KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 28 listopada, 2024   I   02:51:03 AM EST   I   Jakuba, Stefana, Romy
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Hosenfeld jak Lenin

15 października, 2007

Żołnierze Polskiego Państwa Podziemnego (w szczególności uczestnicy Powstania Warszawskiego) są nieprzyjemnie zaskoczeni pośmiertnym odznaczeniem Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski oficera Wehrmachtu i członka NSDP Wilhelma Hosenfelda, który uratował późną jesienią 1944 roku w ruinach Warszawy ukrywającego się tam żydowskiego pianistę Władysława Szpilmana.

Prezydent Lech Kaczyński od początku swej kadencji prowadzi konsekwentną politykę odznaczeniową, honorując przede wszystkim osoby, które położyły wielkie zasługi dla sprawy niepodległości Polski, a do tej pory pozostawały nie tylko bez orderów, ale często nawet bez środków życia, jak np. ofiarni i odważni działacze „Solidarności” oraz antykomunistycznych ugrupowań opozycyjnych. W imieniu Rzeczypospolitej honoruje zarówno bohaterów Polski Podziemnej oraz żołnierzy antysowieckiej partyzantki po 1945 roku (najczęściej pośmiertnie), jak i ludzi o pokolenie lub dwa młodszych, którzy podjęli konspiracyjny trud w ostatnich latach PRL.
   
W ciągu niespełna dwóch lat sprawowania urzędu tylko raz zdarzyło mu się podjąć kontrowersyjną decyzje, kiedy przyznał Krzyż Sybiraka generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu. Była to jednak wina urzędnika z jego kancelarii.
   
Spopularyzowany oscarowym filmem Romana Polańskiego Hosenfeld otrzymał order „za bohaterską postawę i niezwykłą odwagę, wykazaną w ratowaniu życia Żydom podczas II wojny światowej, za wybitne zasługi w obronie godności człowieczeństwa i praw ludzkich.” Został wyróżniony w zacnym gronie Polaków, odznaczonych przez Prezydenta RP za niewątpliwe bohaterstwo, jakim było narażenie życia własnego oraz rodziny dla ratowania ukrywających się przed Niemcami osób żydowskiego pochodzenia.
   
Protestujący przeciw uhonorowaniu Hosenfelda kombatanci oraz nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla Irena Sendlerowa (wybawiła od okrutnej śmierci z rąk nazistów 2, 5 tysiąca żydowskich dzieci) podkreślają, że nie można czynić znaku równości między kimś, kto wykazał się wprawdzie piękną postawą, ale nie narażał swego życia, a tymi, którzy doskonale wiedzieli, co czeka ich i najbliższych członków rodziny w razie wpadki.
   
„Jakie męstwo? Jaki bohater? Bo odwrócił głowę na widok ukrywającego się Władysława Szpilmana, w przeciwieństwie do swoich niemieckich kolegów nie zastrzelił, nie wydał w ręce gestapo?” – pytał na łamach „Naszego Dziennika” rozgoryczony Jan Podhorski, prezes Rady Naczelnej Związku Narodowych Sił Zbrojnych, uczestnik Powstania Warszawskiego.
   
Żołnierze Armii Krajowej zwracają uwagę, że Hosenfeld był z własnej woli członkiem NSDAP i chociaż w pisanym podczas wojny pamiętniku krytykował Adolfa Hitlera oraz współczuł tragicznemu losowi Polaków i Żydów, to jednak do końca wypełnił swój partyjny oraz oficerski obowiązek. Nie ma żadnych dowodów na to, że uratował kogokolwiek poza Szpilmanem, nie zbuntował się przeciw przełożonym, nie porzucił służby w Wehrmachcie, nie należał do tajnych organizacji wojskowych, sprzeciwiających się polityce Fuhrera. Wręcz przeciwnie, szybko awansował w armii, a izraelski Instytut Yad Vashem odmówił mu – mimo usilnych starań rodziny – tytułu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
   
Na decyzję Prezydenta Kaczyńskiego z pewnością wpłynął medialny rozgłos wokół Hosenfelda, funkcjonującego – od dnia premiery „Pianisty” – w światowej opinii publicznej jako synonim „dobrego Niemca”. Kombatanci nie przeczą, że zachował się on wobec Szpilmana porządnie i uczciwie, podważają natomiast sens honorowania go za ten humanitarny gest (a może tylko chwilowy kaprys?) wysokim polskim odznaczeniem.
   
Zachowując właściwe proporcje, przywołam tu popularną w czasie PRL anegdotę o niezwykłej dobroci Włodzimierza Lenina. Kiedy przebywał w Poroninie i golił się pewnego ranka na werandzie, serdecznie pozdrowił przechodzącego obok małego chłopca. A przecież miał w ręku brzytwę i mógł mu poderżnąć gardło.

Jerzy Bukowski
(Magazyn Centrum)