucji, których nie poddano istotnej naprawie.
W konsekwencji – analizował mówca – państwo nie było w stanie wywiązać się ani z ambitnej roli koordynatora procesów społecznych, ani dostarczyć gwarancji bezpieczeństwa jako tzw. nocny stróż. Dlatego wyścig do własności, opatrzony trochę mylnym szyldem prywatyzacji, pozornie odbywał się w warunkach „chaotycznej spontaniczności”. Co ciekawe – podkreślił Lech Kaczyński – w tę żywiołowość procesu tworzenia się w Polsce nowej struktury społecznej uwierzyli też eksperci, którym nie sposób zarzucić jakichkolwiek związków ze starym systemem.
Szanse zostały rozdzielone nierówno, dlatego budowa solidarnego i sprawiedliwego państwa, które Polacy będą mogli uznać za własne, wciąż jeszcze przed nami – konkludował prezydent Kaczyński.
Solidarność jako konieczność
– Rosnące rozwarstwienie społeczne dowodzi nieefektywności rynków, jako mechanizmu wyrównywania poziomu dochodów czy warunków życia – powiedział Waldemar Pawlak, który podkreślił też rolę związku w Komisji Trójstronnej. – Jeśli szukamy właściwych proporcji między wolnością a równością, Solidarność niewątpliwie może nam to ułatwić, wskazując punkt równowagi między ludzką potrzebą wolności i koniecznością wsparcia człowieka w potrzebie.
Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska rozpoczęła od polemiki z tradycyjnymi definicjami sierpniowego zrywu Polaków, które nazywają Solidarność „cudem”, „religią”, „utopią społeczeństwa obywatelskiego”, „robotniczą rewolucją” lub „ruchem narodowo-wyzwoleńczy”. Gdyby tak w istocie było – dowodziła – to w wolnej, demokratycznej Polsce Solidarność jako „ rewolucja robotnicza” znalazłaby już swe miejsce w muzeum z niepotrzebnymi ideologiami. Równie mało przydatny po odzyskaniu suwerenności okazałby się też „ruch narodowo-wyzwoleńczy”.
– Czym więc Solidarność była? Powiedziałabym, że Solidarność jako samorządny niezależny związek zawodowy okazała się bardzo pragmatycznym i niezwykle skutecznym sposobem przywrócenia normalności, uwolnienia Polski od sowieckiej dominacji. To nie był cud, tylko genialnie wymyślony przez konkretnych ludzi w Stoczni i zaakceptowany przez miliony Polaków sposób przeprowadzenia ważnej, społecznej operacji – tłumaczyła Fedyszak-Radziejowska. – A solidarność przez małe „s” była spoiwem rewitalizującym wspólnotę polskiego społeczeństwa oraz sztandarem dla społecznej zmiany. Tak, właśnie zmiany, a nie rewolucji.
Uczona przypomniała, że w latach 1980-81 pod opiekuńczym parasolem związku powstawały zakazywane lub ograniczane w PRL stowarzyszenia, koła i organizacje; studenckie, harcerskie, kresowe, Sybiraków, twórcze, akowskie, kulturalne, regionalne, chłopskie, wraz biuletynami, pismami, pisemkami i książkami.
– Wokół Solidarności było w latach 1980-81 prawie normalnie, czyli pluralistycznie i różnorodnie. W latach 80. Polacy nie potrzebowali kolejnej ideologii czy doktryny. Mieli wiarę, Kościół katolicki i Jana Pawła II – mówiła.
Brudny kapitał społeczny
Dr Fedyszak pytała też o współczesną rolę związku. Analizowała przyczyny, dla których obiegowe opinie są dziś dla Solidarności bardzo niekorzystne.
– Mówi się, że związki zawodowe to pozostałość po komunie, relikt socjalistycznej przeszłości. Że ukształtowały kiedyś roszczeniowe postawy w społeczeństwie. Że blokują rozwój gospodarki czy ekspansję i rozwój przedsiębiorców. Że są oparciem dla życiowych nieudaczników, którzy szukają w związkach zawodowych bezpieczeństwa na rynku pracy. Dla części młodych ludzi związek zawodowy to obciach. A działacz związkowy stał się synonimem parapolityka, który żeruje na pracownikach – wyliczała najczęściej podnoszone zarzuty. Następnie dowiodła fałszywości tych stereotypów i wskazała na motywy ich upowszechniania.
Wiadomo przecież – argumentowała – że słabe i nieakceptowane związki w demokratycznym państwie oznaczają słabsze mechanizmy kontroli struktur władzy różnych szczebli. A Solidarność jako związek zawodowy jak była, tak i jest ważnym, choć nie jedynym gwarantem praw obywatelskich w demokratycznym państwie. Jeśli demokracja ma być czymś więcej, niż fasadą czy atrapą, potrzebuje mechanizmów i instytucji wzmacniających demokratyczne procedury.
Uczona przypomniała wezwanie Jana Pawła II, który nakazał nam pielęgnować dziedzictwo Polski i Solidarności.
– Ale my z tym obowiązkiem dbania o dziedzictwo Solidarności najwyraźniej nie potrafiliśmy sobie poradzić. Mówiąc dramatycznie, solidarność jako postawa jest bardziej widoczna w elitarnych grupach interesów, takich jak korporacje prawnicze, organizacje wielkiego biznesu, środowiska przeciwników lustracji, w establishmencie na pograniczu świata polityki, biznesu i świata przestępczego – puentowała Fedyszak-Radziejowska. – Brudny kapitał społeczny ma się dzisiaj w Polsce znacznie lepiej, niż ten budowany na solidarności sumień.
Stary system musiał odejść
Analizy kosztów polskich reform dokonał dr Ryszard Bugaj. Doradca ekonomiczny prezydenta zauważył, że ocena procesu przemian zależy od rodzaju przyjętych kryteriów. Powiedział też, że nie wszystkie czynniki warunkujące transformację zależały wyłącznie od naszych krajowych decyzji. Że istotnym czynnikiem dookreślającym ten proces była sytuacja zewnętrzna. Przypomniał wreszcie, co może najistotniejsze, że przekształcenie masy spadkowej po komunizmie było po prostu koniecznością.
– Gospodarka komunistyczna dusiła się w sobie, nie było żadnego sposobu utrzymania nawet jej dotychczasowego standardu, nie mówiąc już o jego poprawie. Obowiązujący system nakazowo-rozdzielczy powodował, że była ona skrajnie zasobochłonna – wyjaśniał dr Bugaj. – Można powiedzieć, że wtedy nie tyle istniało pełne zatrudnienie, lecz występował raczej deficyt rąk do pracy, bo przecież zatrudnienie było nieracjonalne.
Drugą cechą, przesądzającą o niesprawności tamtego modelu gospodarczego, była jego patologiczna polityzacja, która uniemożliwiała selekcję kadr według kryteriów kompetencyjnych. Dlatego – w ocenie prezydenckiego eksperta – w roku 1989 Polska nie miała innego wyboru niż kapitalizm. Można było jednak pytać o wybór drogi, jaką należy do niego zmierzać.
Dr Bugaj przypomniał, że istniał solidarnościowy program rozwoju gospodarczego, znacznie bardziej prospołeczny i etatystyczny, który jednak szybko wylądował w koszu na śmieci. Tłumacząc, dlaczego tak się stało, ideowy oponent Leszka Balcerowicza przypomniał, że w roku 1990 ekonomia neoliberalizmu była u szczytu powodzenia, toteż występowanie przeciw jej tezom nosiło wówczas znamiona daleko posuniętej niestosowności.
– Zawsze twierdzę, że gdyby nasza transformacja odbywała się 15 lat wcześniej albo 20 lat później, to przybrałaby całkiem inny kształt – powiedział Ryszard Bugaj.
Czy można było lepiej?
Ekonomista przypomniał koszty obranej drogi do kapitalizmu.
– Obiecywano, że spadek PKB nie przekroczy 3 proc. w ciągu całego okresu transformacji. Obiecywano, że bezrobocie nie przekroczy 400 tys. ludzi. Obiecywano, że inflacja będzie zdmuchnięta nieomal natychmiast – mówił. – Tymczasem po pierwszych 2 latach sytuacja była dramatyczna. PKB obniżył się mniej więcej o 12 proc.! Płace realne spadły o jedną czwartą czy nawet więcej. W budżecie, w stosunku do ustawy budżetowej, zabrakło 28 proc. dochodów!
Jednak – wypomniał liberalnym doktrynerom dr Bugaj – pod koniec roku 1991 nikt nie protestował ani przeciwko dodrukowaniu pieniędzy na sfinansowanie deficytu, ani przeciwko potraktowaniu ich jako bezprocentowej pożyczki z banku centralnego, choć stopa inflacji sięgała wtedy kilkudziesięciu procent.
Mimo wszystko, bilans dwudziestolecia – w ocenie znanego ekonomisty – wypada dobrze. Znacznie lepszy stan środowiska naturalnego, nieporównanie mniej zasobochłonna gospodarka, nawet przeciętny czas życia Polaków wydłużył się w tym okresie o 4 lata. Do minusów natomiast trzeba zaliczyć ogromne nierówności, które przenoszone międzypokoleniowo mogą poważnie zagrozić zasadzie równego startu. Musi niepokoić też wysokie bezrobocie oraz niski poziom kapitału społecznego, co zdaniem dr. Bugaja oznacza, że Solidarność ma nadal wiele do zrobienia.
Chora praca i antyzwiązkowa krucjata
– Dwadzieścia dziewięć lat temu robotnicy, inżynierowie, nauczyciele, ludzie pracy wszystkich zawodów zorganizowali się w NSZZ Solidarność. Za pokojową walkę o prawo do zrzeszania się przewodniczący związku Lech Wałęsa dostał Pokojową Nagrodę Nobla. Rozpadł się blok sowiecki, runął zbrodniczy system, a Solidarnością zachwycił się cały świat – mówił w auli SGH przewodniczący Janusz Śniadek. – Dlaczego wobec tego dziś, po dwudziestu latach naszej wolności, można usłyszeć, że przynależność do związków zawodowych to obciach?
Przewodniczący KK „S” odniósł się do oburzających, jawnie fałszywych oskarżeń kierowanych pod adresem związku. Dlaczego, nawet w obliczu kryzysu, antyzwiązkowa propaganda znajduje taki posłuch u ludzi? Lider Solidarności dał wyraz przekonaniu, że to skutek zauroczenia polskich elit indywidualizmem, który faworyzuje postawy egoistyczne, a w nierównościach upatruje siły sprawczej wszelkich procesów rozwojowych.
– Rozwarstwienie społeczne u nas należy do najwyższych w Europie. Polska praca jest chora, dramatycznie kurczy się liczba osób zatrudnionych na stałe, dlatego obrona miejsc pracy oraz stałego zatrudnienia staje się naszym sztandarowym postulatem – podkreślił przewodniczący Śniadek. – Bez silnych związków zawodowych, bez rzetelnego dialogu społecznego i ustanowienia w Polsce standardów socjalnych na poziomie rozwiniętych krajów europejskich, polscy pracownicy nie dogonią poziomu życia swoich kolegów z Europy.
Siedmiu wspaniałych panelistów
Wiele ciekawych uszczegółowień przyniosły dyskusje panelowe, składające się na drugą część konferencji. Uczestnicy panelu, który poprowadził Waldemar Bartosz, przewodniczący Regionu Świętokrzyskiego, zastanawiali się, w jaki sposób wysoki poziom rozwarstwienia społecznego wpływa na rozwój gospodarczy.
Początkowa różnica zdań, jaka zarysowała się między dr. Stephanem Portet a dr. Tomaszem Żukowskim, zaowocowała kompromisem. Analityk z firmy S. Partner stanowczo twierdził, że nierówności społeczne jako czynnik o silnym ładunku demotywacyjnym rozwojowi nie służą, natomiast polski socjolog i politolog uznał, że pewien poziom różnic społecznych do działania jednak motywuje. Ostatecznie obie strony sporu zgodziły się, że istnieje jakieś optimum różnicy społecznej, choć do żadnych ustaleń jego wartości nie doszło.
– W roku 2007, przy niezłych, jeszcze przedkryzysowych nastrojach ponad 96 proc. ankietowanych osób ze środowisk pracowniczych odpowiedziało, że różnice społeczne w naszym kraju są duże lub dość duże – powiedział socjolog pracy prof. Juliusz Gardawski. Zdaniem uczonego, ten wynik dowodzi, że poczucie nierówności społecznych mocno jednak doskwiera Polakom.
Moderatorem drugiego panelu, z udziałem historyków prof. Wojciecha Roszkowskiego i dr. hab. Antoniego Dudka, przewodniczącego Polskiego Towarzystwa Socjologicznego prof. Piotra Glińskiego oraz pisarza Marka Nowakowskiego, był redaktor naczelny „Tygodnika Solidarność” Jerzy Kłosiński. Uczestnicy tej dyskusji powrócili do pytania o użytek, jaki w ciągu dwóch dziesięcioleci zrobiliśmy z odzyskanej wolności.
– Wybory 4 czerwca pokazały, że społeczeństwo jest w stanie odrzucić komunizm w całości. Moim zdaniem, ten fakt został przez przywódców społeczeństwa zlekceważony – ocenił prof. Wojciech Roszkowski. – Dramatem Polski stało się to, że w 1989 roku nie zaczęliśmy naprawdę tworzyć państwa od nowa, a wszelkie późniejsze próby wprowadzenia nowego porządku były sabotowane, paraliżowane bądź wyśmiewane.
– Zabrakło jednoczącej siły sprawczej – napisał Marek Nowakowski w literackiej analizie zaniechań III RP, której odczytywanie kilkakrotnie przerwały mu oklaski słuchaczy. – Toteż rządcom minionego dwudziestolecia udało się skutecznie pozbawić Polaków poczucia sensu pracy dla czegoś wspólnego.
Według Piotra Glińskiego, elity wywodzące się z Solidarności nie zdołały zbudować społeczeństwa obywatelskiego ani rozliczyć PRL-u. Ale tych porażek było przecież więcej, o czym świadczą zarówno dwukrotny powrót postkomunistów do władzy, jak i dziesięć lat prezydentury partyjnego aparatczyka.
Największy optymizm przejawił historyk i politolog Antoni Dudek, który ocenił, że po roku 1989 udało się Polakom rozwiązać – jak oszacował – około 60 proc. stojących przed nimi problemów.
Konferencja stworzyła doskonałą okazję do promocji książki „DWADZIEŚCIA LAT PRZEMIAN. Jak zagospodarowaliśmy naszą wolność” przygotowanej przez dziennikarzy Tygodnika Solidarność. Co ciekawe, wywiady z naukowcami biorącymi udział w konferencji stanowią znaczną część tej publikacji. |
O konferencji powiedzieli:
KORNEL MORAWIECKI – założyciel i przywódca Solidarności Walczącej Szczególnie istotny wydaje się temat nierówności społecznych, które nie tylko krzywdzą ludzi, ale i fałszują rzeczywistość ekonomiczną. Zabrakło za to refleksji nad przyczyną porzucenia idei Solidarnej Rzeczypospolitej. Może dlatego nie wszystko udało się nam osiągnąć. |
GRZEGORZ LEWANDOWSKI – wiceprzewodniczący ZR Płockiego „S” Mocny zestaw uczestników i ważna dla nas problematyka. Myślę, że konferencja to dobry punkt wyjścia do szerszej, wewnątrzzwiązkowej dyskusji nad tym, co Solidarność już osiągnęła, ale i nad określeniem przyszłych zadań związku, bo przed nami jeszcze wiele do zrobienia. |
ANDRZEJ FILIPCZYK – wiceprzewodniczący ZR Rzeszowskiego „S” Wysoko oceniam poziom warszawskiej konferencji. Mnie zwłaszcza zapadły w pamięć wystąpienia prezydenta Kaczyńskiego i doktor Fedyszak-Radziejowskiej. A słowa, że Solidarność musi być dziś gwarantem swobód obywatelskich ludzi pracy w Polsce, traktuję jako motto dla dalszej działalności. |
ANDRZEJ FILIPCZYK – wiceprzewodniczący ZR Rzeszowskiego „S” Wysoko oceniam poziom warszawskiej konferencji. Mnie zwłaszcza zapadły w pamięć wystąpienia prezydenta Kaczyńskiego i doktor Fedyszak-Radziejowskiej. A słowa, że Solidarność musi być dziś gwarantem swobód obywatelskich ludzi pracy w Polsce, traktuję jako motto dla dalszej działalności. |
Waldemar Żyszkiewicz
„Tygodnik Solidarność” nr 37, z 11 września 2009
KATALOG FIRM W INTERNECIE
Ostatnio Dodane
Polski adwokat na niewypłacane, zaległe zarobki i nadgodziny w NY i NJ. Robert Wiśniewski
Polski serwis samochodowy w Wallington, New Jersey. Warsztat naprawy aut Tony's Mufflers
Polskie okna i drzwi w USA, tanio z SAPOR - producenta okien
Remedium na kolce białkowe koronawirusa. Odkryj sekret Ultimate Spike Detox!
Polskie salony kosmetyczny w Nowym Jorku. W ShineAgain Beauty Clinique na LI i Greenpoincie 10% zniżki na zabiegi kosmetyczne
Polski sklep na Maspeth w Nowym Jorku. Syrena Market zaprasza na zakupy
VII Międzynarodowy Festiwal Kolęd i Pastorałek w Nowym Jorku - Finał festiwalu w Carnegie Hall.
zobacz wszystkie