KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Środa, 27 listopada, 2024   I   07:31:20 PM EST   I   Franciszka, Kseni, Maksymiliana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Pocieszna figura

31 sierpnia, 2008

Poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej i główny specjalista tej partii od spraw zagranicznych, profesor Tadeusz Iwiński, należy do najbardziej pociesznych postaci na polskiej scenie politycznej. Chociaż stara się przydawać sobie w medialnych występach (które uwielbia) powagi, nikt go jednak nie traktuje na serio, bo wszyscy - także koledzy z SLD - doskonale wiedzą, że choćby Iwiński nie wiedzieć jak bardzo się nadymał, to i tak pozostanie na zawsze jedynie polityczną purchawką.

W starym wierszyku "samochwała w kącie stała". Iwiński różni się od niej tylko tym, że musi mieć publiczność. Kocha kamery i mikrofony, jest gotów przybyć do każdego studia o dowolnej porze, aby pochwalić się, kogo z wielkich tego świata właśnie poznał i przekonał do swoich koncepcji politycznych. W rzeczywistości nie ma on jednak żadnych oryginalnych poglądów poza obowiązującą w partii dość siermiężną doktryną postkomunistyczną, nakazującą mu zawsze i wszędzie bronić rosyjskiej racji stanu.
   
Jeżeli coś ważnego dzieje się w Gruzji, Iwiński nie omieszka przypomnieć, że doskonale zna Michała Saakaszwilego jeszcze z dawnych czasów i wielokrotnie pouczał go, jak należy zachowywać się w świecie wielkiej polityki. Kiedy wraca z Niemiec, przedstawia się jako najlepszy kumpel Angeli Merkel, a po jego wizycie w USA można odnieść wrażenie, że i republikanie, i demokraci szczerze żałują, iż nie posiada on amerykańskiego obywatelstwa, ponieważ byłby świetnym kandydatem każdej z tych partii na prezydenta.
   
Stawiam jednak w zakładzie dolary przeciw orzechom, że zapytany o Iwińskiego Saakaszwili zmarszczyłby brwi i nie odnalazł w zakamarkach swojej pamięci takiego rozmówcy. A indagowana o posła SLD kanclerz Niemiec grzecznie odparłaby, że to chyba ten sympatyczny człowiek z Rumunii, Czech, czy z Polski, który przeciskając się do niej na bankiecie z kieliszkiem wina wykrzykiwał coś o Kosowie, Naddniestrzu, a może o Siedmiogrodzie.
   
Gdyby Iwiński przypadkiem odkrył jakieś nieznane plemię kanibali w głębi amazońskiej dżungli, na pewno ogłosiłby natychmiast światu, że obwołało go ono swym królem i poleciło mu takie koordynowanie polityki zagranicznej, aby do kotła trafiali wyłącznie najgrubsi wrogowie. A jeśli - jak chcą hiszpańscy socjaliści - małpy zostałyby objęte prawami człowieka, niechybnie powiedziałby w TVN 24, że zna osobiście i od bardzo dawna przywódców stronnictw szympansów, pawianów i goryli, którzy zgodnym chórem proszą go o objęcie funkcjij premiera w ich koalicyjnym rządzie.
   
Kiedy premierem był Leszek Miller, dziennikarze powszechnie nazywali Iwińskiego "plecakiem", ponieważ potrafił tak ustawiać się - mimo nikczemnego wzrostu - za swym udzielającym wywiadów szefem, że zawsze ujmowała go kamera. Nerwowo przebierając nogami, wymachując rękami i przewracając oczami co chwila szeptał coś premierowi do ucha, aby stworzyć wrażenie, że podpowiada mu, co ten ma ogłosić i że tak naprawdę jedynie on wyznacza kierunki polityki zagranicznej rządu.
   
Miller traktował go z podobnie widocznym, aczkolwiek dobrotliwym lekceważeniem, jak wielu rzeczywistych znawców zagadnień polityki międzynarodowej z innych partii. Kiedyś pozwolił sobie nawet na kpinę, mówiąc przedstawicielom mediów z ironicznym uśmiechem, że Iwiński "zna większość języków świata, włącznie z tymi, których jeszcze nie wynaleziono". Dziennikarze wybuchnęli śmiechem, a ktoś z z tylnych rzędów trafnie dorzucił: "ale nie ma w żadnym z nich nic ciekawego do powiedzenia".
   
Iwiński przyjął słowa Millera jako komplement. Jedną z jego słabości jest bowiem chwalenie się przy każdej okazji lingwistycznymi zdolnościami, umożliwiającymi mu prowadzenie szczerych rozmów z możnymi tego świata bez korzystania z translatorskich usług. Kiedy trzeba, umie jednak sięgnąć także do pozawerbalnych, tradycyjnych metod wyrażania swych poglądów i uczuć, co udowodnił klepiąc niegdyś z ukontentowaniem (własnym, nie jej) pewną panią tłumacz w pośladki, co uchwycił niedyskretny kamerzysta. Omal nie skończyło się to zarzutem o molestowanie.
   
Teraz, kiedy na wakacje wyjechała większość polityków, również z SLD, Iwiński może puszyć się w wielu opuszczonych przez nich miejscach. Wykorzystuje więc bez skrupułów swoje pięć minut. Ponieważ sytuacja międzynarodowa jest bardzo gorąca, dziennikarze chętnie zapraszają go do różnych programów, w których wypowiada on z poważną miną człowieka dysponującego ogromną tajemną wiedzą szereg truizmów, przeplatanych wzmiankami, z kim spośród największych polityków świata jest na "ty", a z kim omawia w kuluarach sposoby ratowania globalnego pokoju.
   
Warto przypatrzeć się tej pociesznej figurce, robiącej wokół siebie wiele szumu i usilnie starającej się wywołać u swych rozmówców oraz w oczach opinii publicznej wrażenie głównego  - choć nieoficjalnego - rozgrywającego na polskiej scenie politycznej w dziedzinie spraw międzynarodowych. W wakacje dobrze jest odprężyć się, wyluzować i beztrosko pośmiać z nadętych wielkości. Tadeusz Iwiński zapewnia nam to w stu procentach.

Jerzy Bukowski