KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 18 kwietnia, 2024   I   11:33:58 PM EST   I   Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

\"Przynależnieni\" do Bogusia - w 1. rocznicę śmierci

31 marca, 2008

\"My do Bogusia są przynależnieni i my go bardzo kochamy; on naszym wodzem jest niezastąpionym, zwłaszcza gdy do nas przemawia.\"

Tak zaczynała się napisana do wojskowej melodii "Przyszedł nam rozkaz ruszyć do boju" piosenka, śpiewana w pierwszych latach istnienia harcerskiego szczepu "Żurawie". I chyba najlepiej charakteryzowała ona szacunek, jakim cieszył się twórca i pierwszy komendant szczepu - którego pierwszą rocznicę śmierci właśnie obchodzimy – wśród swych podwładnych.

Należę do pokolenia, które rozpoczynało swą harcerską służbę pod komendą harcmistrza Bogusława Rybskiego. Do "Żurawi" wstąpiłem z wyboru mojego ojca, który współpracował z urodzonym w 1922 roku druhem Bogusiem po Październiku 1956, kiedy ożyły nadzieje na przywrócenie odradzającemu się ZHP jego przedwojennych ideałów. Wkrótce okazało się jednak, że starzy instruktorzy nie są mile widziani przez nowe władze ZHP i wielu z nich musiało  - na polecenie różnych instancji PZPR - pożegnać się z funkcjami w Głównej Kwaterze oraz w komendach chorągwi i hufców.

Taki los spotkał też druha Rybskiego. Nie myślał on jednak bynajmniej odchodzić z harcerstwa, ale postanowił udowodnić partyjnym notablom, że miejsce prawdziwego instruktora jest przy młodzieży. Tak znalazł się na czele 10 Krakowskiej Drużyny Harcerzy im. Andrzeja Małkowskiego, działającej przy Szkole Podstawowej nr 34. Nie minęło wiele czasu, a z połączenia z 33 Krakowską Drużyną Harcerek powstały "Żurawie", do których z drżeniem 10-letniego serca przystąpiłem jesienią 1965 roku.

Wiedziałem, że znajdę się w zupełnie nowym środowisku, bo chodziłem do innej szkoły, w której harcerstwo ledwie raczkowało i w niedużym stopniu przypominało to, o czym słyszałem w domu. Miałem też świadomość, że znajdę się pod komendą jednego z czołowych krakowskich instruktorów, bardzo wymagającego w stosunku do swoich podwładnych.

Oczywiście moje pierwsze kontakty ze szczepowym ograniczały się do oglądania go z daleka na zbiórkach i biwakach. Widziałem jednak, z jakim szacunkiem odnosili się do niego moi bezpośredni przełożeni i to nie tylko oficjalnie. W rozmowach drużynowych,  przybocznych oraz zastępowych dominowała zawsze duma, że akurat nam w "Żurawiach" przytrafił się ktoś taki, a w związku z tym musimy zasłużyć sobie na jego uznanie i zaufanie.

Niejednokrotnie dochodziły do mnie słuchy, jak druh Boguś "obsztorcowywał" kogoś z instruktorów za niezbyt perfekcyjne wykonanie poleceń. Takie informacje rozchodziły się szczególnie szybko na obozach. Mający stawić się "na dywanik", czyli w namiocie szczepowego komendanci podobozów lub instruktorzy z pionu kwatermistrzowskiego byli autentycznie zafrasowani i zastanawiali się, jak otrzymać słuszną reprymendę w możliwie najłagodniejszej formie.

Utarł się wtedy zwyczaj, że najlepiej jest pójść na taką przykrą rozmowę tuż po poobiedniej ciszy. Druh Boguś ucinał sobie wówczas drzemkę, po której pijał kawę lub herbatę i był ogólnie życzliwie nastawiony do całego świata. Wiadomo, Polak głodny to zły, a po sutym posiłku i krótkim odpoczynku rzeczywistość jawi mu się w jasnych barwach.

Byłem też jednak wielokrotnie słuchaczem mrożących krew w żyłach opowieści, jak to zdenerwowany czyją niesubordynacją, częściej zaś młodzieńczą nieodpowiedzialnością bądź  zwykłą głupotą szczepowy potrafi zrugać nawet niewiele młodszych od siebie instruktorów, a co dopiero zwykłych harcerzy. Jeden z takich wypadków przeszedł do "żurawiowej" legendy. Nie pamiętam już, o co dokładnie poszło (chyba o jakieś niedopatrzenie w służbie kuchennej), ale po obozowym majdanie niósł się donośny krzyk hm Rybskiego, którego adresatem był żeński zastęp "Czarownic":

- Czy wy jesteście harcerki, czy naprawdę czarownice? Bo jak czarownice, to na miotły i precz z obozu!

Nie chciałbym jednakowoż, aby czytelnik odniósł mylne wrażenie, że druh Boguś siał popłoch i rządził strachem. Nic podobnego, żeby wyprowadzić go z równowagi trzeba było rzeczywiście solidnie nabroić. On sam - jako wytrwany pedagog -  wolał rozdzielać pochwały. Jeśli ktoś został przez niego wyróżniony miłym słowem na Radzie Szczepu lub przed frontem wszystkich "Żurawi", miał powody do satysfakcji, bo być tak potraktowanym przez komendanta znaczyło zostać uznanym za nie byle jakiego skauta (lub skautkę).

Dlatego właśnie zacytowany na wstępie fragment piosenki o druhu Bogusiu idealnie oddaje charakter relacji, jakie łączyły z nim podwładnych. Wypełniały je poważanie i szacunek, przemieszane z obawą, czy będzie się zdolnym do spłacenia kredytu zaufania, jakim obdarzał szczepowy każdego, powołanego na jakąś funkcję w szczepie.

Wspomniane w piosence przemówienia hm Rybskiego stanowiły "żurawiowy" rytuał. Należało ich wysłuchiwać z dużą estymą, nie przerywać, nie wdawać się w dyskusje. Dopiero po ich zakończeniu następował czas na ustosunkowanie się do zaprezentowanych w nich kwestii. Po wymianie zdań - niezbyt długiej, bo druh Boguś cenił żołnierską zwięzłość wypowiedzi - następowało podsumowanie dyskusji i wyznaczenie zadań z bardzo precyzyjnie ustalonym terminarzem ich wykonania. A później trzeba się było rozliczyć z otrzymanych zadań i to konkretnie, bez żadnej "ściemy".

O takim stylu prowadzenia narad mogłem przekonać się naocznie (a raczej nausznie) na przełomie lat 70. i 80., kiedy to mnie przypadł zaszczyt kierowania "Żurawiami" i z tej racji spotykałem się z druhem Bogusiem jako kierownikiem referatu komendantów szczepów oraz drużynowych kręgów instruktorskich Hufca ZHP Kraków-Krowodrza.

Z tamtego czasu głęboko wryło mi się w pamięć uczestnictwo w VII Zjeździe ZHP, który odbywał się w marcu 1981 roku w warszawskiej Sali Kongresowej. Byliśmy obaj delegatami, ale dopiero podczas obrad przekonałem się, jak wiele mogę się jeszcze od druha Bogusia nauczyć.

Miałem przygotowane ostre, bardzo krytyczne wobec władz Związku wystąpienie, ale nie byłem pewien, czy zdołam się dostać na zjazdową trybunę. Były to przecież niezwykle burzliwe czasy, kiedy Kręgi Instruktorów Harcerskich im. Andrzeja Małkowskiego podjęły próbę gruntownej reformy ZHP, więc chętnych do wystąpienia na forum zjazdu nie brakowało.

Druh Boguś również chciał zabrać głos, ale też nie miał pewności, czy - mimo znanego nazwiska - będzie mu on udzielony, czy też jego wystąpienie trafi jedynie do protokołu i pozjazdowego wydawnictwa. Zastosował więc prosty, ale skuteczny manewr: zgłosił do prezydium, że chce mówić na temat udzielenia absolutorium ustępującym władzom Związku i musi być wysłuchany przed głosowaniem nad nim. Wkrótce stanął na trybunie i w znakomitym przemówieniu uzasadnił, dlaczego jest przeciw pozytywnemu skwitowaniu mijającej kadencji naczelnych władz ZHP. A mój głos  - w tej samej poniekąd sprawie - trafił oczywiście  tylko do protokołu i pozjazdowego wydawnictwa...

Jest naturalną rzeczą, że pełniąc funkcję, którą ktoś sprawował wcześniej w sposób budzący powszechny i w pełni uzasadniony szacunek, porównujemy się do niego oraz  często zastanawiamy (zwłaszcza w momentach podejmowania trudnych decyzji) , jak on postąpiłby na naszym miejscu. Kiedy stałem przez ponad 10 lat na czele "Żurawi", zawsze towarzyszyła mi taka właśnie refleksja. No coż, chociaż druha Bogusia Rybskiego nie było już wówczas w naszym gronie, to jednak wszyscy byliśmy i nadal jesteśmy w "żurawiowej" rodzinie "przynależnieni" do niego.

Harcmistrz Jerzy Bukowski
Harcerz Rzeczypospolitej