KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Środa, 27 listopada, 2024   I   07:33:40 PM EST   I   Franciszka, Kseni, Maksymiliana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Pierwszy plasterek salami

16 września, 2008

Na razie nie wiadomo, czy dr Sławomir Cenckiewicz ustąpił z funkcji naczelnika Biura Edukacji Publicznej Gdańskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej z przyczyn osobistych, czy też na skutek nacisków (a może nawet - jak sugeruje \"Rzeczpospolita\" - finansowego szantażu), wywieranych przez polityków koalicji rządzącej. Kulisy takich dysmisji zazwyczaj bywają dosyć tajemnicze, a prawda o nich wychodzi na jaw po pewnym czasie i to nie zawsze pełna.

Zamiast więc bezowocnie spekulować, jakie były rzeczywiste powody odejścia współautora najbardziej chyba bulwersującej opinię publiczną książki, wydanej w ostatnich miesiącach ("SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii"), lepiej spojrzeć na ten fakt z nieco innej perspektywy.
   
Dymisja Cenckiewicza - jakakolwiek by nie była jej geneza - niewątpliwie będzie odebrana jako triumf tych środowisk, które od dawna roszczą sobie pretensje do arbitralnego osądzania, którzy historycy mają prawo zajmować się najnowszymi dziejami Polski, a którym winno być ono odebrane, bo są tego niegodni. Nawet jeśli naczelnik BEP GO IPN odszedł z przyczyn czysto osobistych, to liczy się efekt, czyli jego nieobecność w Instytucie, co już jest ich sukcesem. Został "trafiony i zatopiony", a czy podszedł na dno po celnej salwie artyleryjskiej (tych ostatnio wystrzelono w jego kierunku wiele), czy też psychicznie nie wytrzymał ciągłej nagonki i sam wycofał się z pokładu - to już mniej ważne.
   
Obawiam się, że ziejący nienawiścią do "tzw. historyków z IPN" przedstawiciele tych środowisk, dla których ujawnianie udokumentowanych faktów z przeszłości wielu czołowych polityków dawnej opozycji antykomunistycznej jest z różnych względów bardzo niewygodne, nie spoczną na laurach. Skoro udało się z Cenckiewiczem, to dlaczego nie spróbować rozprawy z kolejnymi pracownikami IPN, mającymi czelność zakłócać dobre samopoczucie samozwańczych elit III RP, które same chcą decydować o tym, komu nie wolno wyciągnąć żadnej teczki z archiwum, bo ma być autorytetem i basta, a kogo można trochę odbrązowić, bo związał się po 1989 roku z niewłaściwym towarzystwem.
   
Jestem pewien, że będziemy mieć wkrótce do czynienia z czymś, co określa się taktyką salami. Po kolei atakowani będą wszyscy, dla których liczy się przede wszystkim prawda historyczna i nie potrafią zrozumieć, dla jakich to wzniosłych przyczyn można by ją schować pod korzec (czy też raczej zabetonować). A że głównie z takich właśnie ludzi składa się Instytut Pamięci Narodowej, więc polowanie z nagonką na nich dostarczy jeszcze wielu medialnych atrakcji, którym z radością przyklaśnie politycznie słuszny salon, bo przecież kieruje się on moralnością Kalego: kiedy oskarżają naszych, to robimy raban i krzyczymy o totalitarnych metodach, ale kiedy my cywilnie mordujemy swoich wrogów, przedstawiamy ten proceder jako dziejową konieczność eliminowania oszołomów w celu umacniania demokracji.

Jerzy Bukowski