KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Środa, 27 listopada, 2024   I   09:55:39 PM EST   I   Franciszka, Kseni, Maksymiliana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Nie ma kościoła Tischnera

14 maja, 2007

W ramach tegorocznych VII Dni Tischnerowskich, zorganizowanych w maju w Krakowie m.in. przez Papieską Akademię Teologiczną (a więc instytucję na wskroś katolicką), odbył się panel \"Kościół Tischnera\".

Muszę przyznać, że ten tytuł wprawił mnie w zdumienie, by nie rzec w osłupienie. Jako rzymski katolik wyznaję bowiem wiarę w jeden, powszechny i święty Kościół apostolski, który założył nasz Zbawiciel Jezus Chrystus. Rozumiem, że mogą być na jego temat różne zdania i opinie, ale dla katolika, który nie chce popaść w herezję, nie ma innego Kościoła.
   
Jako uczeń księdza profesora Józefa Tischnera o bardzo długim stażu (był jednym z moich mistrzów filozoficznych od drugiej połowy lat 70. ubiegłego stulecia), mogę z czystym sumieniem zaświadczyć, że na pewno nie budował on własnego kościoła. Owszem, często twórczo krytykował poszczególne działania różnych kapłanów wspólnoty duchowej, do której należał, ale nigdy nie tworzył własnej. Mimo że był człowiekiem wyjątkowo pogodnego usposobienia, nie na żarty zżymał się, kiedy słyszał takie określenie, pojawiające się już za jego życia. Czuł bowiem, że jest w ten sposób niecnie wykorzystywany do różnych personalnych i instytucjonalnych rozgrywek, z reguły nie mających nic wspólnego z religią.
   
Gdyby organizatorzy panelu zatytułowali go "Kościół według Tischnera", albo "Kościół w oczach Tischnera", nie miałbym żadnych pretensji. Denerwuje mnie jednak przypisywanie oryginalnemu, ale wiernie stojącemu na gruncie oficjalnej doktryny katolickiej filozofowi intencji, jakich z pewnością nie żywił. Tak jak nie ma kościoła łagiewnickiego, toruńskiego, otwartego, zamkniętego, postępowego, wstecznego, tak samo nie ma też kościoła Tischnera, Wojtyły, ani Ratzingera. Każdy z nich wniósł niewątpliwie ogromny wkład w katolickę naukę społeczną, ale twardo i konsekwentnie stał na fundamencie Pisma Świętego. Gdyby wykroczył poza nie, usytuowałby się tym samym poza  jedynym Kościołem. Proste i logiczne.
   
Rozumiem, że ów tytuł jest pewnym skrótem myślowym, ale poszedł on jednak w świat i obciążył pełną odpowiedzialnością za ewentualne szkodliwe konsekwencje wszystkich, którzy podpisali zaproszenie na VII Dni Tischnerowskie. U bardzo licznych zawziętych przeciwników uważanego za nazbyt liberalnego i w dodatku sympatyzującego z lewicową Unią Wolności kapłana oraz myśliciela gruntuje on przekonanie, że autor "Filozofii dramatu" niebezpiecznie balansował na granicy herezji, jeżeli jej nie przekraczał. U ludzi, którzy - jak ja - przez kilkanaście lat pozostawali pod jego dużym naukowym wpływem, wywołuje niesmak i poczucie pojęciowego nadużycia.
   
Szkoda, że jeden z najciekawszych polskich filozofów drugiej połowy XX wieku postrzegany jest dzisiaj niemal wyłącznie  albo jako wesoły gawędziarz, na zawołanie sypiący góralskimi anegdotami, albo jako ocierający się o ekskomunikę reformator Kościoła. Zdecydowanie lepiej jest pochylić się nad jego ogromnym, budzącym szacunek swą rozległością i głębią dorobkiem, którego analiza oraz twórcza kontynuacja stanowią ambitne wyzwanie dla wszystkich, którzy chcą szukać prawdy, a nie sensacji.

Jerzy Bukowski
Magazyn "Centrum"