Metropolita gnieźnieński, ksiądz arcybiskup Henryk Muszyński, broniąc się przed oskarżeniem go o tajną współpracę z peerelowską Służbą Bezpieczeństwa, zastosował zdumiewający manewr.
Odnalazł mianowicie funkcjonariusza, z którym rozmawiał przed laty, a ten w specjalnym oświadczeniu dla badającej przeszłość prawdopodobnego przyszłego Prymasa Polski Kościelnej Komisji Historycznej napisał, iż rejestracja ks. Muszyńskiego w 1984 roku jako TW nastąpiła „bez jego zgody i wiedzy oraz wbrew jego woli”.
Muszę przyznać, że jest to karkołomna próba obrony swojego dobrego imienia. Arcybiskup znakomicie wykorzystał fakt, że pozyskiwanie do współpracy przez bezpiekę osób duchownych odbywało się bez pobierania od nich formalnej zgody z własnoręcznym podpisem. Skoro nie ma, bo nie może być takiego dokumentu, postanowił teraz odwrócić sytuację i pobrać stosowne pismo od byłego funkcjonariusza.
Nie sposób jednak nie zapytać w tym kontekście, czy godzi się szacownemu, wysokiemu rangą hierarsze Kościoła rzymsko-katolickiego w Polsce powoływać na świadka swojej domniemanej niewinności przedstawiciela komunistycznego aparatu ucisku i zniewolenia, toczącego przez dziesięciolecia walkę z tymże Kościołem przy użyciu całego arsenału niegodnych środków z permanentnym kłamstwem na czele? Ci, którym wcześniej podobno z założenia nie ufało się i traktowało ich podejrzliwie, mają teraz odgrywać role weryfikatorów przeszłości ludzi, przeżywających lustracyjne kłopoty? Doskonale ujął ten problem Bronisław Wildstein, pisząc w "Rzeczypospolitej":
"Media i ludzie, którzy wyrywają sobie włosy z głowy, biadając, że poważnie traktujemy archiwa tak ohydnej jak SB instytucji, oświadczenie jej byłych funkcjonariuszy, jeśli ci zaprzeczają swoim uprzednim raportom, traktują jako dowód. Nie przeszkadza im już, kto jest rzecznikiem dobrego imienia podejrzanego o agenturę.
Wynoszenie ubeków do roli obrońców dobrego imienia – traktowanie poważnie ich wewnętrznej dokumentacji to całkiem inna sprawa – ma jeszcze jeden wymiar. Zastanawiające jest, że tak gremialnie się przyznają do swoich nieprawdopodobnych kłamstw. Trudno uwierzyć w nagłą skruchę ludzi, którzy równocześnie wykazują brak jakichkolwiek wyrzutów sumienia w odniesieniu do swojej byłej działalności."
Obawiam się, że metropolita gnieźnieński, chcąc za wszelką cenę oddalić od siebie zarzut zbytniej szczerości i wylewności w kontaktach z esbekami, wyrządził niedźwiedzią przysługę nie tylko sobie, ale także wszystkim przeciwnikom lustracji, podnoszącym jako główny argument swojego rozumowania właśnie niewiarygodność byłych funkcjonariuszy. Okazuje się bowiem, że można ją traktować bardzo wybiórczo i arbitralnie.
Wildstein ma rację zauważając, że dzięki takim posunięciom, jakie zastosował arcybiskup Henryk Muszyński, "byli funkcjonariusze w roli wiarygodnych świadków odzyskują władzę nad dawnymi współpracownikami."
Jerzy Bukowski
Muszę przyznać, że jest to karkołomna próba obrony swojego dobrego imienia. Arcybiskup znakomicie wykorzystał fakt, że pozyskiwanie do współpracy przez bezpiekę osób duchownych odbywało się bez pobierania od nich formalnej zgody z własnoręcznym podpisem. Skoro nie ma, bo nie może być takiego dokumentu, postanowił teraz odwrócić sytuację i pobrać stosowne pismo od byłego funkcjonariusza.
Nie sposób jednak nie zapytać w tym kontekście, czy godzi się szacownemu, wysokiemu rangą hierarsze Kościoła rzymsko-katolickiego w Polsce powoływać na świadka swojej domniemanej niewinności przedstawiciela komunistycznego aparatu ucisku i zniewolenia, toczącego przez dziesięciolecia walkę z tymże Kościołem przy użyciu całego arsenału niegodnych środków z permanentnym kłamstwem na czele? Ci, którym wcześniej podobno z założenia nie ufało się i traktowało ich podejrzliwie, mają teraz odgrywać role weryfikatorów przeszłości ludzi, przeżywających lustracyjne kłopoty? Doskonale ujął ten problem Bronisław Wildstein, pisząc w "Rzeczypospolitej":
"Media i ludzie, którzy wyrywają sobie włosy z głowy, biadając, że poważnie traktujemy archiwa tak ohydnej jak SB instytucji, oświadczenie jej byłych funkcjonariuszy, jeśli ci zaprzeczają swoim uprzednim raportom, traktują jako dowód. Nie przeszkadza im już, kto jest rzecznikiem dobrego imienia podejrzanego o agenturę.
Wynoszenie ubeków do roli obrońców dobrego imienia – traktowanie poważnie ich wewnętrznej dokumentacji to całkiem inna sprawa – ma jeszcze jeden wymiar. Zastanawiające jest, że tak gremialnie się przyznają do swoich nieprawdopodobnych kłamstw. Trudno uwierzyć w nagłą skruchę ludzi, którzy równocześnie wykazują brak jakichkolwiek wyrzutów sumienia w odniesieniu do swojej byłej działalności."
Obawiam się, że metropolita gnieźnieński, chcąc za wszelką cenę oddalić od siebie zarzut zbytniej szczerości i wylewności w kontaktach z esbekami, wyrządził niedźwiedzią przysługę nie tylko sobie, ale także wszystkim przeciwnikom lustracji, podnoszącym jako główny argument swojego rozumowania właśnie niewiarygodność byłych funkcjonariuszy. Okazuje się bowiem, że można ją traktować bardzo wybiórczo i arbitralnie.
Wildstein ma rację zauważając, że dzięki takim posunięciom, jakie zastosował arcybiskup Henryk Muszyński, "byli funkcjonariusze w roli wiarygodnych świadków odzyskują władzę nad dawnymi współpracownikami."
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE
Ostatnio Dodane
Święto Dziękczynienia – Historia, Tradycja i Wdzięczność w Sercu Ameryki
Pierwsza Biblioteka Publiczna w Polsce. Domowe biblioteki
Adwokat na bankructwo i ogłoszenie upadłości w Nowym Jorku. Sean Sabeti na LI
Wysyłka samochodu do Polski z USA. Dompak Corporation wysyła auta i inne pojazdy do Europy
Polski fotograf w New Jersey i video serwis na wesela, komunie, chrzciny. M&R foto Studio
Doświadczony psychiatra w New Jersey. David Brożyna M.D. mówi po polsku
Adwokat w East Brunswick w New Jersey 24/7 na sprawy rodzinne, kryminalne, biznesowe. Ted Sliwinski
zobacz wszystkie