KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 28 listopada, 2024   I   05:41:15 AM EST   I   Jakuba, Stefana, Romy
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Gdzie się podział \"esprit du corps\" Wojska Polskiego?

07 lutego, 2009

Z ogromnym smutkiem śledzę informację o rozpoczętym przed kilkoma dniami procesie polskich żołnierzy, oskarżonych o ostrzelanie w 16 sierpnia 2007 roku afgańskiej wioski Nangar Khel, w wyniku czego zginęło kilku jej cywilnych mieszkańców.

Nader wyraźnie widać bowiem, że między sądzonymi oficerami, podoficerami i szeregowymi nie ma elementarnej solidarności, czyli tego, co dawniej nazywało się w wielu armiach świata "esprit du corps", a  z którego zawsze słynęło wojsko Polski Niepodległej.
   
Kapitan Olgierd C., który miał według prokuratury wydać rozkaz otwarcia ognia, przyjął kompletnie inną linię obrony, aniżeli pozostali oskarżeni, usiłując obarczyć ich całą winą za tragedię, do jakiej doszło. W pierwszym dniu procesu stwierdził, że wydany przezeń rozkaz był zupełnie inny, niż zeznali w śledztwie jego podwładni, a pluton szturmowy nie zrealizował postawionego przed nim zadania. Tym samym kategorycznie sprzeciwił się tezom aktu oskarżenia.
   
- Nie użyłem określenia, że ich zadaniem będzie napier.... wiosek, ja takich słów w ogóle nie używam. Mówiłem o "napylaniu" po górach. Nigdy nie powiedziałem, że gniew boży ma spaść na te wioski i powinny być one wymazane z mapy - mówił już wcześniej śledczym, co zostało odczytane podczas procesu. Zaprzeczył również, jakoby to on sugerował żołnierzom, by tłumaczyli, iż ostrzał był odpowiedzią na atak bojowników talibańskich
   
Zeznał natomiast, że dochodziły do niego informacje, iż "żołnierze uzgadniali między sobą wersję, żeby obciążyć go całą odpowiedzialnością" i że "jest wrabiany". Był jednak przekonany, że mu się wierzy, bo w ogóle nie był w Afganistanie przesłuchany,  a przełożeni całkowicie mu ufali.
   
Na dowód, że nie może być mowy o jego rozkazie ostrzelania wiosek, kpt. Olgierd C. przedłożył sądowi wydaną po angielsku instrukcję dowództwa ISAF. Ma on świadczyć o tym, że żołnierze wiedzieli, iż mają strzelać tak, by nie wyrządzić krzywdy cywilom; pod instrukcją ISAF złożyli nawet swoje podpisy. Sąd załączył instrukcję ISAF do materiału dowodowego mimo protestu adwokatów pozostałych oskarżonych, którzy argumentowali, że pismo wydane w języku angielskim nie jest dokumentem w rozumieniu prawa, bo brak na nim podpisu wystawcy.
   
Kpt. Olgierd C. nie oszczędził także Służby Kontrwywiadu Wojskowego w Afganistanie, które oskarżają go o niepowiadomienie o wyjeździe na akcję. Twierdzi, że od dłuższego już czasu nie uczestniczyły one w przedsięwzięciach realizowanych przez jego zespół, musiał więc bazować na własnym rozpoznaniu.
   
Nie chce również brać odpowiedzialności za działania swoich podwładnych. W śledztwie mówił, że inny oskarżony, plutonowy Tomasz Borysiewicz-"Borys" pytał go przed wyjazdem, po co w ogóle biorą moździerz. 
   
- Odpowiedziałem, że do ostrzelania linii gór. Gdy Borysiewicz spytał, czy to znaczy, że będziemy też strzelać do miejscowości, odpowiedziałem: "tak, jeśli zajdzie taka potrzeba”. Dla osób znających zasady użycia broni było jasne co to oznacza - mówił kpt. Olgierd C. w trakcie przesłuchania w listopadzie 2007 roku.
   
Każdy oskarżony ma oczywiście prawo bronić się w taki sposób, jaki uznaje dla siebie za najlepszy. Może więc zrzucać odpowiedzialność na inne osoby, a rolą sądu jest ustalić, kto ma rację i gdzie jest prawda. Z tego punktu widzenia zarówno kpt. Olgierd C., jak i jego żołnierze logicznie starają się obarczyć siebie nawzajem winą za to, do czego doszło 16 sierpnia 2007 roku, aby uniknąć lub choćby zminimalizować wymiar kary za spowodowanie śmiertelnych ofiar ostrzału Nangar Khel.
   
Ale oskarżeni są przecież zawodowymi żołnierzami. W każdej armii obowiązują zaś (a przynajmniej powinny obowiązywać) surowe zasady etyczne, których wyznacznikiem jest honor, szczególnie oficerski. Niepokoi mnie więc takie zachowanie oskarżonych, ponieważ wyraźnie widać, że w ich oddziale nie było nie tylko "esprit du corps", ale także minimum zaufania przełożonych do podwładnych i vice versa.
   
Odosobniony i ostentacyjnie dystansujący się na sądowym korytarzu od oskarżanych przez siebie o niesubordynację podwładnych kapitan Olgierd C. oraz usiłujący obarczyć go wyłączną winą jako wydającego złe rozkazy przełożonego żołnierze - jakiż to smutny obraz Wojska Polskiego. Chcę wierzyć, że jednostkowy i  znacznie odbiegający od panujących w nim na co dzień moralnych standardów.

Jerzy Bukowski