KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Piątek, 19 kwietnia, 2024   I   03:52:14 AM EST   I   Alfa, Leonii, Tytusa
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Ingarden i Kołakowski

22 lipca, 2009

Po śmierci profesora Leszka Kołakowskiego napisano już o nim tyle słów (głównie bardzo mądrych i wzniosłych), że nie chcę dodawać zbyt wielu kolejnych.

Nie mogę się jednak oprzeć, aby nie przytoczyć pewnej historii sprzed wielu lat, o której opowiadali mi starsi koledzy-filozofowie z Krakowa. Nikt jej do tej pory nigdzie nie przytoczył,  postanowiłem więc to zrobić ja. Myślę bowiem, że może być ona ona ważna w toczącej się obecnie w wielu mediach dyskusji na temat: czy autor "Kapłana i błazna" był oryginalnym myślicielem, czy tylko doskonałym historykiem filozofii i wytrawnym erudytą?
   
Było to na przełomie lat 50. i 60., kiedy Kołakowski cieszył się już ogromną popularnością w Warszawie, a na jego wykłady i odczyty przychodziły tłumy młodych ludzi,  entuzjazmujących się głoszonymi przezeń poglądami, będącymi mocno na bakier z oficjalnie obowiązujacą doktryną marksistowską.
   
W Krakowie nigdy nie fascynowano się marksizmem, konsekwentnie i rzetelnie uprawiano natomiast  - wbrew intencjom władz - inne kierunki filozofii, głównie fenomenologię. Jej mistrzem był profesor Roman Ingarden, uczeń twórcy tego nurtu - Edmunda Husserla, myśliciel powszechnie szanowany w kraju i za granicą, jeden z tych, których marksistowscy hunwejbini z Kołakowskim na czele nie tylko ostro krytykowali jako epigonów myśli burżuazyjnej, ale także - korzystając z administracyjnych możliwości, stworzonych im przez PZPR  - skutecznie pozbawiali prawa do nauczania filozofii na uniwersytetach we wczesnych latach 50.
   
Nic więc dziwnego, że przyszły autor "Głównych nurtów marksizmu" nie miał pod Wawelem tak znakomitej opinii, jak w stolicy. Był już jednak na tyle sławnym naukowcem, że Krakowski Oddział Polskiego Towarzystwa Filozoficznego zaprosił go do wygłoszenia odczytu.
   
Moi starsi koledzy nie pamiętają tematu jego wystąpienia (dotyczyło chyba historii filozofii), wygłoszonego przy nabitej sali. Na posiedzenia naukowe PTF przychodzili bowiem nie tylko jego członkowie, ale również studenci, zwabieni osobą prelegenta. A Kołakowski miał już wówczas słusznie przyczepioną etykietę rewizjonisty, z  którą się dumnie obnosił, wiele więc sobie po jego przyjeździe do Krakowa obiecywano.
   
Po interesującym odczycie rozpoczęła się dyskusja. Początkowo padały pytania będące głównie formą wyrażenia zachwytu przez młodych uczestników zebrania, potem nieco bardziej merytoryczne od wykładowców filozofii krakowskich uczelni, wreszcie - na co  tak naprawdę wszyscy od początku czekali - głos zabrał Ingarden.
   
Z wrodzoną mu kulturą słowa, życzliwością dla młodszego odeń o kilka pokoleń kolegi po fachu, dogłębną znajomością tematu i oszałamiającą prezycją zaczął drobiazgowo drążyć zagadnienia, poruszone przez Kołakowskiego, prosząc go o pewne dopowiedzenia. Mówił - jak zwykle - cichym, ale dobitnym głosem, nie było w jego wystąpieniu nic ze złośliwości, ani ironii; po prostu chciał się dowiedzieć, co kreowany na wielkiego myśliciela gość z Warszawy ma do powiedzenia w fundamentalnych kwestiach filozoficznych.
   
Kołakowski najpierw odpowiadał spokojnie lecz rutynowo, efektownie lecz powierzchownie, erudycyjnie lecz naskórkowo, potem zacząl się trochę denerwować, by wreszcie całkiem zgubić wątek. Im więcej padało mądrych pytań, tym bardziej widać było różnicę klasy między autentycznie wielkim myślicielem, a niesamowicie oczytanym, ale nie mającym zbyt wiele do powiedzenia od siebie historykiem filozofii.
   
Jak mi powiedział jeden z uczestników tego spotkania: "w końcu zniknął Kołakowski, pozostał tylko Ingarden i dopiero wtedy powiało wielką filozofią".
   
Na usprawiedliwienie autora "Miniwykładów o maksisprawach" chcę dodać, że znacznie starsi i bardziej doświadczeni od niego dworzanie królowej nauk nie mogli sprostać mistrzowi z Krakowa. Wtedy był to jednak wstrząs dla wielu młodych ludzi, pobieżnie zafascynowanych Kołakowskim i widzących w nim kogoś prawie na miarę Ingardena. Przekonali się, jaka różnica ich dzieli i kto jest naprawdę filozofem, a kto tylko historykiem  filozofii i idei.
   
Kołakowski sam pośrednio odniósł się do tej kwestii, pisząc w 1994 roku w zacytowanym ostatnio w Salonie 24 przez blogera Consolamentum liście do organizatora jednej z konferencji na temat m.in jego filozofii:
   
Kłopot jednakowoż polega na tym, że nie mam ja żadnej swojej filozofii. Interesuję się, oczywiście, filozofią i czasem o niej piszę - już to w formie różnych gloss na marginesie rozważań historycznych, już to od nich niezależnie, ale nigdy nie miałem ambicji, by mieć jakąś własną filozofię, różną od wszystkich innych. (...)
   
Tytuł Waszej konferencji "Od Brzozowskiego do Kołakowskiego" mnie bardzo ambarasuje, sądzę jednak, że skoro zamiarem Waszym jest rozważać dzieje filozofii polskiej w ciągu prawie stulecia, ja nie będę tam szczególnie obecny jako przedmiot rozważań, bo więcej miejsca zajmą różni nasi nauczyciele, z których jedni rzeczywiście mieli "swoją filozofię" (jak na przykład Ingarden, Ajdukiewicz, Kotarbiński), inni zaś inaczej się zasłużyli naszej kulturze filozoficznej. Ja zaś, chociaż interesuje mnie nieraz filozofia szalonych wielkich, czyli takich, co z uporem starali się własne dogmaty do rezultatów ostatecznych, a więc często do absurdu doprowadzić, a absolutną konsekwencję mieli za cnotę kardynalną, wierzę wprawdzie w pewien trudny do wyjaśnienia pożytek z filozoficznej spekulacji, ale znacznie mniej - w nadzieję wyłonienia się z tej spekulacji takich wyników, co się utrwalą jako prawdy niezbite. Wolę więc poprzestawać na małych glossach do tego, co inni zrobili, żadnych nazw nowych nie próbuję wymyslać, by się nie ośmieszać, i chociaż chciałbym, jak Rorty, by filozofia była nade wszystko "budująca" - co jest jej właściwym zadaniem - to jednak nie bardzo mi się udaje tej rozumnej rady się trzymać.
   
Myślę, że zarówno ta historia sprzed lat, jak i samokrytyczny list śp. prof. Leszka Kołakowskiego mogą posłużyć jako konkretne argumenty w toczoącej się dzisiaj dyskusji na temat roli, jaką odegrał on dziejach polskiej filozofii.

Jerzy Bukowski