KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 28 listopada, 2024   I   03:37:17 AM EST   I   Jakuba, Stefana, Romy
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Ambasadorskie przepychanki

10 stycznia, 2008

Premier Donald Tusk zamierza zablokować wyjazd dwóch ambasadorów na powierzone im przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i poprzedni rząd placówki. Ten fatalny zwyczaj polityczny, znacznie obniżający wiarygodność i powagę Polski na międzynarodowej arenie zapoczątkowały poprzednie ekipy rządowe, ale - jak widać - nie jest on obcy również nowemu premierowi.

Mniejsza o nazwiska i o przyczyny niechęci Tuska oraz jego otoczenia do osób, które miały objąć placówki w Meksyku i Wiedniu (przy OBWE). Niepoważnym i szkodzącym interesom Rzeczypospolitej jest sam fakt, że po uzyskaniu zgody władz państwa przyjmującego, a niekiedy nawet po podpisaniu nominacji przez Prezydenta RP, obejmujący rząd politycy wstrzymują bieg wprawionych już w ruch zdarzeń. W świecie dyplomacji nie jest to dobrze widziane i wywołuje kąśliwe - choć oczywiście dyskretnie i aluzyjnie wypowiadane - uwagi pod adresem kraju, w którym regularnie dochodzi do takich awantur.    

Ambasador reprezentuje swój kraj, a nie jego aktualną władzę. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że tak jest tylko w teorii, ale akurat w tej dziedzinie warto przestrzegać pewnych reguł i - zaciskając zęby do bólu - zachowywać choćby pozory kontynuacji w polityce zagranicznej. To bardzo specyficzna dziedzina, w której wszelkie odstępstwa od uświęconych wielowiekową tradycją ceremonialnych zasad, nadmierne wstrząsy personalne, a zwłaszcza cofanie raz podjętych - zazwyczaj po długich i żmudnych konsultacjach z partnerami w innych stolicach - decyzji nie przysparzają prestiżu państwu, którego reprezentanci beztrosko łamią owe reguły.    

Jeśli chcemy być traktowani przez możnych tego świata jako liczący się i odpowiedzialny kraj, nie możemy pozwalać sobie na takie zagrania, w jakie obfitują ostatnio czasy zmian politycznej warty w Polsce. Ustępująca ekipa nie powinna nominować ambasadorów w ostatnich chwilach swego urzędowania, już po przegranych wyborach, na złość nowemu rządowi, temu nie wolno się zaś odgrywać na poprzednikach, odwołując ich decyzje.  Lepiej jest trochę pocierpieć i zrezygnować po jakimś czasie z usług nie chcianego ambasadora, jeśli okaże się on w praktyce niegodny zaufania.    

Instancją łagodzącą konflikty w tej materii mógłby być prezydent, ponieważ to on podpisuje ambasadorskie nominacje, chociaż musi je uzgadniać z ministrem spraw zagranicznych, a także z parlamentarnymi komisjami. Zawsze jest jednak tak, że głowa państwa ma na pieńku albo z odchodzącym albo z przychodzącym do władzy rządem, trudno jest jej więc pełnić pojednawczą misję.    

Dlatego z zażenowaniem patrzę na kolejne przepychanki w delikatnej dziedzinie dyplomacji i nie bardzo wierzę, aby one kiedykolwiek zanikły. Co innego bowiem pięknie mówić w kampanii wyborczej i telewizyjnych orędziach do narodu o potrzebie solidarnego  stania wszystkich organów władzy państwowej na straży majestatu Rzeczypospolitej, co innego zaś realizować te zapowiedzi na co dzień w twardych politycznych realiach.

Jerzy Bukowski