KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 28 listopada, 2024   I   01:28:50 AM EST   I   Jakuba, Stefana, Romy
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Łódzkie wagary

23 września, 2007

Na iście kuriozalny pomysł wpadła łódzka straż miejska. Chcąc definitywnie rozwiązać nabrzmiały - nie tylko zresztą w tym mieście - problem wagarowiczów, postanowiła przekazywać ich na wychowanie do rodzin zastępczych. Według nich jest to prosta, jasna i logiczna koncepcja, którą powinno się wdrożyć w całej Polsce.

Każdy, no prawie każdy z nas, poznał w młodości smak wagarów. Urywanie się ze szkoły na kilka lekcji stanowiło dowód brawury i nikomu specjalnie nie zaszkodziło, jeśli tylko nie przeradzało się w szkodliwy nałóg. Urok wagarowania najlepiej smakował wiosną, kiedy cała natura budziła się do życia oraz wczesną jesienią, gdy w żywej pamięci pozostawała jeszcze wakacyjna swoboda.
   
W ostatnich latach liczba polskich wagarowiczów niepokojąco zwiększyła się, a wielu dyrektorów szkół alarmuje, że są wśród nich prawdziwi rekordziści, częściej chodzący "za szkołę" niż do niej. Dawniej wystarczyło wezwać rodziców, by już oni sami dość prostymi i znanymi od wieków metodami przywołali do porządku niesfornych nastolatków, dzisiaj wiele matek i ojców w ogóle nie interesuje się losami swoich pociech, uważając że całkowita odpowiedzialność za nie w godzinach lekcji spada na nauczycieli i to głównie ich wina, że szkolne sale świecą pustkami.
   
Coraz częściej zdarza się, że pełna frekwencja jest w wielu klasach tylko wspomnieniem starych, dobrych czasów. Narzekają dyrektorzy, nauczyciele, kuratorzy oświaty, psychologowie i socjologowie. Wszyscy szukają przyczyn rozprzestrzeniania się plagi wagarów i usiłują znaleźć na nią skuteczne lekarstwa. Formułowane są poważne hipotezy naukowe, obmyślane śmiałe rozwiązania.
   
Chcąc wykazać się cenną inicjatywą i zabłysnąć zgoła nowatorskim pomysłem, łódzcy strażnicy miejscy postanowili pójść na całość: skoro rodzice nie radzą sobie z wychowywaniem swoich dzieci, trzeba im pomóc. Ale po co wdrażać skomplikowane procedury pedagogiczne, po co łamać głowy i niepotrzebnie wysilać się intelektualnie, jeżeli można załatwić sprawę szybko, sprawnie i radykalnie?
   
Pozostaje oczywiście do ustalenia kilka szczegółów technicznych. Ile godzin lekcyjnych trzeba opuścić, aby zostać odebranym rodzicom? Kto ma podejmować brzemienną w skutkach decyzję: wychowawca klasy, dyrektor szkoły, sąd, czy może komendant straży? Czy nadrobienie później szkolnych zaległości i regularna obecność w klasie oraz wzorowa dyscyplina pozwolą na powrót do rodzinnego domu i po jakim czasie? A co, jeśli przebywając w rodzinie zastępczej, wagarowicz wcale nie zerwie ze swym nałogiem: poprawczak, więzienie, ciężkie roboty?
   
Jak widać, przed łódzkimi strażnikami stoi jeszcze szereg istotnych kwestii do rozstrzygnięcia. Wypowiadający się w sprawie ich supernowatorskiej koncepcji pedagodzy i psychologowie mają jednak nadzieję, że zanim zdołają je przemyśleć, zostaną przywołani do porządku przez swojego zwierzchnika, czyli prezydenta miasta. Bo tak idiotyczne, z gruntu antywychowawcze pomysły trzeba tępić w zarodku. Co nie znaczy, że problem wagarowania nie jest poważny i wart solidnego namysłu kompetentnych osób oraz instytucji.

Z Krakowa dla www.Poland.US
Jerzy Bukowski