Piotr Fronczewski nie po raz pierwszy opowiedział o nieudanej próbie zwerbowania go na tajnego współpracownika przez Służbę Bezpieczeństwa PRL w 1983 roku. Jednak dopiero teraz, kiedy jego wspomnienia ukazały się w wysokonakładowym i opiniotwórczym \"Dzienniku\", popularny aktor przyciągnął powszechną uwagę opinii publicznej swoimi wspomnieniami.
Fronczewski uważa, że postąpił w sposób całkowicie naturalny i racjonalny. Skoro zorientował się, że bezpieka chce go pozyskać w zamian za oddanie odebranego za jazdę po pijanemu prawa jazdy, powiedział jej przedstawicielowi, iż równie dobrze może poruszać się po Warszawie rowerem. Dalszych nagabywań nie było.
Ot, i cała historia. Mało romantyczna, pozbawiona wielkich napięć, zwyczajna. Przeziera z niej jednak odwaga człowieka, który nie uległ szantażowi i nie dał się skusić obietnicami pomocy w karierze. Wielu jego kolegów nie stać było na taki gest, usiłują więc dzisiaj usprawiedliwiać swoją podłość rzekomą wszechwładzą bezpieki i niemożnością przeciwstawienia się jej argumentom.
Wybitny aktor wzdraga się przed przypisywaniem mu roli bohatera zmagań z SB. Przyznaje, że dobrowolnie poszedł na rozmowę z funkcjonariuszem, ale kiedy tylko zrozumiał, czego ten od niego oczekuje, zerwał kontakt z nim. Zaryzykował, ale nie wyobrażał sobie innego zachowania w obliczu ewidentnej próby werbunku.
Można więc było odmówić bezpiece, zachować twarz i wygrać pojedynek z nią. Przykład Fronczewskiego musi być bardzo bolesny dla tych wszystkich intelektualistów i artystów, którzy nie znaleźli w sobie wystarczającej (wcale nie tak znów wielkiej) odwagi, by nie podjąć zaproponowanej im współpracy. Ich dzisiejsze tłumaczenia brzmią na tym tle równie śmiesznie, jak żałośnie.
Z Krakowa dla www.Poland.US
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE