KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Niedziela, 13 października, 2024   I   10:40:00 PM EST   I   Edwarda, Geraldyny, Teofila
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Zagłada Huty Pieniackiej

02 marca, 2009

Niewypowiedziany ból i niewyznane winy uniemożliwiają realne pojednanie po obu stronach. Dlaczego wciąż tak trudno zrozumieć to większości polityków Polski i Ukrainy?

W „Eseju o duszy polskiej” Ryszard Legutko wyraził ubolewanie, że dla ogromnej większości naszych rodaków nazwa Huta Pieniacka pozostaje nadal pustym dźwiękiem. Czy to lenistwo historyczne? A może rażące zaniechanie wobec własnej racji stanu?

Jak tego by nie nazwać, przyczyną naszego zbiorowego trwania w groźnej niewiedzy pozostaje brak woli politycznej kolejnych ekip po 1989. A dokładniej, nadmierne kunktatorstwo polityków, skłonnych w imię niezbędnego pojednania i dobrych stosunków z Ukrainą wyrzec się prawdy o ludobójstwie z lat 40., które – rozpoczęte na Wołyniu – rozpełzło się potem po całej Małopolsce Wschodniej. 

Gdzieś w złoczowskim powiecie
Huta Pieniacka była dużą wsią na skraju powiatu złoczowskiego, na Tarnopolszczyźnie. Liczyła prawie 180 dymów i około tysiąca mieszkańców, prawie wyłącznie Polaków, choć mieszkało w niej i kilka rodzin mieszanych, polsko-rusińskich, jak tradycyjnie nazywało się tam dzisiejszych Ukraińców. Swą nazwę wzięła od pobliskich Pieniaków, osady trochę większej (1300 dusz, z kilkuprocentową przewagą ludności rusińskiej) oraz o wiele bardziej znanej, choćby ze względu na stojący u wjazdu do niej dwór hrabiów Cieńskich.

Ze względu na jednolitość etniczną i zwartą zabudowę w Hucie Pieniackiej chętnie chronili się ludzie z mniejszych przysiółków, Żydzi oraz uciekinierzy z ogarniętego etniczną rzezią Wołynia.

Wioska miała własną samoobronę, ponadto działał w niej miejscowy oddział AK. Obiema formacjami dowodził Kazimierz Wojciechowski, ps. „Satyr”, który przybył tu ze Lwowa wraz z żoną Riwą i częścią jej żydowskiej rodziny. W czasach szalejących czystek etnicznych, prowadzonych przez nacjonalistów z OUN – UPA, obecność uzbrojonych formacji była niewątpliwie czynnikiem odstraszającym, ale i ściągała na polską wieś niechętną uwagę wroga.

20 lutego 1944 Hutę Pieniacką opuścił duży oddział partyzantki sowieckiej, który stacjonował tu przez kilkanaście dni. W trzy dni później bojowe siły niemieckie, wraz z policją ukraińską usiłowały wtargnąć do wsi, ale zostały skutecznie powstrzymane. W czasie potyczki zginęło co najmniej dwóch żołnierzy-Ukraińców, ze stacjonującej w niedalekich Brodach XIV Dywizji Strzelców SS Galizien, po ukraińsku SS Hałyczyna.  

Należało się liczyć z odwetem. Do wioski docierały ostrzeżenia, w tym mylna informacja o planowanym wejściu sił czysto niemieckich i zarekwirowaniu broni. Nocą z 27 na 28 lutego w Żarkowie zaczęły gromadzić się siły nieprzyjaciela. Oprócz batalionu ukraińskich esesmanów z Hałyczyny, pojawił się kureń (batalion) banderowców, organizowano też do ataku uzbrojonych w noże i siekiery cywilów…
Z inspektoratu AK w Złoczowie nadszedł rozkaz, aby ukryć się z bronią w lesie, a wieś poddać nieprzyjacielowi bez walki. Ale na to było już za późno… O świcie osada została otoczona i ostrzelana z moździerzy. A potem zaczęła się mściwa zagłada mężczyzn, kobiet, starców, dzieci i niemowląt. Wszystkich bez wyjątku. 

Genocidum atrox  
Dla opisania eksterminacji Polaków, Żydów, Ormian oraz przyjaźnie usposobionych Ukraińców, dokonywanej masowo na Wołyniu, Podolu, ale też na Lubelszczyźnie, Rzeszowszczyźnie czy w Bieszczadach, wprowadzono termin Genocidum atrox, który oznacza: ludobójstwo okrutne, dzikie, straszne. Dlaczego? Bo czystki etniczne, dokonywane przez banderowców, rezunów i siekierników spod znaku tryzuba odznaczały się wyjątkowym zapamiętaniem, rodzajem morderczego amoku, sadystyczną wręcz pasją. 

Nie inaczej było 28 lutego w Hucie Pieniackiej. Zginęło tam od 800 do 1000 osób, śmierci uszło tylko około 160. Mieszkańców łapano i gromadzono w kościele, gdzie – według relacji naocznych świadków – dochodziło do niewyobrażalnych okrucieństw. Ludzi ogłuszano, a bezwładne ciała układano w kościelnych ławkach. Ukraiński esesman siłą wyrwał kobiecie rodzące się dziecko, zmiażdżył je butem, a matkę i akuszerkę, która stanęła w jej obronie, zastrzelił…

Kazimierza Wojciechowskiego, dowódcę samoobrony, oblano czymś łatwopalnym. Spłonął żywcem na placu przed kościołem. Jego żona zginęła wcześniej, w domu wraz z krewnymi, ale przed śmiercią zdołała strzelić z polskiego wisa do jednego z dowodzących akcją pacyfikacyjną. Nie oszczędzono dzieci ani staruszków. 70-letniej kobiecie rozpruto nożem brzuch.  Dobrą śmierć mieli ci, którzy podczas ucieczki zginęli od kul. Większość zagnano do stodół lub drewnianych domostw i wydano na żer płomieniom.

Ocaleni chowali potem na pogorzelisku swoich bliskich i sąsiadów, natomiast wracających z akcji esesmanów ukraińska ludność pobliskich Pieniaków uhonorowała bramą tryumfalną. Nie wszyscy Ukraińcy przyjęli masakrę z aprobatą. Ale ksiądz greckokatolicki w Choroście Starym, który podczas kazania ostro potępił mord na Polakach, został zastrzelony zaraz następnej nocy.

Ofiary wołają o pamięć
Huta Pieniacka. Dziś wsi o tej nazwie już nie ma. Co gorsza, nie ma jej również w naszej zbiorowej pamięci. Widnieje tylko na starych, poaustriackich mapach Galicji pomiędzy wsiami i przysiółkami noszącymi podobne miana: Hucisko Pieniackie, Majdan Pieniacki, Hucisko Oleskie, Huta Werchobuska, Hucisko Litowiskie, Hucisko Brodzkie…

Staraniem grupy Kresowian 28 lutego 1989 w miejscu tragedii stanął kamienny krzyż z tablicami. Mimo iż umieszczony na nim tekst dyskretnie pomijał narodowość ofiar i przynależność etniczną „faszystów”, pomnik zbezczeszczono, zapewne dlatego iż wskazywał jednak na współsprawstwo banderowców.

W dwadzieścia lat później wygląda to tylko trochę inaczej, choć uroczystości rocznicowe w Warszawie przygotowano z pewnym rozmachem. Mszę św. w kościele akademickim św. Anny, przy Krakowskim Przedmieściu, odprawiło pięciu kapłanów. Koncelebrze przewodniczył pallotyn ks. Jan Oleszko, a homilię wygłosił ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Udział stołecznych władz Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” oraz Towarzystwa Miłośników Wołynia i Polesia, pokaz filmu „Skrawek piekła na Podolu” w reżyserii Jolanty Kessler-Chojeckiej, spotkanie z jego twórcami oraz Ewą Siemaszko nadały rocznicowym obchodom odświętną rangę.

Pozostaje mieć nadzieję, że obchody 65. rocznicy wymordowania niewinnych mieszkańców polskiej wsi na granicy powiatów złoczowskiego i brodzkiego rozpoczną wreszcie proces przywracania należnego im miejsca w naszych myślach i sercach. Bo przecież – jak przypomina niestrudzony ks. Isakowicz-Zaleski w swej najnowszej książce o „Przemilczanym ludobójstwie na Kresach” – nie o zemstę, ale o pamięć wołają ofiary. 

Waldemar Żyszkiewicz
„Tygodnik Solidarność” nr 10, z 6 marca 2009
www.waldemar-zyszkiewicz.pl