KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 28 listopada, 2024   I   08:45:42 AM EST   I   Jakuba, Stefana, Romy
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Premier rzuca słowa na wiatr

01 kwietnia, 2009

Emocje są z reguły złym doradcą, a już zwłaszcza w polityce. Boleśnie przekonał się o tym ostatnio premier Donald Tusk, kiedy chcąc wziąć w obronę Lecha Wałęsę, wypowiedział słowa, za które spotkała go ostra krytyka nie tylko przeciwników politycznych (to zrozumiałe), ale także wielu naukowców, dziennikarzy i publicystów. W dodatku okazało się, że zaprzeczył sam sobie.

Komentując głośną obecnie w kraju książkę Pawła Zyzaka o pierwszym przewodniczącym "Solidarności" (zawierającą m.in. szereg zarzutów o jego nieobyczajnym zachowaniu w latach młodości, zebrane od nie chcących jednak wystąpić pod swoimi nazwiskami mieszkańców rodzinnej wsi Wałęsy) zaapelował do pracowników Instytutu Pamięci Narodowej, "by nie nadużywali środków publicznych, bo nie będą mogli ich w przyszłości używać (...) oraz że IPN ma szansę przetrwać pod warunkiem, że będzie instytucją ideologicznie i politycznie neutralną".
   
Premier popełnił podwójny błąd: posunął się do lekko tylko zawoalowanego szantażu pod adresem państwowej instytucji, grożąc w dodatku zastosowaniem wobec niej pewnej formu cenzury i przypisał jej odpowiedzialność za publikację pracy, którą w rzeczywistości wydały "Arcana", a jej autor jest tylko czasowo zatrudniony w IPN.
   
Tusk najwidoczniej mocno wziął sobie do serca zapowiedź Wałęsy, że wycofa się on z życia publicznego, odda wszystkie odznaczenia, a może nawet wyemigruje z Polski, jeśli  będzie nadal atakowany, a struktury demokratycznego państwa nie staną na gruncie prawa. Taka groźba w roku, w którym obchodzimy w Polsce 20-lecie zrzucenia komunistycznego jarzma musiała, wywrzeć spore wrażenie na szefie rządu, skłaniając go do nazbyt uczuciowej, a za malo przemyślanej reakcji.
   
Jeszcze dalej niż premier posunęli się Janusz Palikot i Waldy Dzikowski z Platformy Obywatelskiej oraz Jerzy Szmajdziński z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, którzy wprost wysunęli postulat likwidacji IPN.
   
Co od biedy uchodzi jeszcze zacietrzewionym politykom, nie przystoi jednak premierowi, który powinien znacznie bardziej ważyć własne słowa i zachowywać o wiele większy umiar w swoich publicznych wystąpieniach niż partyjni harcownicy.
   
Nic więc dziwnego, iż "Rzeczpospolita" wypomniała Tuskowi natychmiast jego wypowiedź z 23 czerwca 2008 roku, kiedy to w programie TVP "Tomasz Lis na żywo" tak skomentował zamieszanie wokół sygnowanej przez IPN książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka pt. "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii":
   
"Z całą pewnością nie jest grzechem czy winą historyków, a także instytucji powołanych do badania przeszłości, wydawanie książek,, nawet jeśli są kontrowersyjne. Nie zmienię tej opinii."
   
A dzień wcześniej w "Kawie na ławie" powiedział:
   
"Nigdy nie pozwoliłbym na to, żeby ktoś wydał zakaz publikowania czy badania, nawet niewygodnego dla władzy czy autorytetów."
   
Szkoda, że premier rządu RP tak szybko zmienił zdanie w ważnej kwestii, ponieważ obniża w ten sposób swoją wiarygodność, doprowadza do inflacji własnych zapowiedzi i naraża się na postawienie mu uzasadnionego zarzutu rzucania słów na wiatr, co nie służy dobrze Polsce.

Jerzy Bukowski