KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Środa, 27 listopada, 2024   I   07:51:46 PM EST   I   Franciszka, Kseni, Maksymiliana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Szkodliwe \"parcie na szkło\"

05 września, 2008

W starej żydowskiej anegdocie umierający Samuel, bogaty właściciel sklepu kolonialnego, patrzy na zgromadzoną wokół swego łóżka liczną rodzinę i pyta słabnącym głosem:

- Rebeko, moja kochana żono, która towarzyszyłaś mi przez tyle dobrych i złych lat mojego pracowitego życia, jesteś ze mną w godzinie śmierci?
- Tak, ukochany Samuelu - odpowiada płacząca małżonka.
- Salciu, moja najdroższa córeczko, jesteś przy mnie, kiedy wybieram się na łono Abrahama?
- Jestem, tate - łka Salcia.
- Izaaku i Jakubie, moi synowie i godni następcy w prowadzeniu sklepu, przyszliście do łóżka umierającego ojca?
- Jesteśmy z tobą - łamiącymi się głosami odpowiadają synowie.
- Dawidzie, mój drogi zięciu, jesteś tutaj?
- Jestem i modlę się, abyś jeszcze nas nie opuszczał - mówi mąż Salci.
I wtedy Samuel unosi się z pościeli i pełnym goryczy głosem pyta:
-  Skoro wszyscy tu przyszliście mi towarzyszyć w godzinie umierania, to kto, do cholery, pilnuje w takim razie interesu?
   
Tę anegdotę przypominam sobie. ilekroć oglądam na ekranie telewizora długie wystąpienia polskich polityków podczas licznych konferencji prasowych, wywiadów, programów publicystycznych. Im więcej czasu poświęcają oni na medialny kontakt z rodakami, tym częściej nasuwa mi się lekko zmodyfikowane pytanie żydowskiego kupca: a kto, do cholery, zajmuje się wtedy rządzeniem?
   
Rozumiem, że w dobie rosnących wpływów mediów (często nazywanych czwarta władzą) każdy odpowiedzialny i pragnący mieć dobry wizerunek polityk musi poświęcać sporo czasu dziennikarzom, zwłaszcza telewizyjnym. Ale co za dużo, to niezdrowo, jak głosi popularne przysłowie. Jeżeli ktoś ma zbyt duże "parcie na szkło", to znaczy że bardziej liczy się dla niego tania popularność niż rzeczywiste sprawowanie władzy.
   
Dotyczy to zwłaszcza najważniejszych urzędników państwowych, którzy mają przecież swoich rzeczników prasowych, pobierających niezłe wynagrodzenie właśnie za to, aby odciążać swoich szefów od nadobecności w mediach. Poważny prezydent, premier, czy minister wyręcza się na co dzień swoim rzecznikiem (po to go ma), a osobiście staje przed dziennikarzami tylko wówczas, gdy ma im do zakomunikowania coś rzeczywiście przełomowego. Jeśli każdą informację, nawet dosyć błahą, decyduje się przekazać im osobiście, to niech się potem nie dziwi, kiedy naprawdę ważne oświadczenie zniknie pośród mało znaczących epizodów.
   
Z wymieszanym z rozbawieniem niesmakiem obserwuję codzienne wycieczki naszych czołowych polityków po rozgłośniach i studiach telewizyjnych, przeplatane udzielaniem wywiadów dla dzienników i tygodników, a także - często gęsto - również dla prasy kolorowej, która ma duże przełożenie na ich potencjalnych wyborców.
   
Jeśli ktoś startuje bardzo wczesnym rankiem (czyli niezbyt dobrze wyspany i przed lekturą prasy) w dwóch lub nawet trzech kolejnych programach na żywo, następnie bierze udział w sesji zdjęciowej, by za chwilę usiąść z dziennikarzami prasowymi, a wieczorem znowu "obskoczyć" parę studiów radiowych i telewizyjnych, to zasadnym jest postawienie mu pytania: a kiedy pan(i) pracuje, czyli wypełnia swoje podstawowe obowiązki, za które płacą podatnicy?
   
Nie dziwię się również, że po takim rozpoczętym około 7.00 maratonie, przed północą większość z nich po prostu bredzi przed mikrofonami i kamerami, narażając się na kąśliwe uwagi swych przeciwników politycznych, komentatorów życia publicznego i przesyconych ich obecnością w mediach rodaków.
   
To prawda, że kogo nie ma w mediach, ten się dzisiaj nie liczy, ale czy trzeba poświęcać im aż tyle czasu z ewidentną szkodą dla rzetelnego sprawowania swojej funkcji? Nadmierne "parcie na szkło" często przynosi odwrotny do zamierzonego skutek.

Jerzy Bukowski