KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Środa, 27 listopada, 2024   I   09:42:14 PM EST   I   Franciszka, Kseni, Maksymiliana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Nowe wcielenia porucznika Borewicza - 07, zlustruj się!

11 lipca, 2007

W ramach wakacyjnego cyklu \"Dobre, bo polskie\", prezes Telewizji Polskiej Andrzej Urbański postanowił uraczyć masową widownię m.in. kolejną powtórką serialu \"07, zgłoś się\". Porucznik Milicji Obywatelskiej Sławomir Borewicz znalazł się tym samym w idealnym dla siebie towarzystwie: załogi czołgu \"Rudy\" i kapitana Hansa Klosa, których usiłował - jak się okazuje, bezskutecznie - przegnać z TVP jej poprzedni szef, Bronisław Wildstein. W kolejce czekają jeszcze pies Cywil ze swym opiekunem i kapitan Sowa.

Nie mam już żadnych złudzeń, że za czasów  rządów Urbańskiego publiczna telewizja  celowo i z widocznym upodobaniem odświeża przeróżne relikty komunistycznej propagandy. Nic więc dziwnego, że zmiany prezesa domaga się już nie tylko Liga Polskich Rodzin, ale także część polityków Prawa i Sprawiedliwości. Patrząc na ekrany telewizorów przecierają oni oczy ze zdumienia, bo w kalendarzu mamy rok 2007, a szklana rzeczywistość serialowa wskazuje raczej na 1982.
   
Skoro dla prezesa Urbańskiego ulubionym bohaterem jest dzielny, niestandardowo myślący oficer MO, wykreowany przez scenarzystów i reżysera w celu zwiększenia zaufania społeczeństwa PRL do organów porządku publicznego, to proponowałbym mu dokręcenie - gwoli prawdy historycznej - jeszcze kilku odcinków "07, zgłoś się". W sensacyjnym obrazie przygód przystojnego, snobującego się na zachodnich policjantów-twardzieli porucznika brakuje bowiem paru ważnych epizodów z przełomowych momentów naszych najnowszych dziejów, w których na pewno brał czynny udział. Bez ich uwzględnienia Borewicz wydaje się nazbyt jednowymiarowy i schematyczny.
   
Telewidzowie AD 2007 byliby z pewnością ciekawi, co porabiał ulubieniec pięknych Polek w marcu 1968 roku. Czy przebrany w cywilne ubranie wmieszał się w szeregi  studentów na Uniwersytecie Warszawskim, by wyłapywać aktywistów buntu przeciw władzy ludowej, czy też raczej czekał w podziemiach pałacu Mostowskich aż jego koledzy doprowadzą mu ich na przesłuchanie? A może prowadził do szturmu oddziały robotników - zbrojne ramię partii, wskazując, kogo mają bić do nieprzytomności, kogo zaś wrzucić do więźniarki? Na ekranie chętnie prężył przecież muskuły i wywoływał podziw pań swoją sprawnością fizyczną.
   
A jakież to romantyczne przygody przeżył porucznik Borewicz w grudniu 1970 roku? Czy rzucony na najtrudniejszy odcinek rozprawy ze zanarchizowanym, zbrodniczym i uległym podszeptom zachodnioniemieckich rewizjonistów tłumem, osłaniał odwrót przerażonych towarzyszy z  dachu płonącego budynku Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Partii Robotniczej w Gdańsku? Zawsze był posłuszny i lojalny wobec zwierzchników, więc z pewnością nie porzuciłby ich w ogniu walki na pastwę elementów antysocjalistycznych, ani tym bardziej rozwydrzonej tłuszczy, jak określano wówczas na salonach władzy protestujących stoczniowców Wybrzeża.
   
Prezes Urbański powinien również osobiście doglądnąć scenariusza odcinka, w którym nowocześnie myślący i nieszablonowo działający oficer MO stanął w czerwcu 1976 roku  w jednej parze radomskiej "ścieżki zdrowia" z ukształtowanym przez stalinowskie metody traktowania społecznych buntowników porucznikiem Zubkiem i dorównał mu zarówno siłą uderzenia długiej gumowej pałki w robotnicze plecy, jak entuzjazmem w karaniu warchołów, którzy ośmielili się podnieść rękę na socjalizm z ludzką twarzą.
   
W grudniu 1981 roku porucznik (a raczej już kapitan lub może nawet major) Borewicz również odniósł na pewno wielkie sukcesy, domagające się wręcz kamery filmowej. Wyobrażam sobie dramatyczną scenę, kiedy wkracza w asyście wyposażonej w łomy i siekiery ekipy, by internować Jacka Kuronia. Jakże interesująca mogłaby być ich rozmowa w milicyjnym radiowozie, gdyż - jak pisał Dostojewski w Braciach Karamazow - "z  mądrym człowiekiem zawsze przyjemnie jest pogadać". A przecież obaj interlokutorzy byli  niewątpliwie ludźmi inteligentnymi, czyli szanującymi politycznego przeciwnika.
   
Ten dialog zapadłby w pamięć Borewicza tak mocno, że w połowie lat 80. - już jako oficer sztabowy - urabiałby (oczywiście z pobudek patriotycznych) poprzez sieć tajnych współpracowników grunt pod przyszłe porozumienie między partyjnymi liberałami, a konstruktywną opozycją. Proponuję prezesowi Urbańskiemu, aby w ostatniej scenie końcowego, dodatkowego odcinka "07, zgłoś się", jego bohater ze łzami autentycznego szczęścia w oczach oglądał na ekranie telewizora historyczny moment podpisania umowy przy Okrągłym Stole.
   
Trudno byłoby o lepszą klamrę dla uzupełnionego inwencją współczesnych scenarzystów życiorysu odważnego i rozsądnego milicjanta, który rozpoczynał karierę od ścigania przemytników, cinkciarzy i badylarzy, a skończył jako współarchitekt III Rzeczypospolitej, nagrodzony - pod odejściu z czynnej służby - koncesją na usługi ochroniarskie lub fotelem w radzie nadzorczej spółki skarbu państwa.
   
Gdyby komunistyczna produkcja została w ten lub w podobny sposób istotnie wzbogacona, sam chętnie oglądnąłbym zmodyfikowane przygody porucznika - pułkownika Borewicza.
   
A zatem, prezesie Urbański, do dzieła! Niech Pan ratuje swój mocno nadwątlony prestiż.

Z Krakowa dla www.Poland.US
Jerzy Bukowski