Wszystkie sondaże prognozują bardzo wysoką frekwencję w wyborach prezydenckich; w niektórych przekracza ona 70 procent.
Nie sądzę, aby aż tylu Polaków wzięło udział w głosowaniu 28 czerwca, ale te prognozy powinny dawać do myślenia.
Każdy z kandydatów do najwyższego urzędu w państwie interpretuje je oczywiście na swoją korzyść. Andrzej Duda uważa, że mobilizują się głównie jego wyborcy, Rafał Trzaskowski twierdzi, iż mamy do czynienia z pospolitym ruszeniem przeciwników obecnej głowy państwa i całego obozu władzy, Szymonowi Hołowni marzy się pobudzenie aktywności tych rodaków, którzy mają dosyć politycznego duopolu Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej. Także pozostali pretendenci do prezydentury widzą swoje szanse w dużej frekwencji.
Jeżeli będzie ona rzeczywiście tak imponująca, to o wynikach wyborów przesądzą nie tzw. żelazne elektoraty, czyli partyjne zaplecza kandydatów, ale ludzie niezaangażowani na co dzień w politykę. Komu zechcą oni oddać klucze do pałacu na Krakowskim Przedmieściu?
KATALOG FIRM W INTERNECIE