KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 28 listopada, 2024   I   01:30:42 PM EST   I   Jakuba, Stefana, Romy
  1. Home
  2. >
  3. POLONIA USA
  4. >
  5. Informacje polonijne ze świata

Epitafium dla Kazia od Krzyża

14 maja, 2009

Trudno jest żegnać przyjacioł, szczególnie tych, z którymi było się do ich ostatnich chwil. Kazimierz Średziński nie żyje. Odszedł do Mateńki, tak zawsze bowiem nazywał Tą, która dodawała mu sił i otuchy przez całe znojne życie.

Kazimierz za młodu nie był duszą pokorną, zdarzało się że zostawiał za sobą łzy, smutek, żal, czasami gniew, nawet wśsród najbliższych. Odmieniła go wiara. Znalazł w niej wsparcie będąc już prawie u kresu. Stał się społecznikiem. Ogromną część swojego życia "na nowo" poświęcił bliźnim. To właśnie praca na rzecz innych ludzi była ujściem jego energii danej mu, jak my postronni zawsze to uważaliśmy, z racji wyjątkowo silnej wiary.

Zmagał się przez wiele lat z chorobą, ktorą nadal statystyki zaliczają do nieuleczalnych. Był bliski wygranej, duchowo nie poddał się nigdy. Kazio nie był społecznikiem instytucjonalnym. Nie będzie więc tu mowy o przewodniczącym, prezesie, sekretarzu. Ale będzie mowa o tym co tworzył, co pomagał zorganizować, aż wreszcie co zostawił potomnym.

Był "ojcem" twórcą i współorganizatorem cyklicznego festiwalu "Jednego Ducha, jednego serca" w Stanach, gromadzącego corocznie setki uczestników w Amerykańskiej Częstochowie. Każdy, kto brał udział w czterodniowych pieszych pielgrzymkach do Amerykańskiej Częstochowy, czy też w pielgrzymkach Bożego Ciała, pamięta Kazia jako sprawnego organizatora odpowiedzialnego za kwestie techniczne. Wiele społeczności polonijnych, w dziesiątkach parafii w New Jersey, New Yorku, Chicago i wielu innych, a nawet na odleglej Florydzie, poznało go jako niestrudzonego organizatora spotkań rekolekcyjnych z Janem Budziaszkiem z Polski. Janek, perkusista legendarnego zespołu "Skaldowie", stał się przyjacielem Kazia. Połączyła ich Mateńka.

Trudno było wyobrazić sobie turę rekolekcyjną Janka bez nieodstępującego go na krok "Kazia od Krzyża". To samo odnosiło się do koncertów czy spotkań w Amerykańskiej Częstochowie. Ojcowie Paulini otwierali swoje gościnne podwoje dla wszystkich akcji i pomysłów Kazia. Był dla nas "Kaziem od Krzyża". Tak go nazwaliśmy, gdyż zawsze miał na piersi, na sercu piękny Krzyż. To wystarczyło za najlepsze referencje.

* * *

Oddajmy na chwilę głos Jankowi Budziaszkowi, który skreślil "na gorąco" następujące słowa na wieść o odejściu Kazia:

"W niedzielę, 4 stycznia 2004, do Carnegie Hall w Nowym Yorku, na koncert Skaldów, przyjechała z Hillsborough, NJ Ela Laskowska, aby mnie zaprosić na cykl spotkań z Polonią. Mówiła, że po przeczytaniu kilku moich książek, całkowicie zmieniła swoje życie. Okazało się, że pierwszą połowę Wielkiego Postu miałem wolną, co było jakimś dziwnym ewenementem od wielu lat. Zaproszenie dostałem od o.o. Redemptorystów z Manwille NJ. Mój jedyny warunek, jaki postawiłem, to zagwarantowanie mi codziennego uczestnictwa w mszy świętej. Ameryka to nie Polska, że kościół można znaleźć natychmiast i wszędzie. Poza tym wszyscy pracują. Na ogłoszenie w kościele w Manwille zgłosił się rencista z oddalonego o 30 mil domu Eli, Flemington NJ.

W pierwszym dniu mojego pobytu, Kazimierz Średziński zapukał do domu o godz. 7:30 i oświadczył, że będzie służył na każde wezwanie. Już po pierwszej mszy św. u o. Jana Kwietnia poczułem, że spotkanie z Kazimierzem Średzińskim to nie przypadek. Kaziu wiedział, że jest chory. Swoje cierpienie ofiarował Matce Bożej emigrantów w Great Meadows w intencji zorganizowania jak największej ilości spotkań różańcowych Budziaszka z Polonią Amerykańską. Przez cztery lata połowę wielkiego Postu i Adwentu Mimo wielkich trudności (ponieważ wielu księży nie miało pojęcia o moim istnieniu) spotkań tych zorganizował ponad 150. Od Los Angeles po Florydę. Trudno wymienić wszystkie miasta, ponieważ parafii polskich w USA jest setki, jeśli nie tysiące. Oprócz parafii zorganizował też spotkanie z AA w Nowym Yorku i rekolekcje w domu opieki społecznej na Long Island, który prowadzą siostry Benedyktynki z Polski.

W wielu parafiach na hasło Kazimierz Średziński ryglowano drzwi, a on walczył, żeby przynajmniej jeden człowiek każdego dnia zakochał się w Maryi i różańcu. Już w najbliższe wakacje Kaziu namówił organizatorów pielgrzymki do Amerykańskiej Częstochowy, aby mnie zaprosili do prowadzenia konferencji i różańca na trasie pielgrzymki. Zaraz na początku naszej znajomości pokazałem Kaziowi film z koncertu uwielbieniowego Jednego Serca jednego Ducha, który co roku organizuję w Boże Ciało w Rzeszowie. Od tej pory u niego nie było innego tematu, tylko taki koncert musi się odbyć w Amerykańskiej Częstochowie. Wszyscy kiwali głowami, że świetny pomysł, ale kto to zorganizuje? Rencista z 400$ miesięcznej zapomogi. A ilu sobie przy tym narobił wrogów? Plakaty, zaproszenia, nawet napoje dla wykonawców, repertuar, próby TV Polonia, radio, reklama, wywiady, wszystko za darmo - co wydaje się w USA niemożliwe. Ile telefonów i setek mil przejechanych samochodem. Nawet gdzieś wyżebrał sponsora na bilet samolotowy dla mnie.

Tuż przed koncertem w 2005 czuł się źle. Mówił, że ma trudności z dojściem do łazienki. Kiedy oglądam film z koncertu i szczęśliwego tańczącego Kazia, wydawało mi się, że jestem świadkiem cudownego uzdrowienia. W 2006 roku było jeszcze trudniej. On marzył, aby to stało się taką tradycją jak w Rzeszowie. Była szansa w 2005 r. zjechało na koncert około 1,5 tys ludzi. W następnym już ponad 2 tys. Wielokrotnie widziałem jak bardzo cierpiał i prosiłem i błagałem, aby już nie namawiał proboszczów na te spotkania, wtedy robił mi awanturę i wyzywał od dezerterów. Trzy ostanie trasy jeździł już z odmą i workiem przypiętym do brzucha. Od lat jeździł samochodem siedząc na specjalnym kole, ponieważ na normalnym siedzeniu było to niemożliwe. W jaki sposób pokonał on sam trasę z Flemington NJ do Chicago i z powrotem w adwencie 2007? Jeden Pan Bóg wie. Jeszcze przypomniałem sobie, że ja poleciałem do Polski, a on po drodze zabrał z Detroit koleżankę, która miała problemy z wiarą, też cierpiącą na raka na Mszę św. o uzdrowienie do Baltimore do kościoła Miłosierdzia Bożego. Zaraz po tym odwiózł ją z powrotem i wrócił do domu. To już jest cud.

Mimo mojego sprzeciwu, w Wielkim Poście 2008, Kaziu zorganizował jeszcze rekolekcje na Florydzie. Już nie mógł siedzieć . Całą drogę leżał na materacu . Jechaliśmy ponad tysiąc mil zatrzymując się na prawie każdej stacji benzynowej. Musiał korzystać z łazienki. Była to chyba najważniejsza nasza podróż misyjna. Ludzie, którzy wtedy nas poznali, piszą do mnie do dzisiaj. Największe wrażenie zrobiło na mnie spotkanie w Miami Beach. Kapłan dociera tam tylko jeden raz w tygodniu w sobotę.  Takie oczekiwanie na Eucharystię i kapłana widziałem tylko na dalekiej Syberii i Kazachstanie wśród potomków zesłańców Polskich . Kiedy mamy codziennie dostęp do kapłana , nie ma takiego żaru. Dopóki Kaziu był w domu codziennie mieliśmy kontakt na Skypie. Przynajmniej jeden dziesiątek różańca. Z reguły była to cała cząstka . Jestem przekonany , że codzienny nasz różaniec był najważniejszym lekarstwem , który utrzymywał go przy życiu. Jeszcze dzisiaj za wcześnie mówić o jego zasługach , ale wszyscy , którzy zmienili swoje życie w ostatnich 4 latach łapiąc za różaniec niech wiedza, że to robota i ofiara Kazimierza Średzińskiego.

Jan Budziaszek

* * *

Kazio pojawiał się także w życiu prywatnym wielu ludzi, pomagał organizować uroczystości: chrztu, małżeństwa, odnowienia ślubów małżeńskich w miejscach, gdzie nie było kapłanów pełniących posługę po polsku. Dzięki niemu, mogliśmy też przygotować Msze rocznicowe za naszego Papieża Jana Pawla II, pasterkę, rekolekcje wielkopostne. Był również obecny i aktwnie wspierał naszą prace na rzecz dzieci, wspomagał nasz dziecięcy Klub Słoneczko. To specjalnie dla nich napisał piękny wiersz "Chwalmy Pana Boga".  Żegnał także odchodzących, którzy przegrali swoją walkę z chorobą. Teraz on do nich dołaczył. Wraz z jego rodziną i grupa najwierniejszych przyjaciół, m.in. Haliną Czyż, Marianem i Danusia Gzella, Zosią Ringwelską, Niusią i Michałem Lipczuk odwiedzaliśmy go w hospicjum w Pittstown.

Gdy trafił tam parę miesiecy temu, z nieodwracalna diagnozą, nasze początkowe odwiedziny były radosne jak zawsze, niczym nie różniły się od "swojskich" (typowych, standardowych) odwiedzin "jak w domu". Gdy stan Kazia pogarszał się i nie było już szansy na rozmowę, czytaliśmy mu prasę, poezję, listy od przyjaciół, modliliśmy się - jak również przybywaliśmy z komunią. Opuszczaliśmy hospicjum zmartwieni agresywnym postępem choroby. Ale następnego dnia, po naszych wizytach, Kazio budził się do życia. Rozmawiał, starał się coś zjeść, cieszył się, dowcipkował - żartował, był jak dawniej prawie kabareciarzem. Dodawało to mnie i Halinie sił. Dalej podtrzymywałyśmy go na duchu. Czy to nie ironia? Wielogodzinna jazda do Pittstown, korki na drogach, zła pogoda, były bez znaczenia, kiedy widziałyśmy poprawę stanu zdrowia Kazia. Tak przeżyliśmy wspólnie, i co tu dużo mówić, radośnie, Święta Wielkiej Nocy.

Teraz Kazia już nie ma wśród nas, ale nie ma go jedynie ciałem. Duchem jest zawsze z nami, pozostanie jednak w naszych sercach i duszach jego entuzjazm, poświęcenie, odwaga głoszenia wiary, oddanie Mateńce, to coś, bez czego nie da się po prostu żyć.

Przed kilkoma miesiącami, zwróciłam się do Polonii z apelem, o pomoc finansową dla Kazia. Nigdy o nic nie prosił, ale pewnego dnia pieniądze na lekarstwa po prostu skonczyły się. Nowy Dziennik zamieszczał apel systematycznie i wielokrotnie. Redakcji, ofiarodawcom i wszystkim ludziom dobrej woli, którzy wspierali Kazia w potrzebie serdecznie dziekuję. Podziekowania przesyłam również na ręce pani red. Zofii Kłopotowskiej z Kuriera Plus.

Żegnamy Cię, Kaziu! Byłeś wspaniałym wędkarzem, który łowił smakowite ryby, ale także byłeś rybakiem jak apostołowie, łowiłeś ludzkie serca dla wiary w Boga. Ukochałeś pieśń "Barka", i jak Syn Boży, Ty również dopłynąłeś do brzegu.

"Bogaty to ten co daje, a nie ten co ma. Naucz się dzielić z tymi, co prawdziwie potrzebują, a osiągniesz największe bogactwo – bogactwo duszy"
Kazimierz Średziński

Marzena Kostrzewa Stafiej
wraz z przyjaciółmi Kazia

• • •

Nota Biograficzna:

Kazimierz Średziński
Urodzony w Białymstoku, wychowany w duchu patriotycznym, w rodzinie której najważniejszymi ideałammi były: Bóg, Honor i Ojczyzna. W 1983 r. musiał wyemigrować do USA. W Polsce we wczesnej młodości był ministrantem w Kościele św. Wojciecha w Białymstoku. Od 1957 r. Płetwonurek. Członek grupy pionierów współczesnego nurkowania, mial we Francji zaliczoną głębokość 110 metrów w Morzu Śródziemnym. Jako płetwonurek wielokrotnie wyjeżdzał w basen Morza Śródziemnego i nurkował na całej linii północnego szelfu od Bostonu po Marsylię. Posiada uprawnienia: Organizatora Turystyki Kwalifikowanej, Pilota Wycieczek Zagranicznych, Sternika Motorowodnego I klasy. Był również instruktorem odrodzonego harcerstwa. Uprawiał kolarstwo i jeżdził na żużlu. Z zawodu poligraf, geodeta i ogrodnik. Pisał również liryki i wiersze, teksty do kabaretów młodzieżowych i uprawiał satyrę. W 1981 r. na krótko przed ogłoszeniem stanu wojennego w Polsce uzyskał licencję kaskadera. Od 1999 r. byl związany z kościołem w Great Meadows poprzez pracę przy Pieszej Pielgrzymce, Nocnych Czuwaniach i Festiwalu Twórczości Maryjnej. W 2004 r. wznowił swoją twórczość poetycką pisząc głównie w tematach religijnych.

Galeria