KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Środa, 27 listopada, 2024   I   10:00:26 PM EST   I   Franciszka, Kseni, Maksymiliana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Mocno spóźniony arcybiskup Muszyński

19 października, 2008

Metropolita gnieźnieński, ksiądz arcybiskup Henryk Muszyński przyznał, że spotykał się przez kilka lat z oficerami Służby Bezpieczeństwa PRL, chociaż nigdy nie podpisał formalnego zobowiązania do współpracy. Figuruje jednak – co ustaliła ostatnio Kościelna Komisja Historyczna – w aktach bezpieki jako jej tajny współpracownik.

O tym epizodzie z życia hierarchy, którego nazwisko często wymienia się w gronie kandydatów do objęcia zaszczytnej funkcji Prymasa Polski, mówiło się już od dość dawna, ale wyłącznie w kręgach kościelnych.                                

Teraz, kiedy został on ujawniony, abp Muszyński powiedział Katolickiej Agencji Informacyjnej, że nigdy nie wyraził zgody „na jakąkolwiek formę współpracy z SB”, nie spotykał się z jej funkcjonariuszami dobrowolnie, ani z własnej inicjatywy. Przyznał jednak, że do takich kontaktów dochodziło, aczkolwiek ”wszystkie one miały charakter konieczny lub nawet wymuszony” i informował o nich swojego ówczesnego zwierzchnika, abp. Mariana Przyłuckiego, którego zaświadczenie w tej sprawie przekazał Kościelnej Komisji Historycznej.                                               

Co więcej, metropolita gnieźnieński odnalazł nawet esbeka, z którym rozmawiał przed laty, a ten w specjalnym oświadczeniu napisał, że rejestracja obecnego hierarchy w 1984 roku jako TW (kandydatem na tajnego współpracownika był od 1975 roku) nastąpiła „bez jego zgody i wiedzy oraz wbrew jego woli”. Warto jednak przypomnieć, że od osób duchownych nie wymagano podpisywania zobowiązań do współpracy.                       

Nie wiadomo (przynajmniej na razie), o czym rozmawiali podczas trwających 5 lat  spotkań kapłan z funkcjonariuszem tajnej policji. Być może wartość pozyskanych w ich trakcie informacji nie była zbyt ważna i nikomu nie stała się z ich powodu żadna krzywda. Nie da się też wykluczyć, że rejestracja abp. Muszyńskiego została dokonana na wyrost. Ale równie dobrze mogło być inaczej.                                   
Dobrze, iż abp Muszyński nie idzie „w zaparte” i nie neguje swoich kontaktów z bezpieką, jak to się często zdarza innym osobom w podobnej sytuacji. Zasadne jest jednak postawienie pytania, czy nie mógł ujawnić tej karty ze swojej przeszłości dużo wcześniej, kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze plotki na ten temat, a nie dopiero teraz, gdy Kościelna Komisja Historyczna dotarła do materiałów w jego sprawie.                

Wiedział przecież, że prędzej czy później będzie zmuszony do publicznego stawienia czoła własnej słabości, której miał pełną świadomość, dając jej wyraz w wypowiedzi dla KAI: „nie chcę się tu wybielać, widocznie się broniłem i opierałem zbyt nieudolnie”. Dlaczego więc zdecydował się milczeć przez kilkanaście miesięcy, zamiast pryncypialnie – jak na jednego z najważniejszych hierarchów Kościoła w Polsce przystało -  zmierzyć się ze swoim sumieniem i dać świadectwo duchowej odwagi, wyjawiając tajemnice pięcioletnich kontaktów, uznanych przez bezpiekę za tajną współpracę? Jego słowa o ogromnym i bolesnym zaskoczeniu brzmią dzisiaj mniej wiarygodnie, niż odebrano by je wcześniej.       

No cóż, w Ewangelii jest piękna przypowieść o robotnikach, najętych o różnych porach dnia do pracy w winnicy. Wszyscy otrzymali wieczorem taką samą zapłatę, chociaż jedni uwijali się w skwarze kilkanaście godzin, drudzy tylko kilka, a jeszcze inni zaledwie chwilę. Abp Henryk Muszyński uznał widocznie, że najbardziej odpowiada mu rola tych ostatnich.                                                                                           
Jerzy Bukowski