- Home >
- WIADOMOŚCI >
- Polska
Marzy by żyć. Iwona Glazer potrzebuje naszej pomocy
Arkadiusz Woźnicki i Aldona Chowaniec 16 kwietnia, 2021
Wiele osób marzy o skończeniu studiów, nowym samochodzie, kurtce z Louis Vuitton, czy o torebce Chanel. Wiele osób biegnąc przez życie marzy o dobrych wakacjach albo o podróży dookoła świata. Ale są też obok nas osoby, które marzą o kilku krokach, swobodnym oddechu czy samodzielnym spacerze wokół domu.
- To marzenia młodej dziewczyny, która przez wadliwie przeprowadzoną operację kręgosłupa dzisiaj walczy o każdy następny dzień.
Kilka miesięcy temu pojawiła się mała iskierka w oczach Iwonki Glazer z Kluczborka, kiedy usłyszała, że jest szansa na naprawienie powykrzywianego w nieludzki sposób ciała.
Z każdym dniem jej oddech jest cięższy.
Podłączona do instrumentu tłoczącego tlen, uwięziona na odległość plastikowych rurek, do których ogranicza się jej świat, została zamknięta w mieszkanku, które w żaden sposób nie jest przystosowane dla osoby niepełnosprawnej. Problem jest, kiedy zaczyna brakować prądu. Wtedy w stan pogotowia uruchamiana jest straż pożarna, która swoim sprzętem zabezpiecza energię ratującą życie niepełnosprawnej Iwonki.
Iwonka ma przy sobie starszą schorowaną mamę Elżbietę Glazer i siostrę Małgorzatę Mykitę Kowalską, która rzuciła swoją pracę w Grecji, aby zająć się Iwonką, ale też poprowadzić akcję, która zgromadzi potrzebne do operacji pieniądze.
W projekt „Serce dla Serca” zaangażowali się ludzie dobrej woli. Warto tutaj wspomnieć Krisa Rydzelewskiego i Dariusza Gajdę; inicjatorów i pomysłodawców i akcji charytatywnej, Angelikę Jarosławską Sapieha - międzynarodowego Ambasadora Pokoju, która z całym swoim zespołem wspomogła tą płytę i całą akcję finansowo, ale też objęła go swoim honorowym patronatem. Obok niej koniecznie trzeba wymienić Andrzeja Tarkowskiego Kiliszewskiego, właściciela prywatnej telewizji Internetowej, Jacka Rutkowskiego prezesa firmy MAT-BUD, redaktora Łukasza Kostrzewskiego, którzy wspólnie z kilkoma osobami rozpoczęli akcję m.in. finansując wydanie trzy płytowego albumu, do którego zaproszeni zostali artyści. Łącznie wystąpiło ich 55. Kwota ze sprzedaży albumów w całości przeznaczona jest na operację Iwonki Glazer.
O Albumie:
Pięknie oprawiony album składa się z 3 płyt i zawiera największe przeboje 55 artystów, również tych z zagranicy. Kolorystyka utworów od muzyki poważnej, po muzykę rozrywkową. Można wysłuchać największe przeboje: Ireny Santor, Mai Kapłon, zespołu Ich Troje, Kayah, Anity Lipnickiej, Andrzeja Żeńczewskiego, Izabeli Trojanowskiej, Krzysztofa Antkowiaka, Danuty Stankiewicz, Golec uOrkierstry, Franco Daniego, Iwony Węgrowskiej, Lidii Kopani, Metko Project, Grażyny Brodzińskiej, Anny Mikołajczyk, Edwarda Wolanina, Zbigniewa Maciasa, Bogusława Morki, Magdy Dureckiej, Daria Adamczewska, Cecylia Steczkowska, Karolina Późniak, Roberto Cresca, Aleksandra Hofman, Witold Matulka, Beata Wardak, Leszek Świdziński, Aneta Skarżyński, Anna Mikołajczyk, Edward Wolanin, Maksymilian Chaba, Lucilla Scarsella, Agnieszka Rehlis, Dominika Zamara, Ex Vibe, Bogusław Morka, Maksymiliano Ficher, Metko Poject, Sylwia Drzewiecka, Justyna Reczeniedi, Krzysztof Cugowski, który został ambasadorem akcji i wielu innych artystów, którzy postanowili wesprzeć akcję dla Iwonki Glazer.
O Albumie: https://www.youtube.com/watch?v=c4fOlW8NLd4
Dołącz do zbiórki na rzecz Iwony Glazer: https://www.siepomaga.pl/iwona-glazer
APEL O POMOC
„Gdy przyszłam na świat miałam 10 pkt. w skali Apgar, dopiero w III klasie szkoły podstawowej na bilansie lekarka stwierdziła u mnie skoliozę. W tamtym momencie nie za bardzo wiedziałam, co to oznacza, miałam zaleconą gimnastykę korekcyjną, basen, a także wyjazdy co pół roku do sanatorium. Mimo moich sumiennych ćwiczeń choroba postępowała i tak w wieku 12 lat konieczna już była operacja, która polegała na wstawieniu implantów po obu stronach kręgosłupa. Po operacji przez rok cieszyłam się szczęśliwym życiem, lecz pewnej nocy obudził mnie mocny ból w kręgosłupie, który się utrzymywał. Moja kochana mama pojechała ze mną na wizytę kontrolną do szpitala, a tam lekarz po wykonanym prześwietleniu stwierdził, że jest wszystko w porządku. Mama nie odpuszczała - jednego dnia przypadkiem usłyszała w telewizji o renomowanym szpitalu w Warszawie. Bez chwili wahania postanowiłyśmy, że pojedziemy, aby zasięgnąć opinii innego lekarza. Na wizycie dowiedziałyśmy się, że pierwsza operacja została źle wykonana i trzeba usunąć implanty.
W marcu 2001 r. poddałam się operacji, a za 8 miesięcy był kolejny etap, który polegał na założeniu wyciągu czaszkowo - kolanowego. Spędziłam ponad 3 tygodnie w szpitalu - dzięki Bogu cały czas była ze mną mama, która mnie bardzo wspierała, pomagała i zapewniała, że wszystko będzie dobrze.
Wyciąg sprawił, że 10 cm urosłam, później nastąpiło usunięcie wyciągu i wstawienie implantu po lewej stronie kręgosłupa. Po upływie kilku dni miałam zakładany gorset gipsowy - z takim pancerzem zostałam wypisana do domu dzień przed Świętami Bożego Narodzenia. Po upływie 2 tygodni jechałam do szpitala na zdjęcie gorsetu, a także szwów. Dowiedziałam się, że na prawej łopatce zrobiła się odleżyna (leczyłam ją rok). Musiałam miesiąc być na oddziale, ponieważ miałam robiony na wymiar gorset ortopedyczny, który nosiłam przez 1,5 roku – zdejmowałam go tylko do kąpieli. Lekarz informował mnie, że po zdjęciu gorsetu będzie wykonywał dalsze etapy operacji, do których niestety nie doszło.
Miałam 15 lat, rosłam, a wskutek tego groziło mi przebicie implantu w odcinku szyjnym. Na domiar złego lekarz, który mnie operował, poważnie zachorował i przebywał na zwolnieniu lekarskim. Nie mogłam czekać, więc pojechałam z moją mamą na konsultację do Trzebnicy i tam usłyszałyśmy, że lekarz podejmie się usunięcia implantu, ale nic poza tym. Musiałam bardzo uważać przez ten czas, gdyż w każdej chwili implant mógł przebić moją skórę, czego się ogromnie obawiałam.
Dopiero w październiku 2006 r. w Warszawie byłam poddana operacji usunięcia implantu. Pamiętam, jak na wizycie pytałam Pana doktora, czy po wyjęciu stabilizacji mój kręgosłup nie będzie się krzywił, ponieważ wewnętrzny głos podpowiadał mi, że przecież totalnie nic nie będzie mnie podtrzymywać, a do tego kręgosłup będzie bardzo mocno osłabiony. Usłyszałam odpowiedź „NIE”, co mnie uspokoiło.
Nie minęło pół roku, a mój stan zdrowia zaczął się pogarszać i konieczny był koncentrator tlenu, pod którym spędzałam od 8-12 godzin codziennie, tak było do początku lutego 2009 r. 11 lutego bardzo źle się czułam, byłam słaba, miałam sine usta, paznokcie, czułam, jak kręci mi się w głowie. Moja ukochana mama zadzwoniła po pogotowie i zabrali mnie do szpitala. Tam nastąpiło u mnie zatrzymanie akcji krążenia, zostałam przewieziona na OIT w Oleśnie z obustronnym zapaleniem płuc. Przez tydzień byłam utrzymywana w śpiączce farmakologicznej, oddychał za mnie respirator, jednym słowem byłam jak „roślinka”. Lekarze nie dawali mi szans na przeżycie. Po upływie tygodnia byłam przytomna, świadoma wszystkiego. Pamiętam, jak kilka razy w ciągu dnia byłam odsysana przez rurkę intubacyjną (okropne uczucie). Pamiętam, jak miałam przeprowadzone dwie próby odłączenia od respiratora, ale byłam jeszcze zbyt słaba, aby samodzielnie oddychać. Pamiętam również, jak odwiedzała mnie rodzina, a ja przez rurkę nie byłam w stanie z nimi porozmawiać, tylko łzy ciekły mi po policzkach z tej bezsilności. Potrafiłam jedynie napisać kilka słów na klawiaturze telefonu, ponieważ byłam bardzo słaba.
Następnie 27 lutego byłam transportowana do DCChP we Wrocławiu, tam zostałam poddana wielu badaniom, m.in. nocnemu testowi podczas snu, który pokazał, że mam bezdechy, które sprawiają, że nie dotleniam się dobrze, co skutkowało tym, że jednej nocy trafiłam na OIOM, ponieważ mój stan się pogorszył i na cztery dni zostałam ponownie zaintubowana. Lekarz prowadzący oznajmił mi, że jest konieczne, abym podczas snu miała wspomaganie, mianowicie przewlekłą nieinwazyjną wentylację mechaniczną, abym się dobrze dotleniała. Początki były bardzo ciężkie, aby nauczyć się współgrać ze sprzętem, ale wiedziałam, że to jest konieczność, abym mogła dalej cieszyć się życiem. Z dnia na dzień małymi kroczkami robiłam postępy. Po ponad miesięcznym pobycie wróciłam do domu z dwoma „przyjaciółmi”, którzy sprawiali, że mogłam w miarę normalnie funkcjonować. Zostałam, także objęta opieką specjalistyczną dla osób na domowej tlenoterapii - miałam zleconą lekarkę, pielęgniarkę, oraz rehabilitanta raz w tygodniu. W tym samym roku jeszcze dwa razy trafiałam do szpitala z zapaleniem płuc.
W czasie ostatniego pobytu w szpitalu zostałam zaopatrzona w sprzęt o nazwie „Koflator” - w prostym tego słowa znaczeniu, działał na zasadzie odkurzacza, ponieważ sprawiał, że w moich płucach nie było żadnego zalegania, co spowodowało, że w kolejnych latach miewałam infekcje wirusowe, które nie kończyły się szpitalem. Następnie w 2010 r. miałam operację na nerki, ponieważ przez skrzywienie kręgosłupa w prawej nerce zaczęły mi się tworzyć kamyczki. Kolejną operację usuwania kamyczków miałam cztery lata później. Widząc, jak moja kifoskolioza postępuje, w dalszym ciągu szukałam specjalisty i tak w 2015 r. byłam w Krakowie na konsultacji u znanego i cenionego Profesora, który po zapoznaniu się z moim stanem zdrowia stwierdził, że woli mnie chodzącą niż jeżdżącą na wózku.
Mijały lata, następował coraz większy ucisk na płuca, miałam coraz gorszą saturację. Moja lekarka, która jest wspaniałym człowiekiem, zaproponowała mi, abym pojechała na konsultację do jej kolegi neurochirurga. Tak też uczyniłam 29 stycznia 2019 r. Pamiętam, jak weszłam do gabinetu i pierwsze słowa lekarza, jakie usłyszałam to to, że takie skrzywienie widział, jak był w Chinach. Doradził mi, abym pojechała do Wrocławia, bo tam jest bardzo dobry ortopeda. 17 stycznia 2019 r. pojechałam na ustaloną wizytę do Wrocławia, lekarz zrobił na mnie miłe wrażenie, ponieważ był bardzo konkretny, empatyczny zlecił mi wykonanie spirometrii, densytometrii, a także konsultację u kardiologa. Zadeklarował, że podejmie się leczenia - gdy to usłyszałam, poczułam radość zmieszaną ze strachem, ponieważ doktor oznajmił mi, że będzie konieczny wyciąg i dni pokażą, ile uda się mnie wydłużyć, co przełoży się na stopień wyprostowania.
Gdy zrobiłam badanie densytometrii (gęstość kości) i z wynikiem udałam się do poradni osteoporozy, usłyszałam diagnozę, że mimo moich 32 lat choruję na zaawansowaną osteoporozę. Musiałam podjąć leczenie zastrzykami o nazwie Prolia, co pół roku, gdyż ze względu na kamicę nerkową nie mogłam brać tabletek. 10 kwietnia 2019 r. jechałam ponownie do Wrocławia z moimi wynikami, miałam również konsultacje z anestezjologiem, podpisałam dokument, że wyrażam zgodę na leczenie i miałam oczekiwać na termin przyjęcia do szpitala. Czekał mnie długi pobyt w szpitalu, ale wiedziałam, że muszę się tego podjąć, aby ratować swoje życie.
I tak mijał miesiąc za miesiącem, z Wrocławia nie było żadnej informacji, a ja słabłam coraz bardziej. Było bardzo upalne lato, które przy mojej niewydolności oddechowej było zabójcze. I tak 2 sierpnia 2019 r. trafiłam ponownie do DCChP we Wrocławiu.
Moja siostra pojechała do szpitala ortopedycznego, aby dowiedzieć się, jak długo mam jeszcze czekać na przyjęcie i uzyskała odpowiedź, że szpital musiał wstrzymać wszystkie planowane operacje, ponieważ NFZ nie przedłużył kontraktu. Ta wiadomość była dla mnie jak wyrok - pomyślałam wtedy, że chciałabym, aby było mi dane doczekać się. Żyłam nadzieją, że Bóg ma wobec mnie plan.
23 grudnia 2019 r. trafiłam ponownie do szpitala. Miałam złe wyniki gazometrii, infekcję dróg moczowych, a także zapalenie wątroby spowodowane jednoczesnym braniem dwóch leków. Byłam bardzo słaba i nie do końca świadoma tego, co się wokół mnie działo - spędziłam trzy tygodnie w szpitalnym łóżku, ale Bóg dał mi kolejną szansę.
2 marca 2020 r. trafiłam z powrotem do DCChP, aby lekarze ustawili mi na nowo parametry na respiratorze oraz dopasowali maskę na noc, ponieważ ta, którą miałam, powodowała duże przecieki, co wpływało źle na moje dotlenianie.
Ciągłe ograniczenia, opuszczanie szkoły i spotkań z przyjaciółmi stały się moją codziennością, rzeczywistością, w której żyję do dziś. Nie mam możliwości wyjść na spacer ani na przejażdżkę rowerową, co tak bardzo lubiłam robić. Po diagnozie osteoporozy każdy dzień może pogorszyć mój stan, dlatego nie mogę pozwolić na dalsze wyczekiwanie.
Moją jedyną szansą, by móc sprawnie i normalnie żyć bez sprzętu wspomagającego oddech, jest konieczna, ale bardzo kosztowna operacja w Stanach Zjednoczonych, gdzie będę miała zapewniony najlepszy sprzęt oraz wybitnych fachowców. Moja operacja została wyceniona na ponad 5 milionów złotych. Jest to dla mnie ogromnie wysoka kwota, którą muszę w jak najszybszym czasie zebrać.
Każdy dzień zwłoki jest dla mnie ryzykiem, który może doprowadzić do nieodwracalnych powikłań…
Mój organizm potrzebuje mocnej konstrukcji zdrowego kręgosłupa, abym mogła spokojnie patrzeć i planować przyszłość. Dlatego proszę, wręcz błagam o wsparcie...”
Iwona Glazer
KATALOG FIRM W INTERNECIE