KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Piątek, 29 marca, 2024   I   10:05:16 AM EST   I   Marka, Wiktoryny, Zenona
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Nieznany euro parlamentarzysta

21 stycznia, 2009

Krzysztof Hołowczyc zajął znakomite piąte miejsce w rozgrywanym wyjątkowo na bezdrożach Ameryki Południowej, a nie Afryki Rajdzie Dakar.

Nasz najlepszy kierowca wyczynowy nie krył radości, ponieważ liczył co najwyżej na pierwszą dziesiątkę w tej potwornie trudnej, obfitującej w tragiczne wypadki (w tym śmiertelne) imprezie. Miał jednak imponujący finisz, ostatni etap do Cordoby zakończył na trzecim miejscu i w efekcie cieszy się piątą lokatą.
   
Jego radość podziela wielu polskich kibiców, zwłaszcza że bardzo dobrze wypadli w tym rajdzie również inni nasi reprezentanci: motocykliści Jakub Przygoński (był 11. w końcowej klasyfikacji) i Jacek Czachor (20.) oraz quadowiec Robert Sonik, który stanął na najniższym stopniu podium. Mamy więc uzasadnione powody do dumy z czołowych reprezentantów naszych sportów motorowych.
   
W każdej beczce miodu musi się jednak znaleźć łyżka dziegciu. Hołowczyc jest nie tylko znakomitym kierowcą, ale także posłem do Parlamentu Europejskiego (wybranym z ramienia Platformy Obywatelskiej). I ma w nim liczne obowiązki, których rzetelnego wypełniania nie da się raczej pogodzić z ciągłymi treningami i startami w rajdach na niemal wszystkich kontynentach. Czy powinniśmy być więc - jako Polacy - na równi dumni z Hołowczyca-europarlamentarzysty, jak z Hołowczyca-kierowcy?
   
Nie można pozytywnie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Choćby bowiem nasz mistrz kierownicy bardzo się starał i dosłownie "wychodził (czy - w jego przypadku - raczej wyjeżdżał) z siebie", nie jest w stanie pogodzić kariery sportowej z polityczną. I wyraźnie widać, którą z nich przedkłada nad drugą, czemu trudno się zresztą dziwić.
   
Równie łatwo ustalić, z jakich powodów Hołowczyc został kandydatem w wyborach do PE i dlaczego je wygrał. Takie postaci jak on (znani sportowcy, artyści, dziennikarze, a ostatnio także uczestnicy popularnych widowisk telewizyjnych typu talk-show) chętnie bierze sobie za maskotki każda partia. Powszechnie rozpoznawany człowiek przyciąga sporo wyborców, którzy nie pomaszerowaliby być może do urn, gdyby nie zobaczyli na listach takich właśnie "lokomotyw".
   
Proponując Hołowczycowi kandydowanie do europarlamentu, kierownictwo PO doskonale wiedziało, że absolutnie nie nadaje się on do sprawowania tej funkcji, chodziło mu więc jedynie o przysporzenie głosów partyjnej liście. Niestety, polska demokracja jest jeszcze bardzo powierzchowna i ogromna część wyborców nie potrafi rozróżnić medialnej popularności od politycznych kwalifikacji. Widząc na liście wyborczej znaną oraz lubianą postać, nie zastanawia się, czy będzie ona w stanie godnie, rozsądnie i fachowo reprezentować swoich wyborców w przedstawicielskich organach władzy.
   
Tak jest właśnie w przypadku Hołowczyca, który zaniedbuje swoje europarlamentarne obowiązki, na dodatek wcale się tym nie przejmując i nie odczuwając  z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia (przynajmniej nie upublicznił ich do tej pory). Co gorsze, nie dostrzega on ma niczego niestosownego w tym, że zamiast ślęczeć nad papierami w Strasburgu, przemierza drogi i bezdroża świata, walcząc o jak najlepsze miejsca na kolejnych rajdach. Doskonale wie bowiem, że jego nazwisko zawsze kojarzone było, jest i będzie wyłącznie ze sportem, a nie z polityką.
   
Czy takim ludziom powinno się jednak proponować udział we władzy? Przecież z daleka pachnie to koniunturalizmem, a także przedmiotowym traktowaniem człowieka, o którym z góry wiadomo, że nie będzie zeń żadnego politycznego pożytku poza tym, iż nie wda się w żadne wewnątrzpartyjne spory, bo nie ma na to ani czasu, ani ochoty. Napisałem wyżej, że Hołowczyca i jemu podobnych "wrzutków" do polityki nazywa się pieszczotliwie maskotkami, ale równie często określa się ich także o wiele mniej sympatycznym mianem "małpek", mających nie tyle rozbawić, ile przyciągnąć do siebie uwagę elektoratu.
   
Bo z Hołowczyca nigdy nie będzie dobry polityk, a w pamięci wdzięcznych Polaków pozostanie jako świetny kierowca rajdowy. I to pozwala mi spuentować felieton historyjką sprzed 1939 roku, kiedy to w małym kresowym miasteczku przybysz z centralnej Polski staje zdumiony przed tamtejszym Grobem Nieznanego Żołnierza, ponieważ widzi wyryty na samym dole maleńkimi literkami napis: "tu spoczywa Icek Zygielbaum, kupiec korzenny".
   
- Jakże to - pyta gość oprowadzającą go po miasteczku osobę - przecież nieznany żołnierz nie może mieć imienia i nazwiska.
   
- Nu, szanowny panie - odpowiada lokalny patriota - w naszej miejscowości wszyscy dobrze znali Icka Zygielbauma jako kupca korzennego, ale nikt go nie znał jako żołnierza.
   
Czyżby Krzysztof Hołowczyc chciał mieć - po oby jak najdłuższym i pełnym wielu rajdowych sukcesów życiu - na swoim grobie inskrypcję: "nieznany europarlamentarzysta"?

Jerzy Bukowski