Ciekawy jestem, ile razy Kazimierz Marcinkiewicz musi jeszcze publicznie i z wielką radością wystawić się na pośmiewisko, żeby Polacy wreszcie zrozumieli, iż był on jedną z największych personalnych pomyłek braci Kaczyńskich.
Były premier tak uwierzył w swoją ogromną popularność (nie zauważając, że coraz szybciej odchodzi ona w przeszłość), że nie waha się wypowiadać dzień po dniu całkowicie sprzecznych ze sobą tez.
Najpierw deklaruje gotowość poddania się badaniu wariografem w związku z zarzucanym mu kłamstwem w sprawie nakazu podsłuchiwania go, jaki rzekomo miał wydać w 2005 roku prezydent-elekt Lech Kaczyński, a po kilkunastu godzinach - kiedy proponuje mu się taką procedurę uwiarygodnienia sensacyjnego zwierzenia - stwierdza, że może to zrobić wyłącznie na żądanie prokuratora, z własnej woli nie będzie zaś urządzał show.
To doprawdy kompromitujące zachowanie. Polityk, którego cała Polska pamięta z okresu premierowania jako miłośnika prowokowania różnych spektakularnych widowisk medialnych ze sobą w głównej roli, teraz chce uchodzić za poważnego męża stanu. No to niech się w takim razie łaskawie zdecyduje, czy chce testu na wykrywaczu kłamstw, czy też nie. Bo taka radykalna zmiana zdania nosi w ludowej mądrości wdzięczną nazwę "robienia z gęby cholewy".
Marcinkiewicz był mistrzem w robieniu dobrego wrażenia. Jego premierostwo polegało na nieustannym wymyślaniu kolejnych aktorskich grepsów, które z zachwytem kupowały tabloidy, plotkarskie czasopisma, a także komercyjne media elektroniczne. Nie mając zbyt wiele do zaproponowania w sferze programowej, skupiał się głównie na autopromocji, w czym skutecznie pomagało mu grono najbliższych współpracowników z rzecznikiem prasowym Konradem Ciesiołkiewiczem na czele.
Kiedy został przez swoich mocodawców odstawiony na boczny tor, nie mógł się z tym pogodzić. Nawet porażka w wyborach na prezydenta Warszawy nie skłoniła go do refleksji i wyhamowania medialnych wygłupów. Przebywając na politycznym zesłaniu w Londynie nie pozwala o sobie zapomnieć krajowej opinii publicznej, co pewien czas wyskakując z jakąś sensacją (często skierowaną przeciw Kaczyńskim), a potem obłudnie dziwiąc się wielkiemu zainteresowaniu dziennikarzy tym, co powiedział.
Inne znane przysłowie głosi, że "dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie". Według mnie Marcinkiewicz dawno już oberwał oba ucha, a teraz dzban wymyka mu się z rąk. Nie wiem, czy kiedy z hukiem upadnie na ziemię, raniąc go w dodatku w stopę, będzie w stanie zrobić z tego kolejne medialne show. Chociaż bywają i tacy politycy, dla których lepsza jest publiczna śmierć, niż zejście z areny w samotności.
Jerzy Bukowski
Najpierw deklaruje gotowość poddania się badaniu wariografem w związku z zarzucanym mu kłamstwem w sprawie nakazu podsłuchiwania go, jaki rzekomo miał wydać w 2005 roku prezydent-elekt Lech Kaczyński, a po kilkunastu godzinach - kiedy proponuje mu się taką procedurę uwiarygodnienia sensacyjnego zwierzenia - stwierdza, że może to zrobić wyłącznie na żądanie prokuratora, z własnej woli nie będzie zaś urządzał show.
To doprawdy kompromitujące zachowanie. Polityk, którego cała Polska pamięta z okresu premierowania jako miłośnika prowokowania różnych spektakularnych widowisk medialnych ze sobą w głównej roli, teraz chce uchodzić za poważnego męża stanu. No to niech się w takim razie łaskawie zdecyduje, czy chce testu na wykrywaczu kłamstw, czy też nie. Bo taka radykalna zmiana zdania nosi w ludowej mądrości wdzięczną nazwę "robienia z gęby cholewy".
Marcinkiewicz był mistrzem w robieniu dobrego wrażenia. Jego premierostwo polegało na nieustannym wymyślaniu kolejnych aktorskich grepsów, które z zachwytem kupowały tabloidy, plotkarskie czasopisma, a także komercyjne media elektroniczne. Nie mając zbyt wiele do zaproponowania w sferze programowej, skupiał się głównie na autopromocji, w czym skutecznie pomagało mu grono najbliższych współpracowników z rzecznikiem prasowym Konradem Ciesiołkiewiczem na czele.
Kiedy został przez swoich mocodawców odstawiony na boczny tor, nie mógł się z tym pogodzić. Nawet porażka w wyborach na prezydenta Warszawy nie skłoniła go do refleksji i wyhamowania medialnych wygłupów. Przebywając na politycznym zesłaniu w Londynie nie pozwala o sobie zapomnieć krajowej opinii publicznej, co pewien czas wyskakując z jakąś sensacją (często skierowaną przeciw Kaczyńskim), a potem obłudnie dziwiąc się wielkiemu zainteresowaniu dziennikarzy tym, co powiedział.
Inne znane przysłowie głosi, że "dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie". Według mnie Marcinkiewicz dawno już oberwał oba ucha, a teraz dzban wymyka mu się z rąk. Nie wiem, czy kiedy z hukiem upadnie na ziemię, raniąc go w dodatku w stopę, będzie w stanie zrobić z tego kolejne medialne show. Chociaż bywają i tacy politycy, dla których lepsza jest publiczna śmierć, niż zejście z areny w samotności.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE
Ostatnio Dodane
Święto Dziękczynienia – Historia, Tradycja i Wdzięczność w Sercu Ameryki
Pierwsza Biblioteka Publiczna w Polsce. Domowe biblioteki
Adwokat na bankructwo i ogłoszenie upadłości w Nowym Jorku. Sean Sabeti na LI
Wysyłka samochodu do Polski z USA. Dompak Corporation wysyła auta i inne pojazdy do Europy
Polski fotograf w New Jersey i video serwis na wesela, komunie, chrzciny. M&R foto Studio
Doświadczony psychiatra w New Jersey. David Brożyna M.D. mówi po polsku
Adwokat w East Brunswick w New Jersey 24/7 na sprawy rodzinne, kryminalne, biznesowe. Ted Sliwinski
zobacz wszystkie