KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Środa, 27 listopada, 2024   I   11:49:49 PM EST   I   Franciszka, Kseni, Maksymiliana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Wyborcze \"nowe słowo\"

11 września, 2007

Jeden z największych znawców twórczości Fiodora Dostojewskiego, Michał Bachtin twierdził, że wszystkim - nie tylko głównym - bohaterom jego powieści najbardziej zależało na tym, aby wypowiedzieć \"nowe słowo\". Najczęściej była nim jakaś odważna, ryzykowna w praktycznym rozwinięciu i zaświadczana własnym (a nikiedy także cudzym) życiem teza.

Wystarczy przypomnieć byłego studenta Rodiona Raskolnikowa ze "Zbrodni i kary", który usiłował dowieść poprzez zabójstwo staruszki-lichwiarki, że wielki człowiek ma prawo zamordować drugiego, jeśli ten inny jest nic nie wartą "wszą na kołnierzu" społeczeństwa, uniemożliwiającą jego rozwój, skutecznie dokonywany budzącymi przerażenie, ale koniecznymi w historycznej perspektywie czynami odważnych, gotowych na łamanie prawa i wszelkich konwencji jednostek. Podobną ideą owładnięci byli też np. Mikołaj Stawrogin w "Biesach", Iwan Karamazow w "Braciach Karamazow", a także wiele, wiele innych postaci z kart powieści Dostojewskiego.

Co ma wspólnego "nowe słowo" bohaterów genialnych dzieł autora "Idioty" z tegorocznymi wyborami parlamentarnymi w Polsce? Bardzo wiele, chociaż nie namawiam oczywiście uczestników walki o fotele na ulicy Wiejskiej do podejmowania tak daleko idących wyzwań, z jakimi mierzyli się Raskolnikow, książe Myszkin, czy Parfien Rogożyn. Nie muszą nikogo mordować, ani też ogłaszać śmierci Boga, żeby skutecznie zwrócić na siebie uwagę potencjalnego elektoratu. "Nowego słowa" winny jednak jak najszybciej poszukać zwłaszcza partie opozycji, czyli praktycznie wszystkie poza Prawem i Sprawiedliwością.

Trzeba bowiem zaproponować Polakom coś naprawdę ciekawego i oryginalnego, by skutecznie przykuć ich uwagę, rozproszoną ostatnimi awanturami sejmowymi oraz różnego typu aferami, zachęcając ich, by jeszcze raz zaufali politykom. Zgłaszane do tej pory przez opozycję programy naprawy Rzeczypospolitej (w domyśle: popsutej przez formację braci Kaczyńskich) niczym nie imponują. Przeciętnemu wyborcy trudno byłoby wskazać ich najważniejsze, zapadające w pamięć i zmuszające do przemyślenia składniki. Pełno w nich natomiast pustych frazesów oraz pompatycznych ogólników.

PiS ma nad opozycją  - jako partia rządząca - tę przewagę, że może rzucić na wyborczą szalę zrealizowane już projekty, jak np. rozwiązanie Wojskowych Służb Informacyjnych, utworzenie Centralnego Biura Antykorupcyjnego, czy gotowe do głosowania ustawy o dezubekizacji i dekomunizacji, składające się na chwytliwe i jasne hasło budowy IV Rzeczypospolitej. Nie każdemu muszą się podobać wymienione tytułem przykładu elementy programu rządzącej formacji, ale są one bardzo wyraziste i skłaniają każdego, nawet niezbyt zainteresowanego polityką rodaka do emocjonalnej reakcji (pozytywnej bądź negatywnej, ale zawsze jakiejś) na nie.

Kiedy patrzę natomiast na niemrawe, pozbawione cienia entuzjazmu posunięcia głównych ugrupowań opozycyjnych, czyli Platformy Obywatelskiej oraz Lewicy i Demokratów, nie widzę efektownej promocji żadnego spójnego programu, opartego na kilku dosadnych hasłach i tezach. Dostrzegam natomiast kompletne rozmemłanie oraz zupełny brak łatwych do ogrywania w kampanii wyborczej tzw kotwic programowych.

Odnoszę wrażenie, że PO i PiS są nie tylko niezbyt wewnętrznie zjednoczone (czołowi politycy Platformy mają np. całkiem przeciwstawne koncepcje co do przyszłości CBA, podobnie jak w wielu innych, ważnych sprawach), ale w dodatku biernie czekają na pomysły, ogłaszane przez PiS, by starać się dość nieporadnie budować swoje tożsamości na ich krytyce, która nie jest oczywiście w tej sytuacji ani konstruktywna, ani rzeczowa, lecz typowo "czepialska".

Wyborców na pewno nie porwie się ciągłym malkontenctwem i cierpiętniczym wybrzydzaniem na władzę. Owszem, batalia o parlamentarne mandaty jest zawsze doskonałą okazją do ostrego krytykowania aktualnego rządu, ale jeśli nie proponuje się natychmiast potem w przejrzysty sposób fundamentów własnego programu, to takiej opozycji śmiało można zadedykować dwuwiersz o krytyku, zmieniając w nim tylko pierwsze słowo: "Opozycjonista i eunuch z jednej są parafii: obaj wiedzą lepiej, jak trzeba - żaden nie potrafi".

I tak na koniec powróciłem do początku, jako że Michał Bachtin to niewątpliwie krytyk, ale nie z rodzaju tych wyszydzonych przez anonimowego poetę. On umiał  bowiem znakomicie odczytać Dostojewskiego, wypowiadając o nim własne - nomen omen - "nowe słowo". Jeśli polska opozycja polityczna nie zdoła wykrzesać z siebie czegoś podobnie nowatorskiego, wywołującego podziw, a przynajmniej żywe zainteresowanie wyborców, to drepcząc w miejscu będzie tylko patrzeć na odjeżdżający ku kolejnemu zwycięstwu pociąg, prowadzony przez wytrawnego i doświadczonego  maszynistę - Jarosława Kaczyńskiego.

Jerzy Bukowski