KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 28 listopada, 2024   I   01:44:15 AM EST   I   Jakuba, Stefana, Romy
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Niepoważny Marcinkiewicz

13 września, 2007

Z przykrością, ale i bez zbytniego zaskoczenia patrzę na ostatnie medialne popisy Kazimierza Marcinkiewicza. Były premier zachowuje się niepoważnie, po raz kolejny dając dowód, że nie jest i nigdy nie był mężem stanu, na jakiego usiłował się kreować.

Jego niefrasobliwe i co chwilę treściowo inne wypowiedzi dla krajowych dziennikarzy na temat tego, czy mógł być podsłuchiwany przez tajne służby w okresie pełnienia funkcji szefa rządu obniżają wiarygodność człowieka, który – z racji sprawowania w niedawnej przeszłości wysokiego urzędu – powinien ważyć słowa i zdawać sobie sprawę z konsekwencji, jakie może nimi wywołać.
   
Jedni uważają, że Marcinkiewicz chciał w ten sposób rozpocząć jakąś bliżej niesprecyzowaną grę polityczną, drudzy twierdzą, iż chciał się zemścić na tych, którzy pozbawili go premierostwa, jeszcze inni widzą w jego postępowaniu wyłącznie chęć ponownego zaistnienia w mediach. Nie podejmuję się wskazania, kto jest najbliższy prawdy, ale nie wykluczam, że u podstaw aktywności byłego premiera leżą wszystkie trzy motywy.
   
Marcinkiewicz niewątpliwie chciałby powrócić w chwale na wyżyny krajowej polityki, a w jego sercu tkwi głęboka zadra, spowodowana dość instrumentalnym potraktowaniem przez Jarosława Kaczyńskiego, który bez zbytnich ceregieli usunął go w cień, odbierając mu z dnia na dzień premierostwo. Ale jeśli napisałem w pierwszym zdaniu, że nie dziwią mnie ostatnie występy medialne byłego prezesa rady ministrów, to oddaję sprawiedliwość także tym, którzy wskazują na jego przemożną chęć promowania siebie oraz grzania się w blasku kamer i fleszy.
   
Cały okres pełnienia funkcji premiera przez Marcinkiewicza był jednym wielkim festiwalem medialnym. Otoczony znakomitymi doradcami od wizerunku, potrafił robić znakomite wrażenie, nie robiąc zarazem nic konkretnego. Kiedy historycy pochylą się w przyszłości nad oceną jego szefowania rządowi koalicji Prawa i Sprawiedliwości z Ligą Polskich Rodzin oraz Samoobroną, będą mieli kłopoty z wyłuskaniem jakichś naprawdę ważnych decyzji, podjętych przez samego premiera.
   
Marcinkiewicz wiedział, że zasadnicze ustalenia polityczne zapadają poza nim (lub przynajmniej nie z jego inicjatywy), skupił się więc niemal wyłącznie na wykreowaniu korzystnego dlań wizerunku: uwielbianego przez polski lud premiera. Chętnie występował w mediach i to nie tylko poważnych, ale także w tabloidach oraz w kolorowej, plotkarskiej prasie i w takichże programach telewizyjnych, dając się namiętnie fotografować oraz nagrywać przy prasowaniu koszul, gotowaniu obiadu, jeździe na nartach, grze w piłkę nożną. Przyjął taktykę prezentowania się jako „swój chłop”, czy nawet „brat-łata” i perfekcyjnie zaprzągł do tego dzieła spore grono dziennikarzy.
   
Zanim zaczęli mu zaś oni zadawać trudne pytania o węzłowe problemy polityczne, do akcji wkroczył „ojciec chrzestny” i bezceremonialnie zepchnął Marcinkiewicza z publicznej sceny. Czarę goryczy przelała porażka w wyborach prezydenta Warszawy, a dość żenującego spektaklu – zorganizowanego przez nadal mu życzliwe media – pt. „szukamy posady dla byłego premiera” nie dało się już oglądać bez poczucia zażenowania.
   
Marcinkiewicz ma więc i ochotę, i powody, by usiłować na powrót włączyć się w bieżące spory polityczne, zwłaszcza kiedy może się choć troszkę zemścić na Kaczyńskim za doznane wcześniej upokorzenie. Przede wszystkim nie umie on już jednak żyć bez medialnego poklasku i dlatego chętnie rzuca dziennikarzom na żer coś bardzo atrakcyjnego, nie przemyślawszy wcześniej, czy jest to poparte odpowiednimi dowodami. Najpierw tajemniczo sugeruje, że nakaz podsłuchiwania go mógł wydać praktycznie tylko sam prezes PiS, kilka godzin później wycofuje się z tak daleko idących podejrzeń, by po pewnym czasie znowu powrócić do pierwotnej tezy, a za chwilę zbagatelizować całą sprawę.
   
Jest to zachowanie z gruntu niepoważne i narażające Marcinkiewicza na nieprzyjemne, niekiedy wręcz obraźliwe komentarze dawnych przyjaciół partyjnych. Ale jeśli tak pokochał bycie gwiazdą mediów, że nie może się powstrzymać od popełniania błędów i robienia głupstw, byle tylko zaistnieć w sensacyjnym dziennikarskim przekazie, to pozostaje mi dedykować mu jedynie słynny cytat z Moliera: „sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało”.

Z Krakowa dla www.Poland.US
Jerzy Bukowski