KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Środa, 27 listopada, 2024   I   07:33:32 PM EST   I   Franciszka, Kseni, Maksymiliana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Kto nazywa, ten ma władzę

13 września, 2008

Cotygodniowy dodatek do \"Dziennika\", czyli Magazyn Idei \"Europa\", który jest lekturą dla wybrednych czytelników, takich - co to na wiarę, bez solidnej argumentacji autorytetów, nie przyjmą nawet wyników tabliczki mnożenia, został właśnie poddany edytorskiemu liftingowi. Bardziej gazetowe łamanie i zdjęcia zamiast reprodukcji obrazów czy grafik...

We wstępniaku Roberta Krasowskiego, który zapewnia czytelników „Europy”, że zmiana szaty graficznej nie wpłynie na merytoryczny charakter dodatku, i omawia zawartość jego nowego numeru (36/2008), znajduję zdumiewający passus. Naczelny „Dziennika”, uzasadniając całkowicie arbitralną tezę o nieistnieniu dziś „żywego modelu polskości”, pisze bezceremonialnie:

„Po 1989 roku Polacy bali się myśleć w kategoriach narodowych, uznając, że to opóźni naszą europeizację. Tymczasem Polacy – podobnie jak Rosjanie, Żydzi, Francuzi czy Amerykanie – należą do nacji potrzebujących wspólnotowej autodefinicji. Nasza tożsamość narodowa nie została nam dana prosto, jako miejsce na ziemi...”. Dalej też jest ciekawie, ale wszystko to nic wobec krzyczącego fałszu pierwszego z cytowanych zdań.

Polacy bali się myśleć w kategoriach narodowych? Którzy Polacy? I jakie były przyczyny ich obaw w tym zakresie? Czy to rzeczywiście Polacy tak przebierali nogami do Unii Europejskiej? Jeśli tak, to dlaczego przez lata przekupywano grantami ludzi nauki i mediów? I skąd to westchnienie ulgi po zwycięskim referendum? Nie rozumiem, dlaczego w subtelnym dodatku dla intelektualistów, dzielących zwykle przysłowiowy włos na czworo, Krasowski pozwala sobie na taki gruby skrót myślowy? Na tak fałszywe makro?

Dlaczego nie napisze, że za usilną próbę kompromitacji patriotyzmu w debacie publicznej po 1989, za chęć delegitymizacji wszelkich form kultywowania wartości narodowych (także religijnych), wreszcie za swoisty antypolski szantaż moralny, skuteczny zwłaszcza wobec młodych, wchodzących dopiero w życie Polaków odpowiada nieliczna wprawdzie, ale medialnie mocarstwowa grupa KPP-owców w drugim i trzecim pokoleniu, w przeważającej zresztą mierze pochodzenia żydowskiego?

Dlaczego nie napisze, że mocne poczucie identyfikacji narodowej mogłoby tylko pomóc we właściwym pozycjonowaniu się Polaków zarówno w UE, jak i we własnym kraju? I być może właśnie to przesądziło o konsekwentnym egzorcyzmowaniu uczuć narodowych... Gdyby zaraz po 1989 nie stłamszono polskiego poczucia własnej wartości, być może nie musielibyśmy zapłacić frycowego za szkodliwe dla nas doradztwo pseudospecjalistów z tzw. brygad Marriotta. I za fatalny, skrajnie dla Polski niekorzystny układ przedakcesyjny. Może nie kopiowalibyśmy zawodnych procedur, dysfunkcyjnych rozwiązań i nieadekwatnych instytucji z innej fazy rozwojowej, nad czym wielokrotnie ubolewała profesor Jadwiga Staniszkis.

Za głoszony przez siebie brak „żywego modelu polskości” Krasowski obarcza, jakżeby inaczej, nie dość odważnych Polaków. Można by się nawet na ten zarzut niedostatku odwagi i determinacji zgodzić, gdyby naczelny „Dziennika” wspomniał choć słowem o propagandowej tresurze, jakiej metodycznie, zaraz po 4 czerwca 1989, zostaliśmy jako zbiorowość poddani przez dominujący w kraju układ medialno-polityczny. O tresurze Jedwabnem, Akcją Wisła, rzekomym ciemniactwem, warcholstwem, klerykalizmem, polskim piekłem, narodowym fanatyzmem, przysłowiową już zawiścią oraz genetycznym antysemityzmem. Ale o tym, co musi zastanawiać, ani słowa.

Dlatego zapowiedź, że Robert Krasowski (pewnie wraz z zespołem „Europy”) chciałby nas, począwszy od roku 2008, wychowywać do życia zamiast do umierania za ojczyznę, nie budzi jakoś u mnie entuzjazmu. 

www.waldemar-zyszkiewicz.pl