Zawsze, kiedy zbliżają się święto Wszystkich Świętych oraz Zaduszki, drżę na myśl, jakie to oryginalne - w ich mniemaniu - programy wymyślą na owe dwa dni dziennikarze komercyjnych stacji telewizyjnych i radiowych.
Z góry oczywiście wiadomo że będzie zaproszonych przed kamery i mikrofony kilku popularnych księży, potrafiących niebanalnie zamknąć w wyznaczonych im 30 sekundach chrześcijańską prawdę o sensie śmierci. Można też przewidywać zmuszanie do łzawych opowieści o odejściu najbliższych sobie osób znane postaci życia publicznego lub na odwrót: o śmierci bohaterów masowej wyobraźni wypowiedzą się mniej znani opinii publicznej członkowie ich rodzin. Będą również bardziej lub mniej udane, na poły melancholijne, na poły zaś patriotyczne obrazki i wywiady z polskich cmentarzy poza obecnymi granicami Rzeczypospolitej.
Ale co wymyśleć na tyle nowego i oryginalnego, żeby przebić konkurencję, a w efekcie odbić jej widzów, przyciągając uwagę masowego odbiorcy niemal z taką siłą, jaką dysponują ostatnio programy o śpiewających, tańczących na lodzie i wygłupiających się na sto innych sposobów gwiazdach filmu, estrady, sportu, polityki?
Najczęściej praktykowane są dwie metody, których wspólnym mianownikiem jest próba infantylizacji tajemnicy śmierci i sprowadzania jej do rangi medialnego wydarzenia o sensacyjnym, ale w gruncie rzeczy dosyć żartobliwym charakterze.
Pierwszy wiąże się z "gotowcem", jakim jest próba zakorzenienia w polskiej tradycji zaduszkowej niezwykle popularnego na świecie, a wywodzącego się z Irlandii zwyczaju Halloween. Ten, kto ubiera sobie na głowę wydrążoną dynię jest postępowy, nowoczesny i w ogóle "cool" oraz "trendy". Lansującemu ten obcy słowiańskiej kulturze śmierci obyczaj dziennikarzowi może przytrafić się jednak przykra niespodzianka, jeżeli jego rozmówca preferuje całkiem odmienny system wartości i norm etycznych.
Mimo, że znakomity aktor Krzysztof Majchrzak jest znany z niekonwencjonalnych sądów i niekonformistycznych zachowań, to przeprowadzającym z nim wywiad wysłannikom telewizji TVN 24 sprawił on nielichą niespodziankę.
Na początek wręczyli mu halloweenową dynię. Majchrzak pogłaskał ją wprawdzie z czułością, ale zaraz potem wygłosił ostrą tyradę:
- Nie rymuję się z takim zwyczajem oswajania śmierci, kompletnie mnie to nie interesuje. Robienie wzorca z tego przyswojonego, postirlandzkiego zwyczaju sprawia, że bycie smutnym, refleksyjnym, a nawet nieszczęśliwym jest wstydliwe i nietwarzowe. Przestańmy być zombie i nie trzęśmy d… w rytmie disco, ale spójrzmy rozpaczy i śmierci w oczy - zaapelował do telewidzów.
Jego zdaniem niewłaściwe jest wypieranie z ludzkiego życia nieszczęścia, perspektywy śmierci i przemijania. Przejmowanie halloweenowej tradycji określił jako upodabnianie życia do świecącej okładki głupiego tabloidu.
- Dlatego, że wszyscy stamtąd mają na łbie napisane: "stay cool", "odwiedzaj fitness", "odwiedzaj wellness". To jest dopiero obciach! - mówił popularny aktor.
Według Majchrzaka, "zmakdonaldyzowana" kultura niesie ze sobą taką ogólną tendencję, która każe człowiekowi cierpiącemu czy będącemu po stracie bliskiej osoby wstydzić się tego i ukrywać swoją rozpacz jako mało "trendy".
- Tymczasem trzeba przemyśleć, czy czasem osierocając w ten sposób nieszczęście, nie stajemy się jego ofiarą. Czy nie lepiej wobec tego wycierpieć tyle, ile należy? Czy nie lepiej powiedzieć: muszę być szczęśliwy ze względu na dług wobec osób, które straciłem, bo one włożyły we mnie wysiłek i żyły po to, żebym ja był szczęśliwy. Więc, czy nie lepiej spojrzeć rozpaczy prosto, po męsku w oczy? - pytał.
Jak przekonywał, chodzi mu po prostu o odzyskanie godności dla człowieka cierpiącego, by nie musiał się wstydzić swojego stanu.
- Żeby nie czytał tylko tego, co śpiewa kretyńska, tabloidalna mantra: "czujesz się źle? umyj włosy i wyjdź na miasto". I mamy dyskoteki i puby pełne zombie, którzy nie są w stanie nic dać bliźniemu. Nie! Cały przeciw temu protestuję - dodał.
Majchrzak przyznał, że bardzo się wzruszył, gdy usłyszał ostatnie słowa Agaty Mróz, że będąc Tam podziękuje za wszystko co ją tu spotkało i będzie prosić o siłę dla tych, którzy tu zostali.
- Takie postawy rysują przestrzeń godności i dumy wobec nieszczęścia - ocenił.
Zapytany przez coraz bardziej zdezorientowanych i zbitych z pantałyku dziennikarzy o to, czy wie, co jest "po drugiej stronie" stwierdził, że wszystkich "wiedzących" lub mówiących, że nic nie ma, odsyła do psychiatry.
Skoro Krzysztof Majchrzak odwołał się do przykładu umierania wielkiej sportsmenki, dwukrotnej mistrzyni Europy w siatkówce Agaty Mróz, to gładko przechodzę do drugiego sposobu infantylizowania tajemnicy śmierci przez dziennikarzy, bardzo jednak w swej istocie podobnego do próby jej "zhalloweenizowania".
W celu jego przedstawienia pozwolę sobie zacytować fragment zamieszczonego w portalu internetowym www.salon24.pl postu pt. "Państwo mi zapakują pół kilo śmierci" autorstwa blogera, podpisującego się toyah.
Opisuje on program tejże samej TVN 24, emitowany z rynku w Tarnowie którego bohaterami byli mąż Agaty Mróz - Jacek Olszewski oraz redaktor Jarosław Kuźniar.
TVN 24 ustawił męża siatkarki z wózkiem na rynku, w studio postawił redaktora Kuźniara, na pasku dał napis „Agata jest zawsze z nami"... i się zaczęło.
Pierwsze już wejście Kuźniara było imponujące: „Panie Jacku, czy kiedykolwiek jeszcze będzie pan używał czasu przeszłego, mówiąc o żonie?" Dalej temperatura już tylko rosła. Kuźniar wlepiał oczy w wózek z półrocznym dzieckiem w środku i walił - „Na pewno był pan dziś na cmentarzu z Lilianką, czy podniósł pan ją i rozmawialiście o żonie?" „Co mówił pan Liliance, stojąc nad grobem żony?" „Powiedział pan już córce, że mama umarła?" „Ciężko jest wychowywać facetowi dziecko. Czy ma pan takie chwile załamania, że mówi pan do żony: Agata, gdzie ty jesteś?" „Boi się pan tego momentu, kiedy Lilianka będzie na tyle duża i świadoma, że będzie pan musiał z nią porozmawiać na temat tego, co się stało?" „Płacze pan czasem?" „Co wyczytuje pan z twarzy Lilianki? Że mamy już kończyć, czy że mamy jeszcze chwilę?"
Oczywiście była jeszcze druga część tej żenady, czyli odpowiedzi zaproszonej do telewizji gwiazdy. Pan Jacek trzymał jedną ręką wózek i kołysząc się stylowo na boki, udzielał prawidłowych odpowiedzi na prawidłowo oczywiście postawione pytania. Nie sprawiało mu to większych kłopotów, bo przez te kilka miesięcy od śmierci żony, miał okazję poznać system i jego działanie. Nauczył się więc, że pytania są podobne, a odpowiedzi zawsze takie same. A więc plótł typowe farmazony na temat tego, ja to on patrzy w oczy swojej Lilianki i widzi twarz Agaty, i że naprawdę bywa ciężko, ale wtedy zawsze przypomina sobie Agatę i wie, że ona już swoją misję na ziemi wypełniła i teraz on powinien być dzielny.
W sumie, zupełnie nie ma się nad czym zatrzymywać. Wyuczone na pamięć odpowiedzi na wyuczone na pamięć pytania, a wszystko to po to, żeby odwalić temat pt. „Wzruszamy". Jeśli ktoś tu jest problemem, to tylko ten Kuźniar. Myślę sobie, że przy zachowaniu dotychczasowego tempa, można swobodnie naszkicować plan na co najmniej dwa następne lata. Za rok, na tym samym tarnowskim rynku będzie stał ten sam Jacek Olszewski, już z przedłużonym kontraktem na wyłączność dla TVN 24, i z półtoraroczną Lilianką na rękach i rozmowa będzie dokładnie taka sama, z tymi samymi pytaniami i odpowiedziami, tyle, że na koniec Kuźniar spyta Olszewskiego, czy on już obiecał Liliance, że za rok już nie będzie nami rządził Lech Kaczyński.
A w kolejne Zaduszki na tarnowskim rynku będzie już stał pomnik wydrążonej dyni. I będzie o tyle lepiej, że dynia przynajmniej nie gada.
I tak właśnie "uatrakcyjnia się" w naszych mediach dwa pierwsze listopadowe dni. Na szczęście tylko w komercyjnych, ale trudno wykluczyć, że wkrótce w ich ślady zechcą pójść misyjne Telewizja Polska i Polskie Radio, bo przecież już od dawna konkurują one z nimi w dziedzinie ogłupiającej ludzi rozrywki. Kto wie, czy nie zdecydują się więc na poszerzenie pola rywalizacji o jak najwyższy wzrost magicznych słupków oglądalności i słuchalności, bo tylko one liczą się dzisiaj dla ich szefów.
Jerzy Bukowski
Ale co wymyśleć na tyle nowego i oryginalnego, żeby przebić konkurencję, a w efekcie odbić jej widzów, przyciągając uwagę masowego odbiorcy niemal z taką siłą, jaką dysponują ostatnio programy o śpiewających, tańczących na lodzie i wygłupiających się na sto innych sposobów gwiazdach filmu, estrady, sportu, polityki?
Najczęściej praktykowane są dwie metody, których wspólnym mianownikiem jest próba infantylizacji tajemnicy śmierci i sprowadzania jej do rangi medialnego wydarzenia o sensacyjnym, ale w gruncie rzeczy dosyć żartobliwym charakterze.
Pierwszy wiąże się z "gotowcem", jakim jest próba zakorzenienia w polskiej tradycji zaduszkowej niezwykle popularnego na świecie, a wywodzącego się z Irlandii zwyczaju Halloween. Ten, kto ubiera sobie na głowę wydrążoną dynię jest postępowy, nowoczesny i w ogóle "cool" oraz "trendy". Lansującemu ten obcy słowiańskiej kulturze śmierci obyczaj dziennikarzowi może przytrafić się jednak przykra niespodzianka, jeżeli jego rozmówca preferuje całkiem odmienny system wartości i norm etycznych.
Mimo, że znakomity aktor Krzysztof Majchrzak jest znany z niekonwencjonalnych sądów i niekonformistycznych zachowań, to przeprowadzającym z nim wywiad wysłannikom telewizji TVN 24 sprawił on nielichą niespodziankę.
Na początek wręczyli mu halloweenową dynię. Majchrzak pogłaskał ją wprawdzie z czułością, ale zaraz potem wygłosił ostrą tyradę:
- Nie rymuję się z takim zwyczajem oswajania śmierci, kompletnie mnie to nie interesuje. Robienie wzorca z tego przyswojonego, postirlandzkiego zwyczaju sprawia, że bycie smutnym, refleksyjnym, a nawet nieszczęśliwym jest wstydliwe i nietwarzowe. Przestańmy być zombie i nie trzęśmy d… w rytmie disco, ale spójrzmy rozpaczy i śmierci w oczy - zaapelował do telewidzów.
Jego zdaniem niewłaściwe jest wypieranie z ludzkiego życia nieszczęścia, perspektywy śmierci i przemijania. Przejmowanie halloweenowej tradycji określił jako upodabnianie życia do świecącej okładki głupiego tabloidu.
- Dlatego, że wszyscy stamtąd mają na łbie napisane: "stay cool", "odwiedzaj fitness", "odwiedzaj wellness". To jest dopiero obciach! - mówił popularny aktor.
Według Majchrzaka, "zmakdonaldyzowana" kultura niesie ze sobą taką ogólną tendencję, która każe człowiekowi cierpiącemu czy będącemu po stracie bliskiej osoby wstydzić się tego i ukrywać swoją rozpacz jako mało "trendy".
- Tymczasem trzeba przemyśleć, czy czasem osierocając w ten sposób nieszczęście, nie stajemy się jego ofiarą. Czy nie lepiej wobec tego wycierpieć tyle, ile należy? Czy nie lepiej powiedzieć: muszę być szczęśliwy ze względu na dług wobec osób, które straciłem, bo one włożyły we mnie wysiłek i żyły po to, żebym ja był szczęśliwy. Więc, czy nie lepiej spojrzeć rozpaczy prosto, po męsku w oczy? - pytał.
Jak przekonywał, chodzi mu po prostu o odzyskanie godności dla człowieka cierpiącego, by nie musiał się wstydzić swojego stanu.
- Żeby nie czytał tylko tego, co śpiewa kretyńska, tabloidalna mantra: "czujesz się źle? umyj włosy i wyjdź na miasto". I mamy dyskoteki i puby pełne zombie, którzy nie są w stanie nic dać bliźniemu. Nie! Cały przeciw temu protestuję - dodał.
Majchrzak przyznał, że bardzo się wzruszył, gdy usłyszał ostatnie słowa Agaty Mróz, że będąc Tam podziękuje za wszystko co ją tu spotkało i będzie prosić o siłę dla tych, którzy tu zostali.
- Takie postawy rysują przestrzeń godności i dumy wobec nieszczęścia - ocenił.
Zapytany przez coraz bardziej zdezorientowanych i zbitych z pantałyku dziennikarzy o to, czy wie, co jest "po drugiej stronie" stwierdził, że wszystkich "wiedzących" lub mówiących, że nic nie ma, odsyła do psychiatry.
Skoro Krzysztof Majchrzak odwołał się do przykładu umierania wielkiej sportsmenki, dwukrotnej mistrzyni Europy w siatkówce Agaty Mróz, to gładko przechodzę do drugiego sposobu infantylizowania tajemnicy śmierci przez dziennikarzy, bardzo jednak w swej istocie podobnego do próby jej "zhalloweenizowania".
W celu jego przedstawienia pozwolę sobie zacytować fragment zamieszczonego w portalu internetowym www.salon24.pl postu pt. "Państwo mi zapakują pół kilo śmierci" autorstwa blogera, podpisującego się toyah.
Opisuje on program tejże samej TVN 24, emitowany z rynku w Tarnowie którego bohaterami byli mąż Agaty Mróz - Jacek Olszewski oraz redaktor Jarosław Kuźniar.
TVN 24 ustawił męża siatkarki z wózkiem na rynku, w studio postawił redaktora Kuźniara, na pasku dał napis „Agata jest zawsze z nami"... i się zaczęło.
Pierwsze już wejście Kuźniara było imponujące: „Panie Jacku, czy kiedykolwiek jeszcze będzie pan używał czasu przeszłego, mówiąc o żonie?" Dalej temperatura już tylko rosła. Kuźniar wlepiał oczy w wózek z półrocznym dzieckiem w środku i walił - „Na pewno był pan dziś na cmentarzu z Lilianką, czy podniósł pan ją i rozmawialiście o żonie?" „Co mówił pan Liliance, stojąc nad grobem żony?" „Powiedział pan już córce, że mama umarła?" „Ciężko jest wychowywać facetowi dziecko. Czy ma pan takie chwile załamania, że mówi pan do żony: Agata, gdzie ty jesteś?" „Boi się pan tego momentu, kiedy Lilianka będzie na tyle duża i świadoma, że będzie pan musiał z nią porozmawiać na temat tego, co się stało?" „Płacze pan czasem?" „Co wyczytuje pan z twarzy Lilianki? Że mamy już kończyć, czy że mamy jeszcze chwilę?"
Oczywiście była jeszcze druga część tej żenady, czyli odpowiedzi zaproszonej do telewizji gwiazdy. Pan Jacek trzymał jedną ręką wózek i kołysząc się stylowo na boki, udzielał prawidłowych odpowiedzi na prawidłowo oczywiście postawione pytania. Nie sprawiało mu to większych kłopotów, bo przez te kilka miesięcy od śmierci żony, miał okazję poznać system i jego działanie. Nauczył się więc, że pytania są podobne, a odpowiedzi zawsze takie same. A więc plótł typowe farmazony na temat tego, ja to on patrzy w oczy swojej Lilianki i widzi twarz Agaty, i że naprawdę bywa ciężko, ale wtedy zawsze przypomina sobie Agatę i wie, że ona już swoją misję na ziemi wypełniła i teraz on powinien być dzielny.
W sumie, zupełnie nie ma się nad czym zatrzymywać. Wyuczone na pamięć odpowiedzi na wyuczone na pamięć pytania, a wszystko to po to, żeby odwalić temat pt. „Wzruszamy". Jeśli ktoś tu jest problemem, to tylko ten Kuźniar. Myślę sobie, że przy zachowaniu dotychczasowego tempa, można swobodnie naszkicować plan na co najmniej dwa następne lata. Za rok, na tym samym tarnowskim rynku będzie stał ten sam Jacek Olszewski, już z przedłużonym kontraktem na wyłączność dla TVN 24, i z półtoraroczną Lilianką na rękach i rozmowa będzie dokładnie taka sama, z tymi samymi pytaniami i odpowiedziami, tyle, że na koniec Kuźniar spyta Olszewskiego, czy on już obiecał Liliance, że za rok już nie będzie nami rządził Lech Kaczyński.
A w kolejne Zaduszki na tarnowskim rynku będzie już stał pomnik wydrążonej dyni. I będzie o tyle lepiej, że dynia przynajmniej nie gada.
I tak właśnie "uatrakcyjnia się" w naszych mediach dwa pierwsze listopadowe dni. Na szczęście tylko w komercyjnych, ale trudno wykluczyć, że wkrótce w ich ślady zechcą pójść misyjne Telewizja Polska i Polskie Radio, bo przecież już od dawna konkurują one z nimi w dziedzinie ogłupiającej ludzi rozrywki. Kto wie, czy nie zdecydują się więc na poszerzenie pola rywalizacji o jak najwyższy wzrost magicznych słupków oglądalności i słuchalności, bo tylko one liczą się dzisiaj dla ich szefów.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE
Ostatnio Dodane
Kolędnicy i Wigilijny Spektakl z The Tinseltones Carolers 2024
Adwokat w New Jersey. Robert Socha
Grzegorz Braun zaprasza na wyjątkowe wydarzenie kulturalne! Film "Gietrzwałd 1877. Wojna Światów"
Święto Dziękczynienia – Historia, Tradycja i Wdzięczność w Sercu Ameryki
Pierwsza Biblioteka Publiczna w Polsce. Domowe biblioteki
Adwokat na bankructwo i ogłoszenie upadłości w Nowym Jorku. Sean Sabeti na LI
Wysyłka samochodu do Polski z USA. Dompak Corporation wysyła auta i inne pojazdy do Europy
zobacz wszystkie