KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Środa, 27 listopada, 2024   I   05:24:59 PM EST   I   Franciszka, Kseni, Maksymiliana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Polityka na stadionie

21 sierpnia, 2008

Stadiony sportowe to nie salony dyplomatyczne, a kibice (zwłaszcza piłkarscy) to nie dystyngowani i subtelni esteci, upajający się - zogdnie z greckimi ideałami - pięknem oglądanego widowiska. Z trybun niejednokrotnie padają wulgarne słowa pod adresem przeciwnej drużyny i sędziów, bywa też, że lecą w ich kierunku różne przedmioty.

Do chamskiego zachowania polskich kibiców zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Ich obsceniczne przyśpiewki i skandowanie obraźliwych haseł nikogo specjalnie nie dziwi. Reakcja widowni nie zawsze jest jednak motywowana wyłącznie nienawiścią do rywala. Zdarzają się sytuacje, w których właśnie na stadionach można dać upust poglądom, za  otwarte głoszenie których na ulicy można byłoby narazić się na poważne, policyjno-prokuratorskie przykrości.
   
Kiedy z początkiem lat 80. na trybunie Lechii Gdańsk zjawiał się Lech Wałęsa (prywatna osoba wedle peerelowskiej nomenklatury), okrzykom na cześć jego i "Solidarności" nie było końca. A kiedy Lechia grała pucharowy mecz z samym Juventusem Turyn (ze Zbigniewem Bońkiem w składzie), transmitowany do wielu krajów Europy, operatorom obrazu i dźwięku trudno było skasować jednoznacznie polityczne hasła, jakie towarzyszyły sportowym zmaganiom na zielonej murawie.
   
Podobnie zachowywali się zresztą w stanie wojennym i tuż po nim sympatycy szeregu innych polskich klubów, wznosząc podczas meczów swych ulubieńców zdecydowanie antykomunistyczne okrzyki. Ze szczególną zajadłością starano się ścigać takich "zapiewajłów" na trybunach Wisły Kraków, która nosiła wówczas miano gwardyjskiego towarzystwa sportowego, co oznaczało, że całe jej kierownictwo pozostawało w rękach funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa.
   
Wielu użytkowników portalu poland.us pamięta też zapewne ogromny transparent z napisem "Solidarność", jaki pojawiał się za jedną z bramek podczas meczów naszej reprezentacji narodowej na hiszpańskich mistrzostwach Europy w piłce nożnej w 1982 roku. Polscy realizatorzy transmisji byli jednak dobrze przygotowani na tę okoliczność i ilekroć hiszpański kamerzysta uchwytywał go w kadrze, na obrazach telewizorów od Bałtyku po Tatry ogladaliśmy sielski obrazek kolorowo ubranych widzów na trybunach.
   
Przypominam te historie, ponieważ w trakcie rozegranego 14 sierpnia w Warszawie meczu Pucharu UEFA pomiędzy miejscową Legią a FK Moskwa, kibice skandowali hasła: "wolna Gruzja" i "j...ć Ruskich". Oburzyło to trenera drużyny gości, słynnego niegdyś piłkarza "sbornej" - Olega Błochina.
   
- Po pierwsze chce się dowiedzieć, gdzie fair play i dlaczego nikt nie reagował, gdy z trybun obrażano mnie, moich piłkarzy i Rosję. W Moskwie może być pod tym względem jeszcze gorzej.  Już zwróciłem się do delegata UEFA, by napisał w protokole, co skandowano na trybunach. Jeżeli w sporcie dominować będzie polityka, to nic dobrego z tego nie wyniknie - mówił po meczu zdenerwowany Błochin.
   
Nie jestem zwolennikiem zbyt dosadnego wyrażania politycznych opinii podczas masowych imprez, ale tym razem wyjątkowo usprawiedliwiam kibiców Legii, zwłaszcza z pierwszego hasła. Sympatia zdecydowanej większości Polaków w konflikcie kaukaskim jest po stronie Tbilisi, a nie Moskwy. Nie więc dziwnego, że fani warszawskiego klubu dali jej dobitny, choć niezbyt cenzuralny wyraz.
   
Wcześniej zastanawiałem się, czy kierownictwo Legii nie powinno - na znak protestu przeciwko rosyjskiej agresji na Gruzję - zrezygnować z rozgrywania tego meczu. Są bowiem sytuacje, w których moralność powinna wygrywać z żądzą sportowego sukcesu (nb. mecz zakończył się porażką warszawskiej drużyny 1:2 i trudno oczekiwać sukcesu w rewanżu na wyjeździe).
   
Rozumiem jednak, że skoro Międzynarodowy Komitet Olimpijski nie wyrzuca ekipy Rosji - jako państwa, prowadzącego działania wojenne przeciw innemu niepodległemu krajowi - z igrzysk w Pekinie, to trudno oczekiwać tak odważnego gestu ze strony władz jednego z polskich klubów, chociaż odnotowano by go zapewne w najważniejszych mediach świata.
   
Jeśli mecz został już rozegrany, to śmieszne są jednak pretensje trenera moskiewskiej drużyny o mieszanie polityki ze sportem w skandowanych hasłach. Pomijając wulgarność drugiego z nich, były one bardzo sensowne właśnie w tym miejscu i o tym czasie.

Jerzy Bukowski