KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Sobota, 20 kwietnia, 2024   I   12:14:57 AM EST   I   Agnieszki, Amalii, Czecha
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Kompromitacja Tomasza Lisa

08 czerwca, 2008

Są dziennikarze, którzy starają się nie demonstrować swoich sympatii i antypatii politycznych, nawet występując w mediach o określonej w tym względzie proweniencji. Są też i tacy, którzy nie silą się nawet na pozory obiektywizmu, wyraźnie dając do zrozumienia swoim rozmówcom, a także czytelnikom i słuchaczom, z jaką partią polityczną jest im po drodze, a jakiej szczerze nienawidzą i brzydzą się jej przedstawicielami.

Tomasz Lis od dawna stara się lawirować pomiędzy tymi postawami. Chociaż ma całkiem skrystalizowane poglądy polityczne (obecnie sytuujące go - podobnie jak wiele koleżanek i kolegów z branży - w pobliżu Platformy Obywatelskiej), koniecznie pragnie uchodzić za niezaangażowanego arbitra, dającego swobodnie wypowiedzieć się protagonistom i nie ujawniającemu własnych opinii.     Ostatnio udaje mu się to jednak coraz rzadziej, a w dodatku jest nagminnie krytykowany za brak powściągliwości w okazywaniu emocji, zwłaszcza podczas ostrych starć w prowadzonym przez niego na antenie Telewizji Polskiej autorskim programie publicystycznym "Tomasz Lis na żywo".     

Kiedy ten z zaproszonych gości, którego stronę wyraźnie trzyma, nie może dotrzymać pola rywalowi z wrogiej partii, moderator stronniczo włącza się w spór. A gdy telewidzowie głosują w ogłoszonym przezeń sondażu nie tak, jak mu się wydaje, że powinni to czynić, pozwala sobie na cierpkie uwagi pod ich adresem. Zachowuje się jako wyłączny depozytariusz moralnych i politycznych prawd, który z tej właśnie pozycji nagradza i karci swoich rozmówców oraz publiczność, usiłując skłonić ich do zaakceptowania z góry przyjętej przezeń jako jedynie słuszna tezy.    

W jednym z ostatnich programów Lis przeszedł już jednak nawet samego siebie. Przedmiotem dyskusji była nie wydana jeszcze, ale już arcysławna książka Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka o podejrzanych kontaktach Lecha Wałęsy z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa.     

W studio starli się Władysław Frasyniuk i Bronisław Wildstein. Pierwszy atakował autorów, odsądzał od czci i wiary Instytut Pamięci Narodowej, wynosił Wałęsę na piedestał. Drugi starał się wyjaśnić, że próba skompromitowania autorów dzieła naukowego przed jego przeczytaniem jest czymś absurdalnym, w dodatku przypominającym niesławne czasy komunistycznej cenzury, a Wałęsa - jako postać historyczna - musi liczyć się z bardzo różnymi ocenami swojej przeszłości, która (co sam zresztą kilkakrotnie przyznał) nie była krystalicznie czysta.    

To, że Lis próbował wspierać Frasyniuka wcale mnie nie zdziwiło, zwłaszcza że jako bardzo inteligentny i doświadczony dziennikarz robił to w miarę dyskretnie. Widząc jednak, iż rzeczowe argumenty Wildsteina przeważają nad emocjonalnymi pokrzykiwaniami Frasyniuka, postanowił zaszantażować tego pierwszego, pytając obu rozmówców, czy zgodzą się z tezą, że Wałęsa był największym bohaterem naszej najnowszej historii. Frasyniuk z radością przytaknął, Wildstein powiedział, że na pewno jednym z największych, ale tym bardziej mamy prawo wiedzieć wszystko o jego biografii.    

Wtedy Lis zagrał super nieczysto. Zwracając się do widzów na zakończenie programu i komentując widocznie rozczarowujące go wyniki sondy, wedle której niemała część widzów (bo 40 procent) uznała, iż celem autorów dzieła o Wałęsie bynajmniej nie było odebranie mu dobrego imienia, powiedział mniej więcej tak: "książka już wkrótce ukaże się na rynku wydawniczym, każdy będzie więc mógł się z nią zapoznać i wyrobić sobie własny pogląd na jej temat, ale ja państwa nie będę zachęcał do jej lektury".    

Przyznam, że zdębiałem. Oto dziennikarz prowadzący program na temat budzącej już teraz ogromne i skrajne emocje, ale jeszcze nikomu (poza autorami i recenzentami) nie znanej książki z góry uznaje ją za nie warty zadania sobie trudu przeczytania jej chłam (w domyśle: stek kłamstw i pomówień, opartych głównie na fałszywkach bezpieki).    

Z czymś takim jeszcze się nie spotkałem w wydaniu dziennikarza, chcącego uchodzić za wzór obiektywizmu i braku zaangażowania się w polityczne spory. Rozumiem, że w taki sposób może się zachować propagandysta partyjny, walczący o głosy wyborców dla swojego ugrupowania. Na ten poziom nigdy nie wolno jednak zejść autorowi programu, którego zasadą ma być bezstronność prowadzącego.    

Tym występem Tomasz Lis odebrał sobie na długo szansę kandydowania do miana rzetelnego i uczciwego dziennikarza. Ale kto pamięta jego uwiecznioną w filmie "Nocna zmiana" postawę 4 czerwca 1992 roku, ten doskonale wie, że już od samego początku błyskotliwej medialnej kariery bardzo daleko było mu do takiego ideału.

Jerzy Bukowski