KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Piątek, 26 kwietnia, 2024   I   10:04:46 PM EST   I   Marii, Marzeny, Ryszarda
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Kompromitacja Rokity

13 lutego, 2009

Być może stewardessa w samolocie Lufthansy, którym mieli lecieć z Monachium do Krakowa Nelly i Jan Rokitowie była zbyt stanowcza, kapitan nadmiernie przewrażliwiony, a niemiecka policja za bardzo brutalna.

Nic nie usprawiedliwia jednak pasażera, który samowolnie decyduje o przełożeniu swego oraz żony płaszcza i kapelusza z klasy ekonomicznej do biznesowej, nie chce zapiąć pasów bezpieczeństwa, zachowuje się arogancko w stosunku do personelu pokładowego, a na koniec urządza żenujące przedstawienie, wrzeszcząc: "ratunku, niech mi ktoś pomoże, Niemcy mnie biją" i kurczowo trzymając się oparcia fotel podczas wyprowadzania go z samolotu przez stróżów prawa.
  
Gdyby ten incydent nie został nagrany przez jednego z pasażerów telefonem komórkowym i odtworzony przez kilka stacji telewizyjnych oraz portali internetowych, trudno byłoby mi uwierzyć, że poważny człowiek, były polityk i kandydat na premiera, a obecnie publicysta opiniotwórczej gazety potrafi publicznie zrobić z siebie durnia z błahej przyczyny. Oklaski, jakimi większość obecnych na pokładzie samolotu osób nagrodziła sprawną akcję niemieckiej policji są najlepszym komentarzem do owej sytuacji z Janem Rokitą w niechlubnej roli głównej.
   
Bufon i arogant - te określenia najczęściej padają w stosunku do niego z ust ludzi, którzy mieli okazję zetknąć się z nim nie tylko na publicznej, ale także na prywatnej niwie. Przekonany o swojej wyższości intelektualnej i moralnej nad większością ludzi, nigdy nie krył swego lekceważenia dla innych, szczególnie tych, którzy byli od niego w jakiś sposób zależni lub arbitralnie uznał ich za głupszych i gorszych od siebie. Wywoływanie awantur pod hasłem: "wy nie wiecie, kim ja jestem" stanowiło jego specjalność od momentu, kiedy wszedł na polityczną scenę.
   
Nie mam więc ani krzty współczucia dla Rokity, bo dostał w Monachium dokładnie to, na co sobie zasłużył. I nawet jeżeli - jak zaznaczyłem w pierwszym akapicie - załoga niemieckiego samolotu oraz tamtejsza policja potraktowali go trochę zbyt surowo, wina leży po jego stronie, bo to on z wielkopańską manierą wszczął awanturę. Zamiast  grzecznie poprosić stewardessę o znalezienie takiego miejsca na jego i żony cenną garderobę, w którym nie uległaby ona pomięciu (zapewne spotkałby się ze zrozumieniem), postanowił poszukać go tam, gdzie nie miał prawa wejść. No i poniósł należną konsekwencję.
   
Szkoda tylko, że chcący uchodzić za arbitra elegancji Jan Rokita wystawił przy okazji na pośmiewisko swoich rodaków i polską klasę polityczną, do której nadal należy przecież jego małżonka-posłanka, a i on sam zapewne nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w tej sferze życia publicznego.

Jerzy Bukowski