KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 28 listopada, 2024   I   04:39:50 AM EST   I   Jakuba, Stefana, Romy
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Felieton transoceaniczny - Autorytety i legendy

17 grudnia, 2007

Kiedyś autorytetem dla całego narodu był Piłsudski i jego Kasztanka. Dla innych byli Dmowski, kardynał Hlond, Witos. Także Kozietulski, ten spod Somosierry, Zbyszko z Bogdańca, choć on pisarsko zmyślony. Zawisza Czarny i Leszek Biały. Także Ania z Zielonego Wzgórza. I Żółta Ciżemka. Jedynie czerwona Wanda (Wasilewska) była postacią obrzydliwą od początku do końca i nie pretenduje do legendy. W odróżnieniu od Wandy, co Niemca nie chciała. Uzurpatorstwo legend stało się natomiast domeną trzeciej RP.

Tu co drugi Polak, jeżeli tylko w dobrym czasie znalazł się we właściwym miejscu, bez względu na swoje dokonania, stawał się postacią legendarną. W ten sposób niemal każdy działacz "S", czy roznosił ulotki, drukował gazetki czy malował kotwice na murach, urastał - głównie we własnej opinii - jeżeli nie do rangi bohatera, to w każdym razie do symbolu legendy. A ci z Gdańska, to już z reguły są legendarni. To nic, że w międzyczasie popełnili wiele błędów, które normalnie powinny ich wyeliminować z przywilejów przysługujących "legendzie". Oni trwają w swoim statusie, otacza ich często niezasłużona chwała, korzystają politycznie ze swojej legendarności, a w duchu śmieją się z ludzkiej naiwności, co to ich tak wysoko wykreowała.  Oczywiście wielu z nich już dawno wyparło się swoich ideałów, za nic mają idee, jakie kiedyś głosili. Wszystko pozamieniali na szmal. Z litości nie przytoczę tu choćby kilku nazwisk, bo mnie za nich jest wstyd. Za polityczną koniunkturę i za małe korzyści partyjne zdradzili wszystkich i wszystko. Czort z nimi tańcował.
  
Podobnie z tak zwanymi autorytetami moralnymi. Tu wystarczyło w odpowiednim momencie wygłosić odpowiednio brzmiące zdanie, i już Salon ogłaszał człowieka autorytetem. Potworzyło się więc tych moralnych autorytetów co niemiara, oni się puszyli, nosili wysoko głowy, uważając się za zbawców ojczyzny. W gazetach głosili  Słowo, w telewizorze odpowiednio upudrowani przybierali mądre miny i ogłaszali swoje sądy. Pisali książki. Drukowali eseje. Kto był uduchowiony, ten mądrzył się w mało zrozumiałych wierszach.
  
Tu podam kilka nazwisk, bo one zwykle zbrukały się z własnej woli. Autorytetem moralnym ogłosił  Salon pisarza akurat bardzo średnich lotów, ale w swoim czasie moralizatorskiego i modnego, Andrzeja Szczypiorskiego. Z czasem okazał się moralnym zerem, kapusiem bezpieki, zmarł jednak w dogodnym dla siebie czasie i nie doczekał upokorzenia. A szkoda. Z kolei ksiądz Czajkowski, okrzyczany autorytet, zażywający w salonowej opinii niemalże współczesnej świętości, był przez lata tajnym współpracownikiem bezpieki. Nadającym na swoich najbliższych., na braci w kapłaństwie. Ten przynajmniej z honorem, o ile w tym przypadku można tak to określić, oddalił się po dekonspiracji w nieznanym kierunku. Wprzódy jednak wypierając się wszystkiego. Najlepsze, że nim się wszystko wydało, inne "autorytety" nadstawiały swoje głowy, broniąc czci i honoru agenta w sutannie. A ojciec Hejmo, ten opiekun polskich pielgrzymów przybywających do Watykanu? Agent Konrad ucichł, nie wiadomo gdzie jest i co robi. Czyżby pozostał na placu św. Piotra?
    
Swoistą postacią w tym rzędzie legend i autorytetów jest Michnik.  Do dziś w wielu kręgach autorytet moralny najwyższej jakości, dla wielu guru politycznej poprawności. Ten publicysta i pisarz, dziennikarz i polityk, ten dopiero okazał się moralistą i nauczycielem ludzkości! Zaakceptował stan wojenny, uznał za ludzi honorowych Kiszczaka i Jaruzelskiego, odżegnał się od swoich przyjaciół z "S", stworzył gazetę, która jest typowym zjawiskiem polityczności, stronniczości i  najdalszego od prawdy i rzetelności dziennikarstwa. Prawda, odsiedział Michnik swoje lata w komunistycznych więzieniach, ale co to była za odsiadka, w której pisało się książki, widywało się z przyjaciółmi, miało wcale niewięzienne przywileje. Zainteresowanych losami i przeszłością Michnika, odsyłam do książki Ziemkiewicza "Michnikowszczyzna, zapis choroby". Podobnie rozprawia się Ziemkiewicz z Kuroniem, którego publiczność zna jako tego "pana od zupki", gdy tymczasem jest to tak dwuznaczny człowiek i z takimi poglądami, że do bohaterstwa mu dość daleko. Niemniej nie sposób przejść obojętnie obok  prawdziwych i dobrych czynów tych ludzi.
 
Namnożyło się w ostatnich latach profesorów. Co występ w telewizji, to profesor, co opinia o najbanalniejszej sprawie, to profesor. Z pytaniem co zrobić na obiad, dziennikarka radiowa zwraca się do profesora. Cytowałem już na tych łamach mądre niemieckie powiedzenie "Hundert achtzig Professoren, Vaterland, du bist verloren", stu osiemdziesięciu  profesorów, ojczyzno, jesteś zgubiona. Jest profesor od psychologii,  jest etyk historii i historyk etyki, jest etyk etyki. Tylko samej etyki jakby trochę mało. Jest nauczyciel od ekonomii, bankowości, wojskowości, socjologii. I od stu innych przedmiotów. I najczęściej opinie mają lewackie, bo takie są niemal wszystkie światowe uniwersytety. A jak ktoś z polityków dorwie się do mikrofonu i ma cokolwiek do powiedzenia, to z reguły oświadcza, że za chwilę przekaże "porażającą prawdę" o tym czy innym polityku. Oczywiście wygaduje potem banały i głupoty. Tu kiedyś aktor Olbrychski wypowiedział się na temat kapusia i donosiciela, swojego zresztą kolegi zawodowego, Macieja Damięckiego. Oczywiście wszystko mu wybaczył i nie uważa, aby taka postawa Damięckiego miała być upokarzająca. To czasy były takie, powiada. Przestrzegł natomiast Olbrychski wszystkich, że najbardziej niebezpieczni są dziś młodzi historycy z IPN.
  
I tak nam upływa tu w kraju życie codzienne. Jak nie Giertych to Geremek, jak nie Lepper to Olbrychski i co jeden to uczciwszy i mądrzejszy od drugiego.   
                                                              
Zbigniew S. Kołacz